sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 8

Michelle siedziała na pierwszej próbie chóru i czytała książkę. Pech chciał, że nauczycielka ją przyuważyła.
- Michelle... proszę cię, żebyś zaśpiewała ten moment sama.
Dziewczyna nawet nie spojrzała w nuty, tylko zaśpiewała fragment bezbłędnie, z pamięci. 
1:0 dla mnie - pomyślała, po czym powróciła do czytania. Nauczycielka nie miała ani sił, ani ochoty, aby ją upominać. Zresztą uważała i potrafiła wszystko, więc nie miała także sensownych powodów.
W tym momencie do auli wpadli dwaj zziajani chłopcy. W jednym rozpoznała tego chłopaka, wyglądającego jak Axl Rose za młodu, który pomógł jej znaleźć salę w dniu rozpoczęcia roku. Teraz, bez galowych ciuchów, tylko w jeansach, glanach, koszulce bez rękawów z logiem Guns N' Roses i czerwonej bandamce na głowie, podobieństwo stało się jeszcze bardziej wyraźne. 
Dyrygentka wściekła się:
- Co jest? Próba zaczęła się pół godziny temu! Chyba sobie jaja robicie! 
Wszyscy chórzyści wybuchnęli śmiechem. Nauczycielka była słynna na całą szkołę ze swoich tekstów, których nauczyciele zazwyczaj nie używali. 
- Pani profesor, autobus nam się spóźnił! - powiedział ten drugi chłopak. Michelle zauważyła, że "Axl" sięga do kieszeni i chowa tam głębiej paczkę papierosów. Przewróciła oczyma. Co za głupi zwyczaj z tym paleniem...
- A myślisz, że mi się nie spóźnił? - powiedziała nauczycielka ironicznym tonem. Znów zapanowała ogólna wesołość, bo zawsze, gdy ktoś podawał powód spóźnienia/nieobecności, kobieta odpowiadała w podobny sposób (a ty myślisz, że ja nie jestem chora?/że mnie nie boli gardło?/że nie miałam wypadku samochodowego?/że nie powinnam być teraz na urodzinach ciotki?).
- Oczywiście, że się pani spóźnił. My już nie przeszkadzamy - i usiedli.
Reszta próby minęła we względnym spokoju.
***
- Słuchaj, Michelle... bo ja tak sobie pisuję... no i na próbie napisałam ten tekst... - Claire Lune podała Michelle karteczkę z niestarannie nabazgranym tekstem. - Możesz coś z tym zrobić?
Michelle była pod wrażeniem, nigdy nie przypuszczała, żeby taka cicha dziewczyna sama wyszła z taką inicjatywą.
- Ale naprawdę nie chcesz tego dla siebie? To jest genialne! - była pod wrażeniem tekstu.
Claire pokręciła głową.
- Nie śpiewam solo i nie komponuję. Tylko gram na gitarze.
- Więc zorganizujmy jeszcze kilka osób i załóżmy zespół! - Michelle nagle rozpromieniła się. Claire patrzyła na nią sceptycznie przez kilka sekund, dopóki nie dostrzegła w jej oczach błysku entuzjazmu. Chyba naprawdę wierzyła, że to się może udać.
- No... czemu nie?
I zaczęły snuć plany na przyszłość. Marzyły o sławie, cudownych fanach, płytach, wielu piosenkach... Nawet nie zauważyły, kiedy znalazły się jakiś kilometr od szkoły, ciągle rozmawiając.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - zaśmiała się Claire.
- Nie mam pojęcia. Ale widzę Starbucks'a.
Spojrzały po sobie i skierowały kroki do kawiarni.
Claire poszła zamówić, a Michelle rozglądała się po lokalu. Nagle zauważyła, że przy jednej ze ścian stoi pianino. Wyjęła z kieszeni pomiętą kartkę z tekstem, ustawiła na pulpicie i zaczęła grać przypadkowe nuty. Gdy zauważyła, że wszystko trzyma się kupy, zaczęła śpiewać.
Oczywiście ludzie zaraz zaczęli niedyskretnie się na nią gapić, a Claire utknęła przy kasie, bo była długa kolejka. No i słyszała Michelle, zastanawiając się, czy ją zabić, za to, że robi takie rzeczy w miejscach publicznych, czy raczej popełnić samobójstwo, dlatego, że nie ma możliwości nagrania piosenki.
Wreszcie dostała kawy. Wzięła je, pobiegła do Michelle, położyła kawy na stoliku niedaleko pianina i zaczęła przeszukiwać torbę w poszukiwaniu telefonu. I w tym momencie Michelle skończyła grać, a wokół niej rozległa się burza oklasków.
- Mam nadzieję, że pamiętasz, co grałaś do tego cholernego tekstu? - syknęła Claire.
Michelle uśmiechnęła się zakłopotana.
- Muszę cię zmartwić, ale nie mam bladego pojęcia.
Claire jęknęła. Jednak jakiś chłopak, który słyszał ich rozmowę podszedł do nich i powiedział, że ma nagranie. Przesłał je na telefon Michelle, a ta z wdzięczności przytuliła go. Roześmiał się, powiedział im, że życzy udanej kariery muzycznej, pożegnał się i wyszedł.
Spotkanie skończyło się tak, że dziewczyny starały się wepchnąć wszystkie serwetki z fragmentami napisanych w tym czasie przez Claire tekstów ("Graj Michelle, improwizuj, będę wymyślać na bieżąco!"), oczywiście z marnym skutkiem, do najmniejszej torebki Michelle ("Ach, po co mi większa torebka, biorę tylko portfel i telefon").
Chwilę później Michelle dzwoniła do Jeana, żeby zapytać go słodkim głosem, czy nie chciałby czasem grać z nią i Claire w zespole.
- Dla ciebie wszystko - zaśmiał się do telefonu. - Kiedy znów się zobaczymy?
- Weekend beze mnie wytrzymasz! - zachichotała.
- Nieprawda, umrę z tęsknoty! Musimy natychmiast się spotkać!
- Zwariowałeś? Jak będziemy ze sobą przebywać cały czas, to się chyba pozabijamy!
- Dlaczego tak myślisz?
- Nie wiem. Jean, nie możemy być ze sobą wszędzie! Takie związki nie działają na dłuższą metę, a przecież i tak chodzimy razem do klasy, więc widzimy się dostatecznie często!
- Ranisz - jęknął chłopak płaczliwym tonem, jednak było słychać, że sobie żartuje. - Ale dla ciebie jestem w stanie się poświęcić. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Papa.
- Pa.
Rozłączyła się i wtedy zadzwoniła Olivia. Michelle usłyszała także głos Very. Zrelacjonowała im pierwsze tygodnie pobytu w Paryżu, a kiedy dowiedziały się, że ma chłopaka, prawie się obraziły.
- Nic nie wiedziałyśmy! Zapomniałaś o nas?
- Skąd. Po prostu byłam tak szczęśliwa, że nie myślałam o niczym innym.
- Kiedyś dzieliłyśmy się każdym szczęściem.
Michelle zrozumiała. Przeprosiła przyjaciółki i szybko się rozłączyła, bo łzy napłynęły jej do oczu.
Usiadła na najbliższej ławce i ukryła twarz w dłoniach.
A zaczynało już być tak pięknie...
***
W domu sprawdziła facebook'a. Claire napisała jej, że znalazła perkusistę.
- Nie zgadniesz kto to! 
- No, dajesz - odpisała jej Michelle.
- Miquel!
...
...
...
- Żartujesz?
- Nie.
Michelle po raz kolejny tego dnia przeżyła szok. 
- Więc... kiedy zaczynamy próby? - napisała, kiedy już zdążyła się otrząsnąć.
- Jak najszybciej.
***
Dni mijały szybko. Nauka, randki, spotkania z przyjaciółmi, próby chóru i zespołu sprawiały, że Michelle miała niewiele czasu na odpoczynek. Jednak była szczęśliwa - osiągała świetne wyniki w nauce, spełniała marzenia, rozwijała pasje, spędzała czas z fantastycznymi ludźmi i wreszcie znalazła miłość.
Jednak, gdy zobaczyła pewien plakat na korytarzu, ilość jej wolnego czasu skurczyła się do minimum.

SZKOLNA GRUPA TEATRALNA
ZAPRASZA NA PRZESŁUCHANIA
DO MUSICALU PT.
"WEST SIDE STORY"
PRZESŁUCHANIA WOKALISTÓW
ODBĘDĄ SIĘ W PIĄTEK
28.09 W GODZ. 13:00-15:00
A TANCERZY W GODZ.
16:00-18:00
W SZKOLNEJ AULI

Zaczęła przygotowania. Obejrzała musical, nauczyła się kilku piosenek i kwestii. Skrycie marzyła o głównej roli. Namówiła Jeana, aby wziął udział w przesłuchaniach. Zgodził się. Michelle dowiedziała się też, że Isabelle Nuit i Miquel Rebleux oraz Claire Lune będą się starać o role. Nie mogła się doczekać.
W piątek nie potrafiła się skupić na lekcjach, nie wiedziała, co ludzie do niej mówią. O trzynastej usiadła na krześle w auli. Kiedy zobaczyła ilość kandydatek do roli Marii, przez chwilę myślała, że się załamie. Jeśli chciała ją zagrać, musiała pokonać jakieś piętnaście dziewczyn. 
Przybrała jednak pewną minę. Na scenę wyszła opiekunka grupy.
- Przesłuchania do każdej sztuki odbywają się w określonej kolejności, każde w innej. To przesłuchanie odbędzie się w odwróconej kolejności alfabetycznej - i odczytała listę kandydatów w właściwym porządku.
Ostatnia. Jestem ostatnia. Chyba umrę ze stresu...  - pomyślała Michelle. I jak na zawołanie zaczęła się trząść i rozbolał ją brzuch. Rewelacja!
Jean, widząc co się dzieje, złapał ją za rękę i zaczął delikatnie przesuwać palcami po jej dłoni. Po chwili uspokoiła się, oparła głowę na jego ramieniu i zaczęła patrzeć na przesłuchania.
Niektórzy byli naprawdę świetni. Za to pozostali mieli chyba zawyżone poczucie własnej wartości. 
Pozytywnie zaskoczyli ją Miquel, Isabelle i Claire, która na razie prezentowała się najlepiej spośród wszystkich dziewcząt. 
- Quentin Devant, zapraszamy na scenę! - opiekunka koła poprosiła kolejną osobę. Ku swojemu zdziwieniu, Michelle zobaczyła rudowłosego sobowtóra młodego Axla Rose.
Zawiesił na niej wzrok, co spowodowało, że poczuła jeszcze większy ucisk w brzuchu i zaczął śpiewać piosenkę "Maria", piosenkę, którą Michelle pokochała najbardziej z całego musicalu. 
Czuła, że się rumieni. Chłopak śpiewał pięknym, głębokim głosem. Była pewna, że on zostanie Anthonym. Gdy skończył, został nagrodzony wielkimi brawami.
Jean, który był po nim, na nieszczęście także śpiewał "Marię". Niestety, wypadł bardzo blado po swoim poprzedniku.
Nadeszła więc kolej Michelle.
Dziewczyna przypomniała sobie wszystko, czego się uczyła - portorykański akcent, odpowiednią interpretację i ruchy, aż w końcu przełknęła ślinę, zebrała się w sobie i zaczęła śpiewać "I feel pretty".
Jej ulubioną zabawą było naśladowanie głosów i stylów śpiewu piosenkarek. Upodobnienie głosu do charakterystycznej barwy Marii nie było dla niej trudne. Bawiła się tą piosenką. I zyskała efekt, o który jej chodziło. Schodziła ze sceny nagradzana oklaskami.
Teraz opiekunka weszła na scenę i miała ogłosić obsadę.
- Główne role zagrają... Jako Anthony... Quentin Devant! A jako Maria...
W tym momencie Michelle zemdlała. 
 ***
- Patrzcie, budzi się! - Michelle usłyszała śmiech Isabelle. - Za bardzo się przejmujesz, dziecko!
- Co? - zapytała ledwie kontaktująca ze światem Michelle.
- Głupia jesteś. Dostałaś tę rolę!
Dziewczyna roześmiała się i przytuliła Isę. 
- Nie wierzę! 
- To uwierz, byłaś świetna. Tylko zrobiłaś z siebie sierotę, mdlejąc.
Michelle jeszcze przez chwilę była w szoku, po czym zwróciła się do reszty:
- Jak wam poszło?
Claire uśmiechnęła się.
- Ponoć byłam zaraz po tobie najlepsza aktorsko, ale Isabelle śpiewa lepiej, więc dostała rolę Anity, a ja jestem Rosalie. Wszyscy są zachwyceni Miquelem - chłopak zarumienił się - dostał rolę Riffa! A Jean-Baptiste jest Bernardem. 
Michelle uśmiechnęła się. 
- Więc wszyscy mamy role! Ale to będzie świetne. 
- No będzie, ale teraz zbieraj się, bo madame Charrain chce z tobą rozmawiać.
Michelle wstała i podeszła do nauczycielki.
- Witaj, Michelle! Gratulacje, byłaś naprawdę świetna! Masz w sobie to "coś"! Musisz jednak trochę popracować nad dykcją, ujęłaś mnie jednak tym dźwięcznym, portorykańskim "r", więc akcent wyćwiczyłaś świetnie. Uczysz się gdzieś śpiewu?
Dziewczyna pokręciła głową.
- A powinnaś. Wiadomo, barwę masz świetną, intonację też, potrafisz wczuć się w piosenkę, ale przydałby się ostateczny szlif. Szkoda, żeby taki talent się zmarnował! Mogę ci podać namiary na mojego kolegę. Jest świetny w swoim fachu.
Michelle przystała na tę propozycję.
Umówiła się z mężczyzną na lekcję w przyszły wtorek.
W końcu pożegnała się z opiekunką koła, która dała jej harmonogramy prób, i wyszła z auli. 
Przed aulą zebrał się już tłum tancerzy na casting taneczny. Wśród nich dziewczyna ujrzała Emmę Fantasié, koleżankę z klasy, która tańczyła balet.
- Powodzenia - rzuciła, kiedy przechodziła obok niej. Emma podziękowała uśmiechem. Widać było, że się stresuje.
Michelle niemal wpadła na Quentina. Ten uśmiechnął się do niej i pogratulował jej występu.
- Również ci gratuluję. Byłeś świetny. Przekaż też gratulacje twojemu koledze... Etienne Hugo? - chłopak pokiwał twierdząco głową. To właśnie z nim Quentin wbiegł spóźniony na próbę chóru - Dostał jakąś rolę?
- Tak. To Action.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się. Zauważyła jednak, że Jean czeka na nią na schodach, więc pożegnała się i pobiegła tam.
Jean pocałował ją.
- Jestem cholernie zazdrosny - mruknął.
- O kogo? - zdziwiła się Michelle.
- Jak to? Oczywiście, że o Quentina.
Michelle roześmiała się.
- Ale z ciebie zazdrośnik... nie masz powodów, kochanie!
- Jak to? Gościu był lepszy ode mnie. I nie udawaj głupiej, śpiewał to do ciebie. Wyraźnie na ciebie leci.
- Nie jestem przekonana. A ty się po prostu zestresowałeś. A poza tym dla mnie jesteś o jakieś dziesięć klas lepszy i nigdy nie zerwę z tobą dla takiego chłopaka.
Jeana wyraźnie usatysfakcjonowała taka odpowiedź. Zaprosił Michelle na spacer.
Gdy spotkali klauna, który rozdawał balony dzieciom, Jean zostawił na chwilę Michelle, podszedł do niego i poprosił o balonika.
- To dla mojej dziewczyny. Chciałaby, ale bardzo się wstydzi.
Klaun roześmiał się i dał mu dwa baloniki - różowy i zielony.
- Który wolisz? - Jean spytał Michelle. I to był jego największy błąd.
- Oczywiście zielony!
Jean dał jej zielony balon, po czym dziewczyna pocałowała go namiętnie.
- Czy tak całuje dziewczyna, która interesuje się innym? - zaśmiała się. Jean pokręcił głową.
- Ale będziecie się całować na scenie. Wiesz o tym?
- Wiem, ale się z tego powodu nie cieszę.
I poszli dalej. Michelle z zielonym balonikiem w ręce, a Jean z różowym.
Oni muszą się kochać... - pomyślała Silvia Plait, cicha dziewczyna z ich klasy, która siedziała samotnie na ławce w parku, przez który przechodzili. Posiedziała jeszcze chwilę, po czym wróciła do domu, włączyła komputer i jak zwykle spędziła popołudnie na grze w League of Legends.
***
Miquel wyszedł na spacer. Nie mógł wytrzymać w domu. Pogoda była prześliczna, zadanie domowe już dawno odrobił, a perkusja dzisiaj go odrzucała. Postanowił przejść się w okolice bazyliki Sacré-Cœur. Chwilę przyglądał się jej, po czym nagle jego uwagę zwróciła czarnoskóra dziewczyna, która zaczęła śpiewać. Po chwili przyłączył się do niej kolega, a następnie, nie wiadomo skąd pojawiło się nagle dwadzieścia osób i stworzyli gospelowy chór. Miquel był absolutnie zachwycony. Śpiewali z niesamowitą energią i przekazem. Był jedną z osób, które biły brawo najgłośniej. I nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł.
Muzyczny Flash Mob z West Side Story! 
Gdy następnego dnia przedstawił go reszcie aktorów, zareagowali bardzo entuzjastycznie, zwłaszcza Michelle ("och, jesteś geniuszem!"). Poprosił ją, czy mogłaby pójść z nim do pani Charrain. Zgodziła się, ale Jean poszedł z nimi. Cały czas trzymał ją za rękę, co sprawiało, że Miquelowi od razu zepsuł się nastrój. Dziewczyna wciąż bardzo mu się podobała, więc kiedy widział jej czułości z Jeanem, od razu ogarniał go smutek. Ale czuł, że długo razem nie wytrzymają, a przynajmniej miał taką nadzieję.
Pani Charrain zareagowała bardzo entuzjastycznie na jego pomysł. Była zadowolona, że uczniowie sami wychodzą z takimi inicjatywami. 
Gdy rozpoczęły się próby, poinformowała o pomyśle wszystkich. Przyjęli to z wielkim zadowoleniem, więc Miquel choć przez chwilę poczuł się doceniony. 
Zasługiwał na to. A przynajmniej tak powiedziała mu Michelle. I ta drobnostka sprawiła, że zaczął wierzyć w siebie. 

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 7

Wybaczcie ._. Możecie mnie zabić, jestem beznadziejna. Wasza Emily Noire powraca (w niezbyt wielkim stylu ;_;)

Michelle wyszła z klasy z podniesioną głową, uśmiechając się bezczelnie pod nosem.
O nie, nie pokaże mu, jak bardzo ją te jego gierki zachwycają. Musi udawać obojętną. Tylko, że zadarty nos nie umożliwiał jej patrzenia pod nogi i to właśnie był jej największy błąd. Nawet nie zauważyła, kiedy runęła jak długa, potykając się o but Jeana, który wyszczerzony czekał na nią przy wyjściu z klasy. Zanim pomógł jej wstać, pochylił się nad nią, tak, że poczuła jego oddech na twarzy. Wyczuła papierosy, ale jakoś jej to nie przeszkadzało, mimo że zawsze, kiedy widziała na ulicy jakiegoś palacza zaczynała ostentacyjnie kaszleć.
- Więc zgadzasz się, ma Chérie? - zapytał uwodzicielskim tonem.
- Jeśli tylko mi obiecasz, że następnym razem zamiast odstawiać cyrki przed całą klasą po prostu podejdziesz do mnie i mnie zaprosisz, to owszem.
Jean uśmiechnął się pod nosem.
- Ale chyba nie powiesz, że ci się nie podobało?
Michelle prychnęła. Podobało jej się, i to bardzo, a ten drań o tym wiedział. Miała ochotę go spoliczkować ale wysiliła się na uśmiech i rzuciła najbardziej pewnym tonem na jaki było ją w tej chwili stać:
- Podobało mi się. Ale to jest jak rodem z jakiegoś kiepskiego romansu. A takie filmy często mają złe zakończenia.
***
- Co zamawiasz?
- A co polecasz? - Michelle wpatrywała się z uśmiechem w kartę deserów. Tak naprawdę, to nie miała bladego pojęcia, co wziąć. Jeśli weźmie kawę i się obleje, a to było całkiem możliwe z jej koordynacją ruchową sarenki postrzelonej we wszystkie cztery nogi, to cała randka pójdzie się paść. Z herbatą i czekoladą to samo. Pozostałoby wziąć wodę i... brownie? Nie, brownie na upartego też można się ubrudzić. Może jakąś muffinkę... ale co, jeśli nadzienie wypłynie? Albo się ubrudzi, a Jean jej nie powie, i będzie jak idiotka chodzić z umorusaną twarzą. I zbłaźni się na pierwszej randce.
- Mają tu najlepszą kawę mrożoną. Osobiście uwielbiam też brownie.
Michelle skapitulowała. Te przysmaki tak ją kusiły, że w końcu zrezygnowana stwierdziła, że pewnie to i tak będzie jakaś porażka, nawet jeśli się nie ubrudzi. Niemożliwe przecież, żeby taki chłopak ją chciał. Postanowiła jednak grać pewną siebie i go onieśmielać.
- Więc wezmę je. A ty co bierzesz?
- Nic. Może szklankę wody.
- Żartujesz? Nie wygłupiaj się.
Jean wyszczerzył się.
- Masę zrobiłem przez wakacje, to teraz rzeźba.
Michelle prychnęła.
- Naprawdę? Przejmujesz się takimi rzeczami? Proszę cię... chociaż kawę mrożoną sobie weź, bo mi głupio będzie... a poza tym nie wyglądasz, jakbyś miał problemy z, jak to ująłeś, masą.
Zapadła niezręczna cisza, więc Jean od razu poderwał się z miejsca, żeby złożyć zamówienie.
Wrócił na miejsce z uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego, więc Michelle uniosła pytająco brwi, ale ten pokręcił głową.
W głowie Michelle pojawiły się trzy opcje: albo poderwał kelnerkę, albo załatwił, że dosypią jej cyjanku potasu lub wrzucą tabletkę gwałtu do kawy. Żadna z opcji nie spodobała jej się zbytnio. Jej wątpliwości rozwiała kelnerka, która właśnie podeszła do ich stolika z gigantyczną szklanką kawy mrożonej z dużą ilością bitej śmietany i dwoma słomkami, oraz jedną dużą porcją brownie. Mina Michelle była bezcenna.
- Częstuj się - rzucił Jean, przymierzając się do rozpoczęcia picia kawy. Gdy pociągnął przez słomkę pierwszy łyk, Michelle sprawnie wyjęła swoją, unurzaną w bitej śmietanie i lodach, po czym przesunęła nią pod nosem Jeana zostawiając mu słodkie wąsy. Zachichotała, a on spojrzał na nią zdezorientowany, a po chwili sam wybuchnął śmiechem. - Myślałem, że takie dziewczyny jak ty nie mają takich głupich pomysłów.
- Więc insynuujesz, że wydaję się grzeczna, spokojna i rozgarnięta.
Chłopak spojrzał na nią spode łba.
- No w sumie, jak teraz się głębiej zastanowiłem, to nie.
- Widzisz, mnie trzeba poznać. Zawsze na początku wydaję się ułożonym kujonkiem.
Jean pokręcił głową. Co jak co, ale dziewczyna tak piękna, z taką figurą, tak odważna, mówiąca tak głębokim, uwodzicielskim głosem i pewna siebie z pewnością nie wydawała się ułożonym kujonem.
Nagle zorientował się, że wciąż ma mieszankę lodów i bitej śmietany pod nosem. Rumieniąc się, zlizał ją, a Michelle spoglądała na niego z kpiącym uśmieszkiem.
Ułożony kujonek. Jasne.
Zauważył, że wzięła do ręki papierową serwetkę.
- Tu jeszcze masz - szepnęła i nachyliła się do niego. Poczuł motyle w brzuchu. Zanim dotknęła serwetką kącika jego ust, złapał ją za nadgarstek, przyciągnął do siebie i pocałował pod impulsem chwili. Była zaskoczona, jednak nie odsunęła się, tylko odwzajemniła pocałunek. Całowała cudownie. Smakowała lodami waniliowymi i kawą.

***

Całował nieziemsko. Smakował bitą śmietaną i papierosami. Michelle cieszyła się, że siedzą, bo gdyby zaskoczył ją tak, gdy stali, to nogi by się pod nią ugięły. Na pewno.
Czuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, chaos w myślach i ucisk w brzuchu. Pierwszy raz całował ją chłopak, do którego naprawdę coś czuła. To było niesamowite uczucie.
Oddała pocałunek z całą namiętnością, na jaką było ją stać.
Gdy odsunęli się od siebie, zarumienieni i speszeni, uśmiechnęli się do siebie, dokończyli kawę i brownie, po czym Jean zapłacił, zostawiając kelnerce duży napiwek, i wyszli.
Jean od razu wyciągnął z kieszeni pudełko papierosów. Michelle przystanęła.
- O, nie. Nie zgadzam się. Nie zamierzam się więcej z tobą całować, jeśli zapalisz to świństwo.
Skorzystała z tego, że zdezorientowała go i wyjęła pudełko z jego dłoni. Wsadziła je szybko na dno torby i spojrzała na niego wyczekująco.
Nachylił się, żeby ją pocałować. Zatrzymała go.
- Obiecujesz, że przestaniesz?
- Ja... postaram się.
Dopiero wtedy pozwoliła mu się pocałować. Gdy w swojej starej miejscowości widziała całujące się pary, uważała, że to obrzydliwe. Teraz zmieniła zdanie.
Ten chłopak był w stanie rzucić dla niej palenie. Oszalała na jego punkcie.
Ale jak to możliwe, żeby oszaleć na punkcie kogoś, kogo zna się kilka dni? Nie wiedziała.
Nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać. Po co psuć takie piękne chwile, kiedy szli za rękę ulicą Paryża i patrzyli na zachodzące słońce?

***

Jean-Baptiste Maunier wracał do domu z randki z Michelle. Usta bolały go od pocałunków, był cały rozpalony i szczęśliwy. Z przyzwyczajenia sięgnął do kieszeni po pudełko papierosów, jednak przypomniał sobie, że Michelle je wzięła.
Gdyby był dawnym Jeanem, pewnie skierowałby kroki do najbliższego kiosku po papierosy.
Teraz poszedł do apteki po gumy do żucia z nikotyną, pomagające rzucić palenie.
Czego się nie robi z miłości...

***

- Opowiadaj natychmiast, jak było! - na przerwie obiadowej Michelle została niemal napadnięta przez koleżanki. No tak, oczywiście Lea Versaire Długi Jęzor musiała rozpowiedzieć wszystkim, że Michelle była na randce z Jeanem-Baptiste Maunierem!
- Super. A teraz pozwólcie mi iść coś zjeść.
- Pozwalamy, tylko idziemy z tobą!
Michelle jęknęła. Ostatnie, czego pragnęła, to zwierzanie się dziewczynom, które dopiero co poznała na temat randki z chłopakiem, którego też dopiero co poznała.
A chciały znać wszystkie szczegóły: gdzie poszli, co jedli, czy się całowali, czy z języczkiem, czy bez, czy jest dobry, a niektóre sugerowały nawet, że myślały, że przespali się na pierwszej randce.
Chodzę do klasy z bandą idiotek – pomyślała Michelle, gdy zadawały kolejne, coraz bardziej absurdalne pytania.
Z ulgą stwierdziła, że czas wrócić do szkoły, oznajmiła to koleżankom i wyszła.
Okazało się, że biegła za nią Isabelle. Michelle zatrzymała się i poczekała na koleżankę.
- Jeśli tylko zapytasz o to, jak było na randce, to przysięgam, że uduszę.
Isa pokręciła głową. Szły w milczeniu.
- Idziesz dziś gdzieś z Jeanem? Bo... w sumie w takiej jednej kafejce jest jam session. Moja nauczycielka fortepianu mi to powiedziała... pomyślałam, że może chciałabyś pośpiewać...
Michelle zaświeciły się oczy.
- No jasne, że bym chciała!
- No... to super. Czyli pójdziesz tam ze mną?
- Tak.
Za chwilę Isa została sama, bo Michelle zobaczyła Jeana i pobiegła do niego, zostawiając koleżankę. Pocałowali się i poszli dalej razem. Isie zrobiło się smutno. Postanowiła, że dziś zaprosi na jam session Frederique'a. Więc najlepiej będzie, jeśli Michelle zaprosi Jeana.

***

Michelle czuła się nieziemsko. Improwizowała wokalnie, dając się ponieść muzyce. To było genialne uczucie, być częścią tak niesamowitej harmonii, jaką tworzyły dźwięki tych wszystkich instrumentów.
Jean-Baptiste grał na gitarze, wprawiając ludzi, którzy mu się przyglądali, w osłupienie. Isabelle pomyślała, że Jean i Michelle stanowią idealną parę.
Niestety, Frederique musiał zostać w pracy, a głupio było mówić Michelle, żeby Jean nie przychodził, kiedy już wcześniej ustaliły inaczej. Teraz siedziała sama i czuła się jak zbędny element układanki, niepasujący do reszty. Dlaczego nigdy nie miała w sobie tyle pewności siebie co Michelle? Czemu nigdy nie była w stanie wziąć do ręki mikrofonu i ot tak zacząć śpiewać? Miała wrażenie, że dla Michelle było to równie naturalne jak oddychanie.
A co, gdyby wstała i wyszła? I tak są tak zajęci muzyką i sobą nawzajem, że nie zauważą. A ona nie będzie im przeszkadzać.
Wyszła na ciemną ulicę Paryża i wróciła do domu samotnie.

***

Jean odprowadził Michelle pod drzwi jej mieszkania. Wyszeptali sobie krótkie dobranoc, pocałowali się i rozstali. Każde z nich wiedziało, że za kilka godzin znów się zobaczą, ale teraz kilka godzin wydawało im się wieczne.