czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 6

Ten, kto zakładał się, po jakim czasie od rozpoczęcia zakupów Isabelle i Michelle się pozabijają, musiał się zawieść. Siedziały w Starbucksie, piły kawę, zawzięcie dyskutowały o klasie i zaczęło tworzyć się między nimi coś na kształt przyjaźni.
- Wiesz... - żartobliwie rzuciła Isabelle - nawet nie jesteś taka beznadziejna, jak mi się wydawało, że jesteś...
Michelle udała, że się obraża i niemal płaczliwym głosem powiedziała:
- No dzięki...
Isabelle spojrzała na nią niepewnie, nie wiedząc, czy żartuje, czy mówi poważnie. Michelle, widząc jej minę, niemal się nie zakrztusiła kawą.
- Och, proszę cię... naprawdę pomyślałaś, że mówię serio?
Isabelle spłonęła rumieńcem.
- No dobra, to było głupie.
- Nie, po prostu za często używam sarkazmu.
Zapadła niezręczna cisza. Po jakichś dziesięciu sekundach dziewczyny niemal jednocześnie dostały ataku śmiechu.
Dopiły szybko kawę i wyszły z kawiarni zanim ludzie zaczęli spoglądać na nie nieprzyjaźnie.
Nagle Isabelle zaświeciły się oczy. Złapała Michelle za rękę i zaciągnęła do najbliższego sklepu z ciuchami. Wepchnęła ją do przymierzalni i niemal siłą wcisnęła sukienkę do przymierzenia.
Michelle przez jakąś minutę stała skołowana, zanim dotarło do niej, że ma przymierzyć. Isa zaczęła się niecierpliwić.
- Rodzisz tą sukienkę, czy co?
Michelle spurpurowiała. Ściągnęła bluzkę i naciągnęła na siebie sukienkę. Była zupełnie nie w jej stylu. Była kremowa w bordowe różyczki i miała rękaw do łokcia. Dół ładnie się rozszerzał ale Michelle nie podobała się całość, zwłaszcza na niej i w kontraście do jej włosów.
- No i jak? - spytała Isabelle.
Michelle odsłoniła zasłonkę z kwaśną miną.
- W życiu tego nie kupię.
- Jak chcesz.
Michelle z powrotem wskoczyła w normalne ubrania i dziewczyny wyszły ze sklepu.
- Gdzie teraz idziesz? - zapytała Isę.
- Jadę metrem na Montmartre. Mama się będzie niecierpliwić.
- Mieszkasz na Montmartre? Ja też! I w ogóle... mieszkasz z mamą...
Isa uniosła brew.
- Mieszkam sama. Przyjechałam z kompletnego zadupia w ramach stypendium. Właścicielka kamienicy jest moją tymczasową opiekunką. Całkiem sympatyczną, zresztą. Ze wszystkimi zgodami, papierami, to do niej, chyba, że można oddać po dłuższym terminie, to wysyłam pocztą. Tylko, że wysyłanie pocztą jest ryzykowne, bo jedyną kompetentną osobą w rodzinie jest brat. Ojciec jest alkoholikiem i jak jeszcze mieszkałam na tym końcu świata to... każdej nocy modliłam się, żeby wrócił żywy, bo na to, żeby wrócił trzeźwy, już przestałam mieć nadzieję. Wykończył matkę. O ile mnie nigdy nie tknął, to ją często bił. Wysiadła psychicznie. Jest w depresji, ma zaburzenia i nic nie jest tak, jak powinno. Odgrodziła się od świata grubym murem, którego w żaden sposób nie można zburzyć. Niby żyje, ale jest jakby manekinem. Nic nie gada, tylko je, śpi, płacze i gapi się tępo przed siebie. Nienawidzę ojca za to co jej zrobił, bo ją, w przeciwieństwie do niego, kocham. I podziwiam brata, że jeszcze tam wytrzymuje. To istne piekło na ziemi. Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę osiemnastki i całkowitego wydostania się z tego gówna.
Isabelle była wstrząśnięta. Stwierdziła, że na początku była strasznie głupia, uważając Michelle za zadufaną w sobie i zarozumiałą. Teraz zauważyła, że swoimi ambicjami i paplaniną, która uchodziła często za nieskromną, maskowała ból i słabość.
- Ja nie mam taty - rzuciła tylko krótko, bo z doświadczenia wiedziała, że litowanie się nad kimś i okazywanie współczucia czasem jest męczące.
Dziewczyny w milczeniu szły do najbliższej stacji metra. Gdy wsiadły do pociągu całe napięcie stopniało. Michelle po prostu objęła Isabelle i zaczęła płakać. Po chwili płakały obie.
- Jesteś głupia - stwierdziła Isa.
Michelle tylko roześmiała się pod nosem.
- Wiem.

***

Madame Printemps zapukała do drzwi Michelle, lecz nie doczekała odpowiedzi. Wzruszyła ramionami i zaczęła schodzić na dół.
Pewnie jeszcze nie wróciła ze szkoły,bo gdzieś łazi z koleżankami. Dobry Boże, chciałabym być znów młoda... - pomyślała.
W tym momencie do kamienicy wpadła zdyszana Michelle.
- Dzień dobry! Jak się pani dziś miewa? - zapytała właścicielkę.
- A nawet, nawet. Miło, że pytasz. Mam tu coś dla ciebie. Spójrz.
Dała zdziwionej dziewczynie reklamówkę do rąk.
- To są moje ubrania z czasów młodości. Szkoda mi je było wyrzucić, a synowi ich nie mogłam przecież oddać. Może tobie się coś spodoba? Przejrzyj, a to, czego nie chcesz, przynieś z powrotem, dobrze?
- Nie wiem, jak mam pani dziękować! Och, to wspaniałe!
- Cieszę się, że się cieszysz. No, a teraz zmykaj, bo widzę, że ci ciężko z tą reklamówką.
Faktycznie, torba była dość sporych rozmiarów, więc Michelle ukłoniła się i poszła do swojego mieszkania.
Wyciągnęła ubrania na łóżko.
Niemalże pisnęła, gdy ujrzała skrawek pewnej spódniczki. Wydobyła ją ze sterty ubrań i przymierzyła. Była przepiękna.
Wykonana została z delikatnego tiulu, którego barwa przechodziła z kawowego beżu u góry do jasnego kremu, którego kolor przypominał lody śmietankowo-waniliowe. Rozszerzała się ku dołowi i kończyła przed kolanami.
Dziewczyna była zachwycona. Wiedziała, co ubierze jutro do szkoły.
Przejrzała pozostałe ubrania. Znalazła kilka perełek, jednak nic nie spodobało jej się tak bardzo jak ta spódniczka. Kilka rzeczy włożyła z powrotem do reklamówki i do całości dołożyła bombonierkę, po czym zaniosła pakunek sąsiadce i serdecznie podziękowała.

***

Jean, idioto, skończ o niej myśleć! - strofował się w myśli chłopak.
Coś tu od początku nie grało. Przecież to on miał być górą, to on miał przejąć kontrolę nad nią i jej myślami... A nie na odwrót!
Niech ją szlag.

***
Następnego ranka Michelle przygotowywała się do szkoły tak intensywnie jak nigdy wcześniej. Ubrała czarną, luźną bluzkę z rękawem do łokcia, kremowo-beżową spódniczkę i czarne, wiązane buty na obcasie. Włosy zebrała w niestaranny kok, użyła waniliowej mgiełki do ciała, posmarowała twarz balsamem greckim, podkreśliła oczy kredką, usta smagnęła błyszczykiem, założyła beżowe kolczyki-różyczki.
Gdyby jej ktoś kiedyś powiedział, że będzie się tak starać dla chłopaka, to pewnie by go wyśmiała. Teraz nie było dla niej w tym nic dziwnego.
Wybiegła z kamienicy nucąc pod nosem Good Day Sunshine Beatlesów.
Podróż metrem minęła jej zaskakująco miło. Wydawało jej się, że ludzie uśmiechali się na jej widok.
Więc tak czuje się człowiek, gdy jest zakochany...

***

Nauczycielka francuskiego kazała im nauczyć się na przyszły tydzień swojego ulubionego wiersza. Spostrzegła jednak, że ktoś jej nie słucha i bezczelnie przeszkadza w lekcji.
- Jean-Baptiste Clémont! Skoro aż tak lubisz mówić, zwłaszcza podczas moich lekcji, to może wyjdziesz na środek i powiesz nam swój ulubiony wiersz?!
Nie wahał się ani chwili.
Wstał, ukłonił się, spojrzał prosto w niebieskie oczy Michelle i rozpoczął recytację.
- Jacques Pevert – Cet amour.
Cet amour
Si violent
Si fragile
Si tendre
Si désespéré
Cet amour
Beau comme le jour
Et mauvais comme le temps
Quand le temps est mauvais
Cet amour si vrai
Cet amour si beau
Si heureux
Si joyeux
Et si dérisoire
Tremblant de peur comme un enfant dans le noir
Et si sûr de lui
Comme un homme tranquille au milieu de la nuit
Cet amour qui faisait peur aux autres
Qui les faisait parler
Qui les faisait blémir
Cet amour guetté
Parce que nous le guettions
Traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Parce que nous l'avons traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Cet amour tout entier
Si vivant encore
Et tout ensoleillé
C'est le tien
C'est le mien
Celui qui a été
Cette chose toujours nouvelles
Et qui n'a pas changé
Aussi vraie qu'une plante
Aussi tremblante qu'un oiseau
Aussi chaude aussi vivante que l'été
Nous pouvons tous les deux
Aller et revenir
Nous pouvons oublier
Et puis nous rendormir
Nous réveiller souffrir vieillir
Nous endormir encore
Rêver à la mort
Nous éveiller sourire et rire
Et rajeunir
Notre amour reste là
Têtu comme une bourrique
Vivant comme le désir
Cruel comme la mémoire
Bête comme les regrets
Tendre comme le souvenir
Froid comme le marbre
Beau comme le jour
Fragile comme un enfant
Il nous regarde en souriant
Et il nous parle sans rien dire
Et moi j'écoute en tremblant
Et je crie
Je crie pour toi
Je crie pour moi
Je te supplie
Pour toi pour moi et pour tous ceux qui s'aiment
Et qui se sont aimés
Oui je lui crie
Pour toi pour moi et pour tous les autres
Que je ne connais pas
Reste là
Là où tu es
Là où tu étais autrefois
Reste là
Ne bouge pas
Ne t'en va pas
Nous qui sommes aimés
Nous t'avons oublié
Toi ne nous oublie pas
Nous n'avions que toi sur la terre
Ne nous laisse pas devenir froids
Beaucoup plus loin toujours
Et n'importe où
Donne-nous signe de vie
Beaucoup plus tard au coin d'un bois
Dans la forêt de la mémoire
Surgis soudain
Tends-nous la main
Et sauve-nous.
Klasa zamarła. Nikt nie podejrzewał Jeana o to, że czyta, poezję, ba, że zna tak długi wiersz na pamięć i potrafi go tak świetnie wyrecytować. Policzki Michelle płonęły. Chłopak cały czas bezczelnie się w nią wpatrywał.
Zaszokowana nauczycielka zdołała tylko wydusić:
- Siadaj. Très bien.
Zanim Jean usiadł, rzucił mały świstek papieru na zeszyt Michelle. Lea, siedząca z nią w ławce uśmiechnęła się i sprzątnęła papierek sprzed nosa Michelle. Przeczytała, zachichotała i odwróciła się, żeby donieść całej klasie, że na kartce jest napisane dokładnie:

Dzisiaj. Po lekcjach. Kawa, bądź herbata, jak wolisz. I ciastko. Co Ty na to?
Stawiam.

Daj znać, jak się zdecydujesz, ma Chérie.

__________________________________


Tłumaczenie wiersza(Diana Siemieniec):
Ta miłość
Tak gwałtowna
Tak krucha
Tak delikatna
Tak rozpaczliwa
Ta miłość
Piękna jak dzień
Zła jak czas
W niepogodę
Ta miłość tak prawdziwa
Ta miłość tak piękna
Tak szczęśliwa
Tak radosna
Tak śmieszna
Drżąca ze strachu jak dziecko
w ciemności
Tak pewna siebie
Jak człowiek spokojny w sercu nocy
Ta miłość budząca strach
U innych
I każąca im mówić i blednąć
Ta miłość strzeżona
Ścigana zraniona zdeptana wyrzucona zaprzeczona
przekreślona
Ta miłość cała
Tak żywa jeszcze
Całowana słońcem
Jest Twoją miłością
Jest moja miłością
To co było
Jest wiecznie nowe
Nigdy nie nie zmieniło
Prawdziwe jak roślina
Drżące jak ptak
Gorące jak lato
Zarówno Ty jak i ja możemy
Zapomnieć
A potem zasnąć
Obudzić się, cierpieć, zestarzeć się
Zasnąć raz jeszcze
Śnić o śmierci
Odmłodnieć
I przebudzeni uśmiechać się śmiać się
Nasza miłość trwa w bezruchu
Uparta jak osioł
Żywa jak pragnienie
Okrutna jak pamięć
Niemądra jak żal
Delikatna jak wspomnienie
Zimna jak marmur
Piękna jak dzień
Krucha jak dziecko
Spogląda na nas z uśmiechem
Mówi do nas bez słów
A ja jej słucham drżący
I krzyczę
Krzyczę dla Ciebie
Krzyczę dla siebie
Błagam Cię
Dla Ciebie dla mnie dla wszstkich którzy się kochają
I którzy się kochali
Tak krzyczę do nich
Dla Ciebie dla mnie i dla wszystkich innych
Których nie znam
Zostań gdzie jesteś
Nie odchodź
Zostań tam gdzie byłaś
Zostań gdzie jesteś
Nie ruszaj się
Nie odchodź
My którzy jesteśmy kochani
zapomnieliśmy o Tobie
Nie zapominaj o nas
Na Ziemi mamy tylko Ciebie
Nie pozwól nam umrzeć z zimna
Daleko ciągle dalej
Tam gdzie chcesz
Daj nam znak życia
Później później, w nocy
W lesie pamięci!
Wyłoń się nagle
Trzymaj nas za rękę
Uratuj nas!

No cóż... ;) Rozdział w ramach spóźnionego prezentu na Święta ;)
Pozdrawiam wszystkich czytelników <3

środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 5

Ten rozdział dedykuję Dominice za piękny rysunek, Zuzi za wsparcie, Ani za miłe słowo, Murzynkowi za to, co dla mnie robi i jak mnie pociesza, a Heli za to... że mnie kopie w dupę (z wzajemnością! :P)... Dziękuję Wam <3 !!!
Btw, chciałam przeprosić za długą nieobecność. Wybaczcie, nie mam czasu praktycznie na nic.

Michelle była zrozpaczona. Chodziła po tej głupiej szkole od jakiegoś kwadransa i wciąż nie potrafiła trafić do tej głupiej sali!
Muzyka... Muzyka... Nie mogła spóźnić się na pierwszą lekcję - i to swoją ulubioną!
- Hej! - rzuciła się do chłopaka, którego zapamiętała z wczorajszego rozpoczęcia roku. Miał przy sobie gitarę i był bardzo przystojny. Była pewna, że jest z jej klasy. - Przepraszam, czy możesz mi...
- Och... widzę, że ktoś się zgubił – chłopak wyszczerzył zęby w zniewalającym uśmiechu, który kompletnie zbił Michelle z tropu. - Może nawrócić cię na właściwą drogę?
Dziewczyna spurpurowiała i już miała bezczelnie odpyskować, lecz powściągnęła język, bo wolała trafić do sali na czas.
- Prowadź - odparła kompletnie zrezygnowana.
Wskazał jej schody i w minutę doszli do odpowiedniej klasy.
Oprócz nich było jeszcze kilka osób. Chłopak bez skrępowania wyciągnął gitarę i zaczął grać. Michelle wytrzeszczyła oczy. Prędkość, z jaką poruszały się jego palce, była niesamowita. Dziewczyna była tym bardziej pod wrażeniem, że strunowe szarpane były jej piętą achillesową.
Zapadła cisza. Piosenka się skończyła.
- Jak się nazywasz? - nieśmiało zagaiła Michelle.
- Jean-Baptiste Clémont. A ty?
- Michelle Castain.
Jean-Baptiste kiwnął głową.
- Możesz zagrać coś Nirvany? - Michelle powoli nabierała śmiałości.
- Pewnie. - I już zabrzmiały pierwsze akordy Smells like teen spirit.
Chłopak tylko grał. Brakowało tu czegoś. Po krótkim namyśle Michelle zaczęła śpiewać, nieświadoma tego, że wszyscy ją obserwują. Pierwsze słowa zabrzmiały cicho, tak, że w ogóle nie dało się zrozumieć, ale stopniowo dziewczyna rozkręcała się i śpiewała coraz głośniej, lepiej i coraz ciekawszą barwą. Jean wbił wzrok w gitarę. Chciał przynieść tę gitarę, żeby już pierwszego dnia być w centrum zainteresowania, a ta cała Michelle Jakaśtam przyćmiła go kompletnie. Nie dawał jednak po sobie poznać, że jest wściekły, tylko słuchał. Jej głos powodował w nim różne sprzeczne uczucia, ale trzeba było przyznać, że miała fantastyczny warsztat i rzadko spotykaną barwę...
Michelle zapomniała o całym świecie i całkowicie oddała się muzyce, nawet wlała na stół. Nie obchodziło jej nic poza piosenką, którą teraz śpiewała.
Nie zauważyła nawet, kiedy zaśpiewała ostatnią nutę.
- Jedź dalej... - poprosiła chłopaka. Widać było, że się wkręciła. Chłopak spojrzał na zegarek i zauważył, że do rozpoczęcia lekcji pozostały dwie minuty... ale w sumie...
Zaczął grać Rape me.
Kiedy Michelle zaczęła śpiewać, miał ochotę albo zacząć ją rozbierać, albo wyjść z klasy. Wybrał plan C, czyli jeszcze silniej zapatrzył się w gitarę.
Nie usłyszeli dzwonka. Nikt nie zamierzał wyprowadzać ich z błędu, bo wszyscy nieźle się bawili i wiedzieli, że jeśli będą coś śpiewać, to mocny głos dziewczyny może ocalić im skórę.
I właśnie w momencie, w którym Michelle po raz kolejny śpiewała słowa: Rape me, do klasy weszła na oko trzydziestokilkuletnia nauczycielka muzyki.
Na szczęście nie znała angielskiego.
W tym momencie Michelle zorientowała się, że stoi na stole i śpiewa. Zaczerwieniona skoczyła na podłogę (w sali rozległo się donośne tupnięcie – miała na sobie glany) i spuściła wzrok.
Nauczycielka bez słowa usiadła do pianina i ruchem dłoni wskazała jej, że ma podejść.
Michelle skamieniała. Serce zaczęło jej szybciej bić i ręce zaczęły się trząść. No proszę, nie ma to jak zwrócić na siebie uwagę w pierwszy dzień nauki.
- Śpiewasz coś ambitniejszego niż Nirvanę? - spytała nauczycielka. Michelle już miała odpyskować, że Nirvana jest bardzo ambitna, ale w porę się powstrzymała.
- Chodzi pani bardziej o coś klasycznego? - kobieta skinęła głową. - Panis Angelicus ujdzie?
Znów skinięcie głową.
Michelle odchrząknęła, bo nauczycielka zaczęła jej przygrywać. Chwilę później z jej ust wydobył się sopran, którego nikt nie spodziewałby się po dziewczynie, która przed chwilą śpiewała Nirvanę. Jean-Baptiste uniósł brwi i wzruszył ramionami, choć dziewczyna po raz kolejny zbiła go z tropu. Parę osób stało zasłuchanych. Reszta po prostu była wdzięczna Michelle, że ta odwleka moment, w którym oni będą musieli zaśpiewać.
Zabrzmiał ostatni akord.
Isie Voire zaczęła spontanicznie klaskać. Za nią w ślady poszła reszta klasy 1D, lecz Jean wciąż siedział z naburmuszoną miną. Błyskawicznie uknuł w głowie plan.
Ta dziewczyna będzie jego.

***
Isabelle Nuit powstrzymywała łzy. Tak okropnie spóźnić się na pierwszą lekcję... Muzykę! Och... gdyby mogła cofnąć czas, to wstałaby pół godziny wcześniej.
Chciała zrobić dobre wrażenie na nauczycielce i nic. Spóźniła się jakiś kwadrans.
Wreszcie dopadła drzwi do sali i wślizgnęła się do niej niepostrzeżenie. Wszyscy klaskali, więc nawet nie było jej słychać. Zastanawiała się chwilę o co chodzi, ale jej wątpliwości rozwiała scenka, którą zobaczyła. Michelle Castain stała przy pianinie a nauczycielka spoglądała na nią z uznaniem. Isa miała ochotę przewrócić oczami, tupnąć nogą, albo wyjść. Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, tylko się uśmiechnęła.
O dziwo, Michelle patrzyła prosto na nią i odwzajemniła uśmiech.

***

Michelle była absolutnie zachwycona tą szkołą. Nauczyciele byli świetni, potrafili uczyć z pasją i zainteresować przedmiotem.
Podczas przerwy na lunch wyszły z Carmen, Isie, Dalie i Lucille na kawę do Starbucks'a. Przy okazji obgadały ludzi z klasy, nauczycieli i lekcje, które miały miejsce tego dnia.
Lucille była bardzo zainteresowana działalnością muzyczną Michelle.
- Robisz coś w tym kierunku? - spytała.
Michelle się zaśmiała.
- Po prostu śpiewam
Lucille kiwnęła głową i temat zszedł na chłopców z klasy.
- Nieźli są.
- Nie.
- Coś ty! Jest pełno fajnych fagasów! - i mogłyby się tak sprzeczać, gdyby nie druga część lekcji.
O czternastej była historia-geografia*. Michelle dosyć lubiła ten przedmiot, jednak z największą niecierpliwością wyczekiwała francuskiego, który miał być ostatni. Kolejne godziny niesamowicie się dłużyły, lecz w końcu nadszedł oczekiwany francuski.
Nauczycielka wyglądała jakby urwała się ze zlotu hipisów. Na głowie miała chustkę, była cała poobwieszana paciorkami, sznureczkami i rzemykami, a jej ubrania były wzorzyste i kolorowe.
- Siądźcie.
Klasa wykonała jej polecenie.
- No dobrze. Zacznijmy od tego, że każdy z was wymieni na głos trzy przymiotniki, które was opisują.
Zaczął Miquel, który siedział w pierwszej ławce.
- Nieśmiały, niecierpliwy, roztargniony.
Niecierpliwy i roztargniony to może, ale na pewno nie nieśmiały – prychnęła w duchu Michelle, przypominając sobie wczorajszy incydent.
Zamknęła oczy i zaczęła w głowie układać tekst piosenki. Z zamyślenia wyrwała ją Lea Versaire, jej sąsiadka z ławki. Szturchnęła ją łokciem w bok i spojrzała znacząco na nauczycielkę.
Michelle odchrząknęła i wyrecytowała:
- Rozśpiewana, roześmiana i rozmarzona.
Nauczycielka uśmiechnęła się i kazała kontynuuować kolejnym osobom. Michelle zapadły w pamięć tylko dwie wypowiedzi – Isabelle (uśmiechnięta, słoneczna, pozytywna) i Jeana (pomysłowy, ambitny, uparty).
Wkrótce zabrzmiał dzwonek kończący lekcję.
Isabelle zdecydowała się w jednej sekundzie.
Podeszła do Michelle i zapytała:
- Co teraz robisz?
- Nic, chyba, że coś proponujesz?
Isabelle uśmiechnęła się diabolicznie.
- Proponuję małe zakupy.

*we Francji uczniowie mają historię połączoną z geografią ;)

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 4

Michelle niepewnie wędrowała między tłumami uczniów, aż w końcu trafiła na pierwsze piętro budynku do sali konferencyjnej. 
– Przepraszam… – zagadnęła jakiegoś chłopaka w okularach, który dziwnie się w nią wpatrywał. – Jesteś może z klasy pierwszej D? Profil litera…
– Tak! – chłopak wykrzyknął i kilka osób spojrzało na niego zdziwionych. Zarumienił się i zagaił:  – Nazywam się Miquel Rebleux.
Dziewczyna uśmiechnęła się czarująco i melodyjnym głosem niemal wyśpiewała swoje imię i nazwisko:
– Michelle Castain.
Więc tak się nazywa. Tak się nazywa dziewczyna z mojego snu. – pomyślał Miquel i z ochotą przyjął propozycję Michelle, aby usiadł obok niej. Tak też zrobił.
Cały czas ukradkiem spoglądał na dziewczynę, wyraźnie podekscytowaną, ale i przestraszoną. Nie zauważała jego spojrzeń. Gigantycznymi niebieskimi oczami wpatrywała się przed siebie, nogę założyła na nogę, tak, że klasyczna czarna sukienka podciągnęła się do połowy uda, odsłaniając większy fragment zgrabnych nóg. 
Usta Michelle były lekko rozchylone, jakby zaraz miała coś powiedzieć… albo zaśpiewać… kilka czarnych, niesfornych kosmyków wymknęło się z niestarannie ułożonego koka… Białe perełki podkreślały ładnie zarysowane obojczyki, a niżej były…
– Miquel! Dobrze się czujesz? – Michelle była zdezorientowana. Czy ten chłopak naprawdę był taki głupi, że myślał, że nie zauważyła tego, że gapi się na nią od mniej więcej pięciu minut? Obciągnęła sukienkę i zaśmiała się pod nosem. Nie przypuszczała, że może tak interesować chłopaków. Uczucie, gdy Miquel wpatrywał się w nią zauroczony było bardzo przyjemne, ale kiedy zauważyła, że pożera wzrokiem jej piersi dosyć mocno opięte czarnym materiałem, stwierdziła, że nie ma tak dobrze.
Chłopak spiekł raka i zaczął intensywnie wpatrywać się w swoje buty.
Tym razem to Michelle spojrzała na niego. Kilka sekund wystarczyło jej aby zauważyć, że szkła okularów w grubych, czarnych oprawkach są nieskazitelnie czyste, buty świeżo wypastowane, a ciemnoblond włosy idealnie ułożone. Wydało jej się to nieludzkie, ale musiała przyznać, że chłopak był całkiem przystojny i miał bardzo ładne usta. 
Nie oznaczało to, że zapomniała o incydencie sprzed minuty.
I ogólnie chłopak nie wydawał się zbytnio przebojowy…
Rozmyślania dziewczyny przerwał głos mężczyzny, który właśnie wszedł na scenę.
– Dyrektor? – szeptem spytała Miquela, a ten potwierdził.
Mężczyzna rozpoczął przemówienie od przedstawienia się. Później wszyscy obecni w pomieszczeniu stanęli na baczność. Rozbrzmiał hymn Francji.
Po jego zakończeniu wszyscy z powrotem usiedli i dyrektor zaczął przemawiać. Mówił o tym, że na pewno ten rok będzie bardzo owocny, uczniowie odniosą dużo sukcesów i będzie panowała miła, przyjazna atmosfera…
Bla, bla, bla. Michelle wyłączyła się po dwóch minutach. 
Ale spowodowało to, że nie usłyszała do której sali ma iść. A Miquel od razu po zakończeniu wstał i poszedł. Dupek – pomyślała Michelle.
Kogo można by się spytać?
Nie chciała iść do żadnego nauczyciela – nagrabiłaby sobie jeszcze przed rozpoczęciem nauki tym, że nie słuchała nudnego przemówienia dyrektora.
Zauważyła za to grupkę interesująco wyglądających chłopaków wychodzących z pomieszczenia. Dobiegła do nich i z czarującym uśmiechem spytała, czy nie wiedzą, gdzie ma kontynuację klasa pierwsza D. Chłopak wyglądający niemal identycznie jak młody Axl Rose rzucił Michelle uroczy uśmiech, który sprawił, że nogi się pod nią ugięły i wskazał właściwą salę.
Pobiegła tam i usiadła na jedynym wolnym miejscu obok jakiejś dziewczyny z niesamowitymi, długimi i gęstymi włosami oraz czerwonymi okularami.
Ta powitała ją serdecznym uśmiechem. Michelle przedstawiła się jej i spytała, jak się nazywa.
– Isie Voire, miło mi. – dziewczyna poprawiła okulary i włączyła długopis. 
Nagle wszystko ucichło, bo na środek pomieszczenia wyszła młoda uśmiechnięta kobieta.
– Witajcie, nazywam się Florence Christie. W tym roku zaczynam w tej szkole pracę jako nauczycielka francuskiego. Będę waszą wychowawczynią. Myślę, że pierwszy francuski sobie odpuścimy i nawzajem poznamy, ale teraz chciałabym wam podać plan lekcji.
Wszyscy w skupieniu przepisali plan z tablicy i zaczęli się zbierać. Nauczycielka wyszła z pomieszczenia, a Michelle wpadła na pomysł. 
– Ej, ludzie, co wy na to, żeby gdzieś razem iść i się zintegrować? – krzyknęła. Parę osób spojrzało na nią jak na wariatkę, wzruszyło ramionami i wyszło z klasy, ale zdecydowana większość zebrała się w grupkę i zaczęła rzucać propozycje, gdzie można by iść.
***
Isabelle Nuit w pierwszym momencie, gdy znów zobaczyła tę dziewczynę, miała ochotę wyjść z klasy. Ale stchórzyłaby. Obiecała sobie przecież, że będzie odważniejsza. Pójdzie na to głupie spotkanie z klasą, zawrze znajomości, a ta dziewczyna nie gryzie. Chyba.
Teraz siedziała w jakimś parku i żałowała, że w ogóle z nimi poszła. Widać było, że wszyscy się świetnie ze sobą bawią. Isę bardzo irytowały śmiechy tych ludzi. Siedziała naburmuszona i z nikim nie gadała. W sumie jej to nie przeszkadzało, chociaż szkoda, że jej nowa koleżanka z ławki, Zoey Courant, nie poszła. Miałaby chociaż jedną osobę do towarzystwa.
Nagle Isabelle podskoczyła jak oparzona. Ktoś dotknął jej ramienia.
-Jezusie, przecież nie gryzę! Nazywam się Michelle Castain i stwierdziłam, że do ciebie podbiję, bo głupio, żebyś siedziała tak sama…
1, 2, 3… Głupio, żebyś siedziała tak sama? Grr… nie potrzebuję twojej litości! – miała ochotę krzyknąć Isabelle, ale wysiliła się na uśmiech. Przedstawiła się a Michelle wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Głupia, głupia, a jak się szczerzy… ja pieprzę! Nie wytrzymam… - sama nie wiedziała, dlaczego tak źle myśli o Bogu ducha winnej Michelle.
Zaczęły luźną rozmowę i po chwili Isabelle miała już dość tego, że Michelle jest tak bardzo utalentowana. Mówiła o swoich pasjach muzycznych, aktorskich, sportowych, literackich z takim uczuciem, że Isa poczuła, że płatki śniadaniowe podjeżdżają jej do gardła.
W tym samym czasie Michelle zastanawiała się, o co chodzi tej całej Isabelle. Zachowuje się… beznadziejnie. Jest strasznie sztywna.
Konwersacja się urwała.
Michelle wzruszyła ramionami, wstała i podeszła do Carmen Papillon, która wydała jej się najsympatyczniejsza ze wszystkich. 
Czuła, że w tej uroczej blondynce może sobie znaleźć przyjaciółkę. Do gustu przypadła jej również Lucille Lacroix, skrzypaczka, mająca burzę płomiennorudych loków na głowie.
Czuła, że pokocha całą klasę.
Czuła, że nareszcie znalazła swoje miejsce na ziemi i ludzi, którzy będą prawdziwymi przyjaciółmi.
Z zamyślenia wyrwała ją propozycja Dalie Dimabelle, która zaproponowała, żeby wszyscy poszli do rewelacyjnej pizzerii na rogu. Pomysł został przyjęty bardzo przychylnie i po chwili grupa roześmianych uczniów w podskokach ruszyła do lokalu śpiewając jakąś piosenkę.
Żałosne – pomyślała Isabelle, wlokąc się pięć metrów za ostatnią osobą. – Wstyd nam przynoszą. Ale ludzie się gapią... Chryste, błagam, weź mnie stąd…
Okazało się, że długo w pizzerii nie posiedzieli, bo obsługa po pół godzinie nie wytrzymała i wyrzuciła ich za zbyt głośne zachowanie.
Nie ubolewali jednak nad tym faktem i wybrali się do najbliższego centrum handlowego i zrobili sobie zdjęcia na parkingu.
Gdy się żegnali, Michelle czuła, jakby żegnała się nie z osobami poznanymi tego dnia, ale z osobami, które znała co najmniej dziesięć lat.
Była szczęśliwa.

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 3

Michelle siorbnęła i wciągnęła do ust mnóstwo makaronu. Przeżuwała go przez następne pięć minut, po czym zakrztusiła się, bo ktoś zadzwonił do drzwi. Przełknęła szybko, starła resztki makaronu dłonią z twarzy i z sztucznym uśmiechem otworzyła drzwi.
– Michelle, dziecko, co się tak szczerzysz? Czyżbyś spodziewała się kogoś innego? – Sąsiadka z dołu i właścicielka kamienicy stała za progiem.
Michelle kompletnie zbiło to z tropu i przybrała ponury wyraz twarzy.
– Żartowałam! Lubię, jak się uśmiechasz. Chciałam tylko dać ci to... – wyciągnęła w stronę zdezorientowanej dziewczyny odkurzacz. Michelle ucieszyła się, że to nie taki wielki, ciężki gruchot, jak w jej domu na wsi, tylko lekkie, bezprzewodowe i poręczne urządzenie.
– A, przy okazji... Masz makaron na policzku.
Kobieta odeszła, zamknąwszy za sobą drzwi i uśmiechając się głupio. Pomyślała, że to oczywiste, że Michelle jest zakochana, przecież całkowicie nie kontaktuje ze światem rzeczywistym. Westchnęła. Dałaby wiele, żeby być w tym beztroskim wieku... żeby podjąć inną decyzję.
W tym czasie Michelle dokończyła zimną już zupkę błyskawiczną i ze wstrętem spojrzała na puste naczynie. Wrzuciła je do zlewu na stale rosnącą stertę innych brudnych naczyń, których nie miała siły zmywać. Postanowiła, że skoro sąsiadka już zasugerowała jej, że ma tu paskudnie, to znak, że czas posprzątać.
Tak więc następne godziny spędziła latając ze szmatką i odkurzaczem po mieszkaniu. Sprzątanie przyniosło widoczne skutki. Nigdzie nie walały się kłaki kurzu, w jednej z szafek pod zlewem Michelle odkryła zmywarkę (zaraz potem pacnęła się w czoło i przeładowała do niej zawartość zlewu . Jednak nigdzie nie potrafiła znaleźć tabletek do mycia, więc uruchomienie urządzenia musiało poczekać do następnego dnia), poukładała całe jedzenie w torebkach do szafek i zrobiło się jakoś o wiele jaśniej i przyjemniej. Dziewczyna nie znosiła sprzątać, ale to w sumie nie było tak tragiczne. Zapaliła się do porządków tak bardzo, że nawet postanowiła porządnie poukładać ciuchy w szafie, bo kiedy wypakowywała je z walizki, to wrzucała je na ślepo. Tak też zrobiła. Przy okazji znalazła idealną sukienkę na rozpoczęcie roku. Klasyczna mała czarna. Uśmiechnęła się pod nosem. W kosmetyczki wygrzebała czerwoną szminkę i wsuwki, a z pudełka z biżuterią sznur sztucznych pereł. Z szafy wyciągnęła czarne szpilki. Chichocząc, zaczęła ściągać to, co miała na sobie i w kilka chwil przebrała się. Zebrała włosy w kok, smagnęła delikatnie usta szminką, założyła szpilki i uśmiechnęła się do lustra. Stwierdziła, że całość wygląda zupełnie nieźle. Coś jak Audrey Hepburn, tylko mniej ładna, mniej seksowna i ogólnie mniej... Audrey. Taka zwyczajna Michelle Castain próbująca wyglądać jak ikona.
Michelle krytycznym wzrokiem obrzuciła swoje wystające biodra i poszła po aparat. Zrobiła sobie kilka zdjęć. Najładniejsze od razu wrzuciła na facebook'a i ustawiła jako profilowe. Pojawiło się kilka "Lubię to!", oczywiście pierwsze od Olivii i Very. Dziewczyna zauważyła, że obok nazwiska Olivii widnieje zielona kropka. Przyjaciółka była dostępna. Michelle uśmiechnęła się i kliknęła. Na ekranie pojawiło się okienko czatu.
Hej! – napisały niemal w tym samym momencie. Zaraz pojawiły się dwa buziaczki i dziewczyny, mimo, że oddalone od siebie o mniej więcej kilkaset kilometrów, to poczuły silną więź, jaka je zawsze łączyła. Michelle była pewna, że będzie potwornie tęsknić za dziewczynami, ale pocieszała się myślą, że to jest Paryż i spełnienie jej marzeń!
Nagle dziewczyna bez pożegnania zamknęła laptopa jak oparzona.
Zaczęła mamrotać pod nosem jakieś słowa bez ładu i składu. Właśnie zdała sobie sprawę, że jutro niedziela, a pojutrze czeka ją rozpoczęcie roku. Właściwie nie wiedziała, co wywołało jej gwałtowną reakcję, ale też nie spodziewała się, że te kilka dni minie tak szybko.
Zaczęła się śmiać z własnego roztargnienia. Tej nocy nie potrafiła spać.
***
Isabelle Nuit nie mogła zmrużyć oka. Ciemność przerażała ją, a dodatkowo bała się tego, co nastąpi pojutrze. Nie chciała być wyśmianą przez nową klasę. Spojrzała na zegar. 
Równo północ... czyli szkoła zaczyna się już jutro...
***
Miquel Rebleux ostatnio mało jadł, mało pił, w ogóle nie robił prawie nic, poza myśleniem o tamtej dziewczynie, poza powtarzaniem na okrągło w głowie Hymnu o miłości, którego zdążył się już dawno nauczyć na pamięć. Jego brat zauważył to i zaczął wypytywać, co się z nim dzieje. Miquel milczał jednak. 
Wiedział, że niedługo wszystko się wyjaśni i że o to może zadbać tylko i wyłącznie on sam.
***
Michelle wstała pełna energii. Od razu pobiegła do kościoła, po czym zaczęła spacerować po Paryżu. Dzisiejszy dzień był zbyt piękny, aby spędzić go siedząc w domu. Postanowiła zapoznać się z miastem i zjeść coś innego niż zupka chińska, zestaw z McDonalda czy tosty z nutellą, bo tak mniej więcej wyglądał jadłospis dziewczyny, od kiedy przyjechała do Paryża. Ruszyła więc w podskokach przed siebie i nucąc pod nosem oglądała Montmartre. Jej plan ogarnięcia większej części Paryża, niż samo Wzgórze Artystów legł w gruzach, gdy tylko dziewczyna trafiła do pierwszego sklepu z pamiątkami. Kiczowate pozytywki, wieże Eiffla we wszystkich możliwych postaciach, pocztówki... to wszystko pochłonęło ją do reszty. Ledwo wyszła ze sklepiku, zahaczyła o następny. I tak przez parę następnych godzin, do momentu, w którym zrobiła się głodna. 
Chwilę szukała i trafiła na naleśnikarnię, od której pięknie pachniało i cudownie się na nią patrzyło. Wystrój był uroczy, okrągłe stoliki były nakrywane obrusami w kratkę, na każdym z nich stał wazon wypełniony kolorowymi kwiatami. Michelle nie wahając się ani chwili dłużej usiadła i zaczęła przeglądać menu. 
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wziąć czegoś konkretnego, na przykład naleśnika z kurczakiem i szpinakiem, ale ogrom kombinacji, w których pojawiała się czekolada zrobił na niej tak duże wrażenie, że poddała się i zamówiła naleśnik z czekoladą, orzechami, owocami i lodami oraz szklankę wody. 
Po krótkim czekaniu (o dziwo, miejsce to nie miało zbyt wielu klientów) kelner postawił przed Michelle zamówienie. Gdy tylko skosztowała, przyrzekła sobie, że będzie tu często przychodzić. Cienkie ciasto idealnie wydobywało smak dodatków. Zawalczyła ze sobą, żeby nie zamówić jeszcze jednej porcji, ale stwierdziła, że przecież będzie tu jadła jeszcze nieraz, a teraz poszuka jakiejś ciekawej kawiarni. 
Zapłaciła, zostawiła drobny napiwek i zaczęła się rozglądać. Zauważyła ciekawie wyglądający lokalik. Pech chciał, że była to ulubiona kawiarnia Isy. 
Dziewczyna aktualnie siedziała w środku i rozmawiała z kelnerem. Na widok Michelle zamilkła i przeprosiła Freddiego. Powiedziała, że musi wracać. Spoglądał chwilę zdziwiony to na nią, to na Michelle, aż w końcu wzruszył ramionami i podszedł do stolika numer jeden przyjąć zamówienie.
– Kawę mrożoną i... Eee... Jakie macie dobre ciasta?
Michelle uśmiechnęła się głupio. Zawsze miała taki dylemat, gdy był zbyt duży wybór. 
– Polecam ci... tort miodowy.
Prawda była inna. Chłopak nie lubił tortu miodowego. Uwielbiał za to ciasto czekoladowe z musem malinowym. To je zawsze zamawiała tu Isabelle. Po prostu miał jakieś niejasne przeczucie, że nagłe wyjście Isy z tej kawiarni ma jakiś związek z tą czarnowłosą dziewczyną. Ta jednak sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała o co chodzi. No bo nie wiedziała. Nie pomyślała nawet, że ta dziwna dziewczyna mogła wyjść z lokalu przez nią. 
– No dobra, niech będzie ten tort.
Frederique skinął głową i wszedł za ladę. Ukroił kawałek tortu, przyozdobił talerzyk i przygotował kawę mrożoną, choć wcale się na tym nie skupiał. Jego myśli biegły w zgoła innym kierunku.
***
Isa szła wściekła w kierunku swojego mieszkania i kopała każdy napotkany kamyk. 
Więc teraz będzie mnie śledzić? Będzie mi uświadamiać, jak bardzo beznadziejna jestem? – myślała. Na szczęście, zanim dziewczyna zdążyła się rozpłakać, nadszedł SMS od nauczycielki fortepianu. Był krótki i treściwy.
"W przyszłym tygodniu mnie nie ma, więc nie przychodź na lekcje."
Westchnęła. Akurat, gdy wyćwiczyła ten głupi utwór i chciała pokazać nauczycielce, że jednak jest coś warta, to jej nie ma!
Naburmuszona schowała telefon do kieszeni. Po chwili namysłu wyciągnęła go jednak i wyłączyła. Nie miała ochoty na kolejne dołujące nowiny.
***
Michelle wyszła z kawiarni całkowicie ukontentowana i postanowiła sobie, że nie będzie już wchodzić do żadnego sklepu. Po prostu zeszła po schodach ze wzgórza i postanowiła zobaczyć większą część Paryża. Pierwszym, co zobaczyła, było Moulin Rouge. Zafascynowana zapatrzyła się w legendarny nocny klub. Skierowała kroki do centrum i postanowiła spacerować po mieście do osiemnastej. Później miała wrócić do mieszkania.
Michelle jednak miała fatalną orientację w terenie, więc wróciła do kamienicy o jakieś dwie godziny później, niż sobie to zaplanowała, na dodatek obładowana mapami z informacji turystycznych. Była jednak tak zachwycona miastem, że nie przejęła się tym zbytnio. 
Tej nocy śniła o tylko i wyłącznie o Paryżu.
***
– Isa, zwariowałaś?! Chcesz się spóźnić na rozpoczęcie i to do tak poważanego liceum jak twoje?! Czemu nie nastawiłaś budzika?! – Mama Isabelle Nuit próbowała ją dobudzić. Dziewczyna niechętnie wstała i zauważyła, że ma wyłączony telefon. No tak, przecież wczoraj wyłączyła go po wyjściu z kawiarni.
Isabelle westchnęła i przeczesała włosy. Szybko wcisnęła na siebie sukienkę i pędem wybiegła z mieszkania.
Jeszcze tydzień temu tak bardzo cieszyła się na ten dzień... A dziś? Dziś się boi. Jest wściekła. 
Jednak wzięła się w garść i upomniała samą siebie.
– Przeszkody są nie po to, by je omijać, lecz po to, by je pokonywać, skarbie.
***
Michelle przestraszona stała przed otwartymi drzwiami Liceum imienia Henryka IV. Lubiła zieleń, ale zieleń, na którą pomalowane były drzwi, napawała ją strachem. A ponoć zieleń to kolor nadziei...
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i przeszła przez próg. 
Zrozumiała. Te drzwi były otworem do nowego życia. A to stare już nie powróci...

sobota, 7 września 2013

Rozdział 2

Jean-Baptiste Clémonte brzdąkał na gitarze. Jego palce przesuwały się po strunach z niewiarygodną prędkością. Uśmiechnął się. O tak, o ten efekt mu chodziło. Poczochrał palcami włosy i zadumał się.
Od pierwszego września zaczynał naukę w nowej klasie, w liceum Henryka IV. Zastanawiał się, czy będą tam jakieś ładne dziewczyny. Westchnął.
Przecież muszą być. 
Mimo, że palce miał już pokrwawione, dalej z uporem maniaka ćwiczył. Gitara była jego głównym narzędziem podrywu, a rozpoczęcie roku szkolnego zbliżało się nieubłaganie. Zacisnął więc zęby i wciąż grał. Brzmiało to pięknie. Po godzinie odstawił gitarę do kąta i stanął przed lustrem. Przetestował uśmiech numer czterdzieści pięć, mrugnął, poczochrał włosy i stwierdził, że dziewczyny same będą mu padały do stóp. 
Był pewien, że ma rację.
***
Michelle łaziła po mieszkaniu i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. A może wyjść na spacer? Nie, za ciepło. Nienawidziła upałów. Usiąść do pianina? Nie, nie miała ochoty.
Po krótkiej chwili namysłu sięgnęła po jedną z wielu książek stojących na jej półce. Nie potrafiła jednak skupić się na treści. Literki mieszały jej się, złapała się na tym, że mimo, iż przeczytała jedno zdanie chyba z dziesięć razy, to nie zapamiętała z niego ani słowa. Wściekła zamknęła książkę i otworzyła laptopa. Sprawdziła facebook’a i maila. Nic nowego. Nagle zobaczyła, że ktoś dzwoni do niej na Skype. Odebrała rozmowę i ucieszyła się, widząc uśmiechnięte twarze rozmówczyń na ekranie.
– Olivia! Vera! Kochane! Super, że dzwonicie! 
Dziewczyny pomachały, rzuciły przeciągłe „Czeeeeść!” i przekazały dziewczynie najnowsze nowiny dotyczące tego, kto co palił, pił i kto z kim spał. Michelle przewróciła oczami i uznała, że to obrzydliwe i mają beznadziejne tematy rozmowy. Olivia chciała dalej plotkować, ale Vera spojrzała na nią wzrokiem mordercy, dała jej kuksańca w ramię i zapytała:
–  A co u ciebie, Michelle?
Dziewczyna uśmiechnęła się. Czekała na to pytanie. Udzieliła szczegółowej odpowiedzi zaczynając od tego, że tragicznie było podróżować z takimi bagażami. Opisała mieszkanie, wzgórze, Sacre-Coeur, swój wczorajszy głupi wyskok o poranku i wszystko, co zdołała zapamiętać z tych dwóch pierwszych dni na Montmartre. Dziewczyny słuchały, reagowały tak, jak dziewczyna chciała, pytając, śmiejąc się i niedowierzając w stosownych momentach. Pomyślała, że bardzo za nimi tęskni. Niby je widziała i z nimi rozmawiała, ale to nie było to samo. Westchnęła. 
–  Tęsknię, wiecie laski? 
Dziewczyny kiwnęły głowami i zapewniły, że też tęsknią. Siedziały chwilę w milczeniu i Michelle wreszcie zdobyła się na pożegnanie. Po krótkim „muszę spadać” z ciężkim sercem zamknęła okno rozmowy i wyłączyła laptopa.
Wcale nie było jej tak cudownie, jak myślała. 
Jej humor zapewne nie pogorszyłby się jeszcze bardziej, gdyby jej ojciec nie zadzwonił. A jego numer właśnie pojawił się na wyświetlaczu.
Michelle postanowiła to zignorować i nakryła głowę poduszką.
W końcu jednak uporczywe słowa „number nine” powtarzane wciąż w piosence The Beatles -  Revolution 9 zaczęły ją wkurzać tak, że odebrała telefon. 
***
 – Szybciej, dziecko! Uśpisz publiczność, jeśli chcesz wciąż grać ten utwór w żółwim tempie. – nauczycielka fortepianu Isabelle Nuit nie pozostawiała na dziewczynie suchej nitki. Zaczerwieniona Isa spróbowała szybciej, ale palce od razu jej się poplątały. Skarciła się w duchu. Po co w ogóle wciąż to ciągnie? Nigdy nie będzie tak muzykalna, jak tamta dziewczyna! 
Nauczycielka zdenerwowała się, powiedziała, że Isabelle nie musi płacić za dzisiejszą lekcję. Niech idzie do domu i coś ze sobą zrobi, bo zwykle szło jej o niebo lepiej. Dziewczyna wyszła z gabinetu belferki powstrzymując łzy. 
Dopiero na korytarzu pozwoliła im popłynąć. 
Dlaczego nie mogę po prostu mieć na to z górki? Czemu muzyka musi być dla mnie tak ważna? – nie potrafiła sobie odpowiedzieć na te pytania. Otarła łzy w chustkę i wyszła z budynku Domu Kultury. Poszła do swojej ulubionej kawiarni. Zamówiła dwa ciastka i kawę mrożoną z potrójnymi lodami i podwójnym mlekiem. 
–  Aż tak źle? – spytał kelner, który dobrze znał dziewczynę. Wiedział, że im więcej zamawiała, w tym gorszym była nastroju. Kiwnęła głową. Chłopak spojrzał jej w oczy.
Kilka razy była tu z koleżankami, więc z rozmów zorientował się, że nazywa się Isabelle. Zawsze czekał na jej przyjście, a przychodziła tu często. Była ładna, choć wyglądała na taką, która ma wiele kompleksów. Chłopak kilka razy zbierał się, żeby do niej zagadać, choć zawsze brakowało mu odwagi. 
W tym samym momencie Isa uważnie studiowała wygląd chłopaka. Nie był zły, miał długie, ciemne loki i uroczo się uśmiechał. Właściwie, to był całkiem niezły. Spoglądali na siebie przez chwilę, aż wreszcie dziewczyna zorientowała się, że kelner zadał jej pytanie. 
– No… tak trochę bardzo beznadziejnie.
Zanim się zorientowała, chłopak usiadł obok niej, a ona opowiedziała mu o wszystkich swoich niespełnionych marzeniach. Nawet o tej czarnowłosej dziewczynie. On zaś słuchał z przejęciem i smutkiem, ale nie wiedział, co poradzić nowej koleżance.
– Jak ci w ogóle na imię? – zreflektowała się po kilkunastu minutach Isa. 
– Frederique. Ale znajomi mówią na mnie Freddie. – chłopak uśmiechnął się. Milczeli przez chwilę a później dziewczyna zapytała:
– A mnie nie spytasz?
Freddie speszył się.
– Właściwie… to wiem, jak się nazywasz.
Isabelle uśmiechnęła się. W końcu Frederique powiedział, że przecież musi zrealizować jej zamówienie i zniknął za ladą. Po chwili wrócił z kawą i ciastami. 
– Na koszt firmy. – powiedział, stawiając je na stole. Dziewczyna zarumieniła się, szybko zjadła i podziękowała. Chłopak pomachał jej na pożegnanie, lecz nie zauważyła tego, bo wybiegła ze spuszczonym wzrokiem. Po piętnastu minutach w metrze była na miejscu.
Weszła do domu i oparła się o drzwi. 
Westchnęła. Wciąż miała przed oczami uroczy uśmiech chłopaka. Nie zauważyła, że mama wyszła z kuchni i zaczęła badawczo się jej przyglądać.
– Wszystko dobrze, Iso? – spytała z nutką wahania w głosie. Isabelle uśmiechnęła się szeroko i przytaknęła:
– Oczywiście, mamo. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
***
 – Halo? 
Nastąpiła chwila milczenia. Michelle wykorzystała ją, żeby odchrząknąć i otrzeć łzy.
– Halo? Michelle, jesteś tam?
– Jestem, ojcze.
Mężczyzna westchnął. Nie lubił formy „ojcze”. Była taka… oficjalna, jakby córka go nie kochała.
– Jak się bawisz w Paryżu?
– Świetnie, ale jeszcze nie zaczęłam. Na razie siedzę w domu. Jest za ciepło na cokolwiek. A ja jestem padnięta.
Michelle usłyszała, że tata coś mruczy, ale nie zrozumiała, co. Nie przejęła się zbytnio. Wysłuchiwała chwilę narzekań na matkę. W końcu zebrała się na odwagę i rzuciła:
– Słuchaj. Muszę kończyć. Zadzwoń kiedy indziej.
Już chciała odłożyć słuchawkę, ale ojciec nagle zapytał:
– Michelle… ja… czy ty wrócisz kiedyś do nas? 
– Mówiłam ci, że będę na święta.
– Przecież wiesz, że nie chodzi mi o święta. Czy będziesz się kiedyś uczyć w naszym liceum i w ogóle, czy tu zamieszkasz? 
Michelle westchnęła.
– Jeszcze nawet nie zaczęłam nauki w tym liceum. Ojcze, daj spokój. Myślę, że jeszcze za wcześnie na takie decyzje. 
– Jasne, rozumiem. Ale obiecasz, że o tym pomyślisz?
Oczy dziewczyny napełniły się łzami. Wymusiła uśmiech, choć tata i tak nie mógł tego widzieć.
– Dobrze. Obiecuję, tato.
Odłożyła słuchawkę i odetchnęła ciężko. Ta rozmowa wzbudziła u niej ogromne wyrzuty sumienia.

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 1

Michelle podniosła się z łóżka i przetarła oczy. Zasnęłam? Możliwe... 
Rozejrzała się po pokoju i westchnęła. Spojrzała na zegar w telefonie. Czwarta czterdzieści pięć. Coś ostatnio mam szczęście do tej godziny. 
Podeszła do okna. Widok wprost zaparł jej dech w piersiach. Montmartre pogrążone w śnie. Nie było już zbyt ciemno, zaczynało się przejaśniać. Martwy Paryż. Martwe Montmartre... Niesamowite.
Jak w transie założyła buty, wyszła cicho z kamienicy i zaczęła spacerować po Wzgórzu Artystów, nie obudzonym jeszcze ze snu. Zaśmiała się, dziwiąc się, że jej śmiech brzmi tak dźwięcznie wśród tej martwej ciszy. Weszła do jakiejś wąskiej uliczki. Echo jej kroków niosło się niesamowicie. A że Michelle była bardzo nierozsądną (delikatnie mówiąc!) i zakochaną w muzyce osobą, oczywiście zaczęła śpiewać. Najpierw cicho, potem odrobinę głośniej. Piosenka Edith Piaf - La Vie En Rose wydała się dziewczynie idealna do otoczenia i cudownej sytuacji.
Była szczęśliwa.
***
Isabelle Nuit podeszła do okna i otworzyła je. 
Niemożliwe. Cudowny, czysty mocny głos. Jedna z jej ukochanych piosenek.
Spojrzała w dół. Śpiewała jakaś dziewczyna, mniej więcej w jej wieku, tylko ładniejsza, chudsza i w ogóle lepsza. Była blada, miała czarne włosy i ogromne, niebieskie oczy. Ubrana była w stare jeansy i czarną bluzkę z jakimś zespołem. Isa jęknęła i szybko zamknęła za sobą okno. Na szczęście dziewczyna nie zauważyła jej.
Isabelle podeszła do lustra i spojrzała w nie. No tak, oczywiście, lekka nadwaga, brzydka skóra, pospolite, brązowe, proste włosy. Nieciekawe, brązowe oczy. Gdy porównywała się ze śpiewającą dziewczyną, właściwie widziała w sobie tylko niedoskonałości. I w dodatku jej głos... A tak w ogóle, co ją pogięło, żeby śpiewać o piątej nad ranem na środku ulicy?
A zresztą nieważne. Tamta nawet o piątej rano i na dworze brzmiała miliard razy lepiej niż ona w dobrych warunkach głosowych i akustycznych. 
Dziewczyna skuliła się na łóżku i zaczęła płakać.
Dlaczego jej marzenia, nie mogą się, do jasnej cholery, spełnić?!
***
Miquel Rebleux śnił. To był najpiękniejszy sen., jaki kiedykolwiek miał. Jakiś anioł, o złotych włosach i niesamowitym głosie szedł prosto ku niemu. Dziewczyna wyglądała pięknie, ogromne oczy spoglądały na niego wyczekująco, a usta układały się w słowa jakiejś piosenki. Nie znał tytułu, ani języka, w jakim piosenka była wykonywana, a mimo to, zrozumiał wszystko, słowa, całe jej przesłanie.
Promienie Twej niebiańskiej mocy
Oświetlają całe moje życie.
Nawet, gdy umrę, świeć nad mogiłą
Płoń i świeć, moja gwiazdo. 

W każdym razie głos anioła powodował, że robiło mu się dziwnie gorąco. 
Obudził się zlany potem. Głos nadal brzmiał, ale śpiewał inną piosenkę, francuską, bardzo znaną. Niemożliwe. 
Chłopak zerwał się na równe nogi, założył na nos okulary i podbiegł do okna. Otworzył je, a to, co zobaczył na dole, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Widział anioła ze swojego snu, tyle, że dziewczyna miała czarne włosy i ubrania metalówy. Miquel chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co o czymś myśleć. Stał po prostu jak głupek i słuchał. 
Zakochał się w jednej sekundzie.
Nagle stało się coś strasznego. Piosenka się skończyła.
Dziewczyna rozejrzała się lekko zdziwiona, ale za chwilę zamknęła oczy i uśmiechnęła się, wyraźnie się czymś rozkoszując. W pewnym momencie zaśmiała się, odwróciła na pięcie i po prostu odeszła.
Miquel chciał za nią zawołać, chciał, żeby dalej śpiewała, mimo, że było wcześnie. Chciał, żeby została, żeby uczyniła jego życie pięknym. Ale nie mógł się przemóc. Głos uwiązł mu w gardle.
Ze łzami w oczach podszedł do biblioteczki i trzasnął pięścią w jej boczną ściankę. Na podłogę spadła jakaś książka z cytatami. Podniósł ją i zobaczył pewne słowa. Słowa, które sprawiły, że uśmiech sam wpłynął mu na twarz.
***
Michelle ruszyła w podskokach badać resztę Wzgórza. Bazylika Sacre Coeur przyciągała wzrok, więc dziewczyna stwierdziła, że przebierze się i wróci tam na szóstą, kiedy będą otwierać.
Wpadła do mieszkania, wzięła prysznic i ubrała śliczną, kremową sukienkę. Do tego beżowe balerinki. Rozczesała poczochrane włosy, opłukała szkła kontaktowe i założyła je ponownie na oczy. Przejrzała się w lustrze. Było znośnie. Wyszła więc z powrotem na zewnątrz. Już było jasno. Skierowała kroki ku białej budowli, rozciągającej się przed jej oczami.
A więc tak wygląda Sacre Coeur na żywo... - westchnęła w myślach z rozmarzeniem.
Bazylika przytłaczała ją nie tylko swoimi rozmiarami. Była niesamowita pod każdym względem. Dziewczyna z wahaniem weszła do środka. Zamarła. Panowała tam nieprzerwana cisza. Jej kroki odbijały się echem po wnętrzu. Oczy Michelle zapełniły się łzami. Podziwiała cudowną mozaikę przedstawiającą Jezusa. Doszła do pierwszego rzędu ławek i upadła na kolana. Zaczęła się modlić.
Łzy już spływały jej po policzkach. Nie potrafiła uwierzyć w to, że znajduje się tu, w bazylice Sacre-Coeur, sam na sam z Bogiem... Podziękowała Mu za wszystko i poprosiła, by jej życie się ułożyło.
Wyszła z kościoła z zaczerwienionymi oczami i szerokim uśmiechem na twarzy.
***
 – Jak myślisz, dobrze jej tam? –  zapytała Olivia Verę.
Ta prychnęła, jakby to było oczywiste. Po chwili milczenia Vera siąknęła nosem i wyszeptała łamiącym się głosem:
 –  Podejrzewam, że ona już tu nie wróci.
Przyjaciółki spojrzały na siebie i na zdjęcie Michelle, młodszej, w blond włosach, stojącej na podium młodzieżowych mistrzostw Francji w lekkoatletyce. Dziewczyna była roześmiana, na jej szyi wisiał złoty medal. Inne spoglądały na nią z zazdrością i podziwem. 
Z tymi wydarzeniami wiązała się pewna historia, która na zawsze zmieniła życie dziewczyny...
***
Michelle wróciła do mieszkania i z lekkim sentymentem spojrzała na swoje zdjęcie z mistrzostw. To były czasy...
Wzięła z półki ramkę, położyła się na łóżku i dała się porwać rozmyślaniom. Nie wiedziała, dlaczego akurat teraz zebrało jej się na wspominanie tego okresu, wiedziała jednak, że ma jakiś powód.
Przypomniała sobie dzień mistrzostw. To, jak nikt nie widział w niej faworytki, to, jak wygrała z dużą przewagą finał biegu na trzy kilometry dziewcząt, swoje wzruszenie na podium... Miała należeć do młodzieżowej reprezentacji narodowej, ale wszystko popsuło się w jednej sekundzie. Jej dawna przyjaciółka, w tym czasie już największa przeciwniczka, podeszła do niej pogratulować zwycięstwa i niby przypadkiem podstawiła jej nogę. Dziewczyna upadła tak niefortunnie, że przypłaciła za to trwałą kontuzją. Zlekceważyła silny ból, udawała, że wszystko jest dobrze, więc kostka nie miała się jak zregenerować. Do dziś, gdy Michelle siadała niewłaściwie, kostka bolała niemiłosiernie. Dziewczyna wiedziała, że to skreśla wszystkie jej szanse na udaną sportową karierę. To w tym czasie przefarbowała włosy na czarno, zmieniła styl ubierania. Chciała się odgrodzić grubym murem od tamtych dni, kiedy już wszystko miało być dobrze. Nie chciała rozpamiętywać tego, co i tak nie mogło już ulec zmianie. 
Dziewczyna spojrzała na zdjęcie ze łzami w oczach i zdecydowała się nigdy więcej na nie nie patrzeć. Wyciągnęła je z ramki i wrzuciła za pianino. Teraz już nie mogła go wyciągnąć.
Pusta ramka kuła jednak w oczy. Michelle zdecydowała się schować ją do jednej z walizek.
Cholera jasna, skończ to rozpamiętywać! To się już nie odstanie! Widocznie Bóg ma dla ciebie inny plan... – zganiła się w duchu. 
Mimo to półka, na której niegdyś stało zdjęcie, przyciągała wzrok.
***
Oszołomiony Miquel Rebleux po raz kolejny czytał słowa:

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, 
a miłości bym nie miał, 
stałbym się jak miedź brzęcząca 
albo cymbał brzmiący. 
Gdybym też miał dar prorokowania 
i znał wszystkie tajemnice, 
i posiadał wszelką wiedzę, 
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. 
a miłości bym nie miał, 
byłbym niczym. 
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, 
a ciało wystawił na spalenie, 
lecz miłości bym nie miał, 
nic bym nie zyskał. 
Miłość cierpliwa jest, 
łaskawa jest. 
Miłość nie zazdrości, 
nie szuka poklasku, 
nie unosi się pychą; 
nie dopuszcza się bezwstydu, 
nie szuka swego, 
nie unosi się gniewem, 
nie pamięta złego; 
nie cieszy się z niesprawiedliwości, 
lecz współweseli się z prawdą. 
Wszystko znosi, 
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję, 
wszystko przetrzyma. 
Miłość nigdy nie ustaje, 
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą, 
albo jak dar języków, który zniknie, 
lub jak wiedza, której zabraknie. 
Po części bowiem tylko poznajemy, 
po części prorokujemy. 
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, 
zniknie to, co jest tylko częściowe. 

Gdy byłem dzieckiem, 
mówiłem jak dziecko, 
czułem jak dziecko, 
myślałem jak dziecko. 
Kiedy zaś stałem się mężem, 
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; 
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz: 
Teraz poznaję po części, 
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. 
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: 
z nich zaś największa jest miłość.

Szczególnie utkwiły mu w głowie słowa: Miłość cierpliwa jest,/ łaskawa jest. 
I to dało mu jakieś niejasne przeczucie, że czarnowłosa dziewczyna jeszcze pojawi się w jego życiu.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Prolog

Michelle Castain przewróciła się w łóżku na drugi bok, kompletnie rozkopując pogniecioną pościel, po czym westchnęła przez sen. Nagle zerwała się na równe nogi i zaklęła szpetnie, bo jej telefon zaczął uporczywie wibrować.
Wokół panowały ciemności.
–  Kto do jasnej cholery, jest takim idiotą i tak mało ceni sobie życie, żeby dzwonić do mnie o tej porze? – jęknęła dziewczyna pod nosem. Zdziwiło ją to, praktycznie nie miała żadnych znajomych, oprócz Olivii i Very, z którymi zaczęła się przyjaźnić w czwartej klasie. Ale one raczej spały, a poza tym nie miały ostatnio żadnych kłopotów… A może…?
Nagle Michelle pacnęła się dłonią w czoło.
–  No tak, to ja jestem tu idiotką.
Ekran komórki pokazywał trzęsący się budzik. Cyfry pod nim wskazywały godzinę czwartą czterdzieści pięć. Wyłączyła go, wzięła z krzesła przygotowane wcześniej ubrania (czarna bluzka z The Beatles i jeansy) i zamknęła się w łazience. Poranna toaleta odbyła się w ekspresowym tempie. 
– To dziś… od dziś będę mieszkać w Paryżu! – wypowiadała te magiczne słowa z namaszczeniem.
Otóż Michelle była bardzo zdolną osobą. Zdobycie stypendium naukowego nie stanowiło dla niej trudności, zwłaszcza, że w domu jej się nie przelewało. Matka chora psychicznie, ojciec po kolei zwalniany z każdej pracy, którą udało mu się dostać. Dziewczyna cieszyła się, że wyjeżdża z tej nieudanej imitacji rodzinnego domu. Jedynymi osobami, które chętnie zabrałaby ze sobą do Paryża, były Olivia, Vera i starszy o dwa lata brat Michelle, Jacques. Z nimi najtrudniej się było rozstać, ale było to warte mieszkania w Paryżu, na Montmarte i pobierania nauk w Liceum imienia Henryka IV. 
Michelle wróciła do pokoju, spakowała ostatnie potrzebne rzeczy, narzuciła na ramiona plecak wyładowany po brzegi i pobiegła na dół. W przedsionku czekały dwie ogromne walizy. Jedna była wyładowana po brzegi ubraniami, butami, kosmetykami i wszystkim, co było potrzebne do nienagannej prezencji zewnętrznej, drugą zaś walizkę Michelle nazywała „walizką dla ducha”, albowiem znajdowały się tam książki, filmy, pamiątki, małe instrumenty i dekoracje. Zawiązała czarne, dwudziesto-dziurowe glany i zapięła na nich klamry. Otworzyła drzwi i zaczęła ciągnąć za sobą swój przepastny bagaż. Miała wrażenie, że stukot kółek obudzi całą wieś i zaraz w oknach pojawią się jakieś wrzeszczące baby z wałkami na głowach, ale tak się nie działo.
Nie ma nawet sensu mówić, jak wioska się nazywała, ponieważ była to taka dziura zabita dechami, że aż trudno było uwierzyć, że to coś znajduje się w tym samym kraju co ten cudowny Paryż. Najdziwniejsze jednak było to, że przez tą dziurę przejeżdżał pociąg do Paryża. Czasami, gdy gospodynie miały dość zajmowania się domem, obejściem, mężem i dzieciakami, a trzeba wspomnieć, że dzieciaki w tej wiosce były wrednymi, paskudnymi kanaliami i bardzo rzadko zdarzały się wyjątki (patrz Michelle, Olivia, Vera i Jacques), po prostu rozbijały skarbonki i wybierały się na jeden upojny dzień poszaleć do Paryża. Pociągiem. Było to dla nich jak oderwanie od rzeczywistości i wyjazd do innego świata. A Michelle miała tam jechać aż na rok! 
Potem… Potem dziewczyna zobaczy. Czy warto. Jeśli tak – zostanie. Jeśli nie… no cóż, to chyba oczywiste, że wróci do wioski. 
Michelle westchnęła, widząc szare budynki, często ozdobione wulgarnymi napisami i grafitti, rozdeptane pety, potłuczone butelki… Tak, dobrze będzie się stąd wyrwać. Nie zamierza przebywać ani dnia dłużej w towarzystwie tych paskudnych ludzi i młodzieży palącej i pijącej po kątach. Najbardziej bolało ją to, że wszyscy starali się tu udawać dorosłych. Tylko ona, Olivia i Vera nie ukrywały, że mają w sobie dużo z dzieci, mimo, że mają po szesnaście lat. Nawet pokazywały to, że wciąż zachowują się dziecinnie, byle tylko odgrodzić się grubym murem od tych „dorosłych”. 
Wieś, w której mieszkała Michelle, nie była typowa. Nie było krów, świń, zieleni, ładnych widoków, zdrowych, cieszących się z życia ludzi. Połowa dzieciaków biegających tutaj była wpadkami rodziców, natomiast same dzieciaki zaczynały palić, pić i kląć gdzieś około w wieku dziesięciu lat. Trudno było spotkać dziewczynę, która w wieku piętnastu lat była jeszcze dziewicą (i znów wyjątki od reguły, Olivia, Vera i Michelle, mające szesnaście lat i cnotę). Trudno było znaleźć choć jedną szczęśliwą rodzinę, kochające się małżeństwo. Większość brała ślub tylko z powodu dzieci. Prawdziwe piekło na ziemi.
–  Musiałabym być idiotką, żeby tu wrócić. – mruknęła Michelle pod nosem i zauważyła, że stoi przed obskurnym budynkiem dworca kolejowego. Kupiła szybko bilet i tachając za sobą walizki, pobiegła na peron. Parę minut później nadjechał pociąg.
Dziewczyna wsiadła do niego i założyła słuchawki na uszy. Do jej uszu dobiegały łagodne dźwięki Clair de Lune Claude Debussy’ego. I tu była kolejna różnica między nią, a ludźmi z wioski. Wszyscy słuchali amerykańskiego rapu naszpikowanego przekleństwami, ewentualnie popu, głównie takich utworów, w których teledyskach główną rolę grały piersi piosenkarek. Michelle otwarcie gardziła taką muzyką. To, czego słuchała zależało od jej nastroju. Czasem lubiła zrelaksować się przy dźwiękach muzyki klasycznej, soulu R&B , jazzu i poezji śpiewanej, gdy była w nastroju neutralnym, słuchała rocka, metalu i punku oraz wszystkich ich odmian (była zafascynowana zwłaszcza black metalem symfonicznym). Gdy miała doła, słuchała przygnębiających ballad. Dziewczyna nie gardziła również gospelem, gdy chciała się wyśpiewać. Właściwie dziewczyna słuchała wszystkiego, co uważała za dobre. Jej przyjaciółki nie mogły się temu nadziwić, ale szkoła muzyczna, do której dziewczyna uczęszczała przez sześć lat, sprawiła, że dziewczyna była otwarta na różne typy muzyki, więc koleżanki w końcu zrozumiały, że lepiej nie puszczać playlisty z jej telefonu, jeśli po dźwiękach Kyrie Mozarta nie chce się dostać po uszach utworem Vodka Korpiklaani. Olivia słuchała soulu a Vera lubiła rock i metal.
Po paru godzinach jazdy, gdy Michelle słuchała Stabat Mater Dolorosa zespołu Anorexia Nervosa, nareszcie zobaczyła upragnioną tabliczkę „Paryż” na dworcu. Starając się nie przewrócić, wytaszczyła za sobą walizki i skierowała się ku wyjściu. Paryż ją oszołomił. Chciała jak najszybciej wybrać się na zwiedzanie miasta, ale rozsądek podpowiadał, że najpierw trzeba się wprowadzić do mieszkania.
Tak też zrobiła. Wsiadła do metra i wysiadła na stacji Montmartre. Wjechała na wzgórze kolejką. Znalazła adres zapisany na kartce i weszła do kamienicy. Zapukała do drzwi umiejscowionych na parterze. 
– Mój Boże! – usłyszała, gdy jakaś kobieta otworzyła drzwi. – Chyba nie będziesz sama tego tachać na poddasze? Kochanie, weź syna i pomóżcie tej uroczej dziewczynie wnieść bagaże na górę. Tak, dobrze… to twój klucz, skarbie. Będziemy regulować wszystko pod koniec miesiąca, teraz się nie przejmuj… Może chcesz się czegoś napić? – Michelle odmówiła, zaskoczona gadatliwością właścicielki kamienicy, podziękowała serdecznie i pobiegła na górę. W drodze minęła się z mężem i synem właścicielki. Wszyscy członkowie rodziny sprawiali wrażenie miłych.
Dziewczyna z radością rzuciła się do drzwi. Przekręciła klucz, otworzyła drzwi i od razu wiedziała, że to miejsce dla niej. Poddasze uroczej kamienicy na Wzgórzu Artystów musiało oczarować każdego normalnego człowieka. 
Michelle wciągnęła za sobą walizki do mieszkania. Postanowiła rozpakować się od razu, żeby mieć to już z głowy. Tak też zrobiła. Ubrania włożyła do szafy, książki ustawiła w biblioteczce, dekoracje gdzie popadnie, jedzenie z plecaka poukładała w szafkach w kuchni. Z uśmiechem stwierdziła, że przy ścianie saloniku stoi pianino, co było jej jedynym warunkiem dotyczącym miejsca zamieszkania.
W końcu, po skończonej pracy, wsunęła walizki pod łóżko i rzuciła się na nie, czując, że zapada się w mięciutkiej, pachnącej pościeli. 
–  Już czuję, że będzie cudownie! – westchnęła.
Jeszcze nie wiedziała, jakie niespodzianki szykuje dla niej los.