poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 7

Wybaczcie ._. Możecie mnie zabić, jestem beznadziejna. Wasza Emily Noire powraca (w niezbyt wielkim stylu ;_;)

Michelle wyszła z klasy z podniesioną głową, uśmiechając się bezczelnie pod nosem.
O nie, nie pokaże mu, jak bardzo ją te jego gierki zachwycają. Musi udawać obojętną. Tylko, że zadarty nos nie umożliwiał jej patrzenia pod nogi i to właśnie był jej największy błąd. Nawet nie zauważyła, kiedy runęła jak długa, potykając się o but Jeana, który wyszczerzony czekał na nią przy wyjściu z klasy. Zanim pomógł jej wstać, pochylił się nad nią, tak, że poczuła jego oddech na twarzy. Wyczuła papierosy, ale jakoś jej to nie przeszkadzało, mimo że zawsze, kiedy widziała na ulicy jakiegoś palacza zaczynała ostentacyjnie kaszleć.
- Więc zgadzasz się, ma Chérie? - zapytał uwodzicielskim tonem.
- Jeśli tylko mi obiecasz, że następnym razem zamiast odstawiać cyrki przed całą klasą po prostu podejdziesz do mnie i mnie zaprosisz, to owszem.
Jean uśmiechnął się pod nosem.
- Ale chyba nie powiesz, że ci się nie podobało?
Michelle prychnęła. Podobało jej się, i to bardzo, a ten drań o tym wiedział. Miała ochotę go spoliczkować ale wysiliła się na uśmiech i rzuciła najbardziej pewnym tonem na jaki było ją w tej chwili stać:
- Podobało mi się. Ale to jest jak rodem z jakiegoś kiepskiego romansu. A takie filmy często mają złe zakończenia.
***
- Co zamawiasz?
- A co polecasz? - Michelle wpatrywała się z uśmiechem w kartę deserów. Tak naprawdę, to nie miała bladego pojęcia, co wziąć. Jeśli weźmie kawę i się obleje, a to było całkiem możliwe z jej koordynacją ruchową sarenki postrzelonej we wszystkie cztery nogi, to cała randka pójdzie się paść. Z herbatą i czekoladą to samo. Pozostałoby wziąć wodę i... brownie? Nie, brownie na upartego też można się ubrudzić. Może jakąś muffinkę... ale co, jeśli nadzienie wypłynie? Albo się ubrudzi, a Jean jej nie powie, i będzie jak idiotka chodzić z umorusaną twarzą. I zbłaźni się na pierwszej randce.
- Mają tu najlepszą kawę mrożoną. Osobiście uwielbiam też brownie.
Michelle skapitulowała. Te przysmaki tak ją kusiły, że w końcu zrezygnowana stwierdziła, że pewnie to i tak będzie jakaś porażka, nawet jeśli się nie ubrudzi. Niemożliwe przecież, żeby taki chłopak ją chciał. Postanowiła jednak grać pewną siebie i go onieśmielać.
- Więc wezmę je. A ty co bierzesz?
- Nic. Może szklankę wody.
- Żartujesz? Nie wygłupiaj się.
Jean wyszczerzył się.
- Masę zrobiłem przez wakacje, to teraz rzeźba.
Michelle prychnęła.
- Naprawdę? Przejmujesz się takimi rzeczami? Proszę cię... chociaż kawę mrożoną sobie weź, bo mi głupio będzie... a poza tym nie wyglądasz, jakbyś miał problemy z, jak to ująłeś, masą.
Zapadła niezręczna cisza, więc Jean od razu poderwał się z miejsca, żeby złożyć zamówienie.
Wrócił na miejsce z uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego, więc Michelle uniosła pytająco brwi, ale ten pokręcił głową.
W głowie Michelle pojawiły się trzy opcje: albo poderwał kelnerkę, albo załatwił, że dosypią jej cyjanku potasu lub wrzucą tabletkę gwałtu do kawy. Żadna z opcji nie spodobała jej się zbytnio. Jej wątpliwości rozwiała kelnerka, która właśnie podeszła do ich stolika z gigantyczną szklanką kawy mrożonej z dużą ilością bitej śmietany i dwoma słomkami, oraz jedną dużą porcją brownie. Mina Michelle była bezcenna.
- Częstuj się - rzucił Jean, przymierzając się do rozpoczęcia picia kawy. Gdy pociągnął przez słomkę pierwszy łyk, Michelle sprawnie wyjęła swoją, unurzaną w bitej śmietanie i lodach, po czym przesunęła nią pod nosem Jeana zostawiając mu słodkie wąsy. Zachichotała, a on spojrzał na nią zdezorientowany, a po chwili sam wybuchnął śmiechem. - Myślałem, że takie dziewczyny jak ty nie mają takich głupich pomysłów.
- Więc insynuujesz, że wydaję się grzeczna, spokojna i rozgarnięta.
Chłopak spojrzał na nią spode łba.
- No w sumie, jak teraz się głębiej zastanowiłem, to nie.
- Widzisz, mnie trzeba poznać. Zawsze na początku wydaję się ułożonym kujonkiem.
Jean pokręcił głową. Co jak co, ale dziewczyna tak piękna, z taką figurą, tak odważna, mówiąca tak głębokim, uwodzicielskim głosem i pewna siebie z pewnością nie wydawała się ułożonym kujonem.
Nagle zorientował się, że wciąż ma mieszankę lodów i bitej śmietany pod nosem. Rumieniąc się, zlizał ją, a Michelle spoglądała na niego z kpiącym uśmieszkiem.
Ułożony kujonek. Jasne.
Zauważył, że wzięła do ręki papierową serwetkę.
- Tu jeszcze masz - szepnęła i nachyliła się do niego. Poczuł motyle w brzuchu. Zanim dotknęła serwetką kącika jego ust, złapał ją za nadgarstek, przyciągnął do siebie i pocałował pod impulsem chwili. Była zaskoczona, jednak nie odsunęła się, tylko odwzajemniła pocałunek. Całowała cudownie. Smakowała lodami waniliowymi i kawą.

***

Całował nieziemsko. Smakował bitą śmietaną i papierosami. Michelle cieszyła się, że siedzą, bo gdyby zaskoczył ją tak, gdy stali, to nogi by się pod nią ugięły. Na pewno.
Czuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, chaos w myślach i ucisk w brzuchu. Pierwszy raz całował ją chłopak, do którego naprawdę coś czuła. To było niesamowite uczucie.
Oddała pocałunek z całą namiętnością, na jaką było ją stać.
Gdy odsunęli się od siebie, zarumienieni i speszeni, uśmiechnęli się do siebie, dokończyli kawę i brownie, po czym Jean zapłacił, zostawiając kelnerce duży napiwek, i wyszli.
Jean od razu wyciągnął z kieszeni pudełko papierosów. Michelle przystanęła.
- O, nie. Nie zgadzam się. Nie zamierzam się więcej z tobą całować, jeśli zapalisz to świństwo.
Skorzystała z tego, że zdezorientowała go i wyjęła pudełko z jego dłoni. Wsadziła je szybko na dno torby i spojrzała na niego wyczekująco.
Nachylił się, żeby ją pocałować. Zatrzymała go.
- Obiecujesz, że przestaniesz?
- Ja... postaram się.
Dopiero wtedy pozwoliła mu się pocałować. Gdy w swojej starej miejscowości widziała całujące się pary, uważała, że to obrzydliwe. Teraz zmieniła zdanie.
Ten chłopak był w stanie rzucić dla niej palenie. Oszalała na jego punkcie.
Ale jak to możliwe, żeby oszaleć na punkcie kogoś, kogo zna się kilka dni? Nie wiedziała.
Nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać. Po co psuć takie piękne chwile, kiedy szli za rękę ulicą Paryża i patrzyli na zachodzące słońce?

***

Jean-Baptiste Maunier wracał do domu z randki z Michelle. Usta bolały go od pocałunków, był cały rozpalony i szczęśliwy. Z przyzwyczajenia sięgnął do kieszeni po pudełko papierosów, jednak przypomniał sobie, że Michelle je wzięła.
Gdyby był dawnym Jeanem, pewnie skierowałby kroki do najbliższego kiosku po papierosy.
Teraz poszedł do apteki po gumy do żucia z nikotyną, pomagające rzucić palenie.
Czego się nie robi z miłości...

***

- Opowiadaj natychmiast, jak było! - na przerwie obiadowej Michelle została niemal napadnięta przez koleżanki. No tak, oczywiście Lea Versaire Długi Jęzor musiała rozpowiedzieć wszystkim, że Michelle była na randce z Jeanem-Baptiste Maunierem!
- Super. A teraz pozwólcie mi iść coś zjeść.
- Pozwalamy, tylko idziemy z tobą!
Michelle jęknęła. Ostatnie, czego pragnęła, to zwierzanie się dziewczynom, które dopiero co poznała na temat randki z chłopakiem, którego też dopiero co poznała.
A chciały znać wszystkie szczegóły: gdzie poszli, co jedli, czy się całowali, czy z języczkiem, czy bez, czy jest dobry, a niektóre sugerowały nawet, że myślały, że przespali się na pierwszej randce.
Chodzę do klasy z bandą idiotek – pomyślała Michelle, gdy zadawały kolejne, coraz bardziej absurdalne pytania.
Z ulgą stwierdziła, że czas wrócić do szkoły, oznajmiła to koleżankom i wyszła.
Okazało się, że biegła za nią Isabelle. Michelle zatrzymała się i poczekała na koleżankę.
- Jeśli tylko zapytasz o to, jak było na randce, to przysięgam, że uduszę.
Isa pokręciła głową. Szły w milczeniu.
- Idziesz dziś gdzieś z Jeanem? Bo... w sumie w takiej jednej kafejce jest jam session. Moja nauczycielka fortepianu mi to powiedziała... pomyślałam, że może chciałabyś pośpiewać...
Michelle zaświeciły się oczy.
- No jasne, że bym chciała!
- No... to super. Czyli pójdziesz tam ze mną?
- Tak.
Za chwilę Isa została sama, bo Michelle zobaczyła Jeana i pobiegła do niego, zostawiając koleżankę. Pocałowali się i poszli dalej razem. Isie zrobiło się smutno. Postanowiła, że dziś zaprosi na jam session Frederique'a. Więc najlepiej będzie, jeśli Michelle zaprosi Jeana.

***

Michelle czuła się nieziemsko. Improwizowała wokalnie, dając się ponieść muzyce. To było genialne uczucie, być częścią tak niesamowitej harmonii, jaką tworzyły dźwięki tych wszystkich instrumentów.
Jean-Baptiste grał na gitarze, wprawiając ludzi, którzy mu się przyglądali, w osłupienie. Isabelle pomyślała, że Jean i Michelle stanowią idealną parę.
Niestety, Frederique musiał zostać w pracy, a głupio było mówić Michelle, żeby Jean nie przychodził, kiedy już wcześniej ustaliły inaczej. Teraz siedziała sama i czuła się jak zbędny element układanki, niepasujący do reszty. Dlaczego nigdy nie miała w sobie tyle pewności siebie co Michelle? Czemu nigdy nie była w stanie wziąć do ręki mikrofonu i ot tak zacząć śpiewać? Miała wrażenie, że dla Michelle było to równie naturalne jak oddychanie.
A co, gdyby wstała i wyszła? I tak są tak zajęci muzyką i sobą nawzajem, że nie zauważą. A ona nie będzie im przeszkadzać.
Wyszła na ciemną ulicę Paryża i wróciła do domu samotnie.

***

Jean odprowadził Michelle pod drzwi jej mieszkania. Wyszeptali sobie krótkie dobranoc, pocałowali się i rozstali. Każde z nich wiedziało, że za kilka godzin znów się zobaczą, ale teraz kilka godzin wydawało im się wieczne.