Wybaczcie ._. Możecie mnie zabić, jestem beznadziejna. Wasza Emily Noire powraca (w niezbyt wielkim stylu ;_;)
Michelle
wyszła z klasy z podniesioną głową, uśmiechając się bezczelnie
pod nosem.
O
nie, nie pokaże mu, jak bardzo ją te jego gierki zachwycają. Musi
udawać obojętną. Tylko, że zadarty nos nie umożliwiał jej
patrzenia pod nogi i to właśnie był jej największy błąd. Nawet
nie zauważyła, kiedy runęła jak długa, potykając się o but
Jeana, który wyszczerzony czekał na nią przy wyjściu z klasy.
Zanim pomógł jej wstać, pochylił się nad nią, tak, że poczuła
jego oddech na twarzy. Wyczuła papierosy, ale jakoś jej to nie
przeszkadzało, mimo że zawsze, kiedy widziała na ulicy jakiegoś
palacza zaczynała ostentacyjnie kaszleć.
-
Więc zgadzasz się, ma Chérie? - zapytał uwodzicielskim
tonem.
-
Jeśli tylko mi obiecasz, że następnym razem zamiast odstawiać
cyrki przed całą klasą po prostu podejdziesz do mnie i mnie
zaprosisz, to owszem.
Jean
uśmiechnął się pod nosem.
- Ale
chyba nie powiesz, że ci się nie podobało?
Michelle
prychnęła. Podobało jej się, i to bardzo, a ten drań o tym
wiedział. Miała ochotę go spoliczkować ale wysiliła się na
uśmiech i rzuciła najbardziej pewnym tonem na jaki było ją w tej
chwili stać:
-
Podobało mi się. Ale to jest jak rodem z jakiegoś kiepskiego
romansu. A takie filmy często mają złe zakończenia.
***
- Co
zamawiasz?
- A
co polecasz? - Michelle wpatrywała się z uśmiechem w kartę
deserów. Tak naprawdę, to nie miała bladego pojęcia, co wziąć.
Jeśli weźmie kawę i się obleje, a to było całkiem możliwe z
jej koordynacją ruchową sarenki postrzelonej we wszystkie cztery
nogi, to cała randka pójdzie się paść. Z herbatą i czekoladą
to samo. Pozostałoby wziąć wodę i... brownie? Nie, brownie na
upartego też można się ubrudzić. Może jakąś muffinkę... ale
co, jeśli nadzienie wypłynie? Albo się ubrudzi, a Jean jej nie
powie, i będzie jak idiotka chodzić z umorusaną twarzą. I zbłaźni
się na pierwszej randce.
-
Mają tu najlepszą kawę mrożoną. Osobiście uwielbiam też
brownie.
Michelle
skapitulowała. Te przysmaki tak ją kusiły, że w końcu
zrezygnowana stwierdziła, że pewnie to i tak będzie jakaś
porażka, nawet jeśli się nie ubrudzi. Niemożliwe przecież, żeby
taki chłopak ją chciał. Postanowiła jednak grać pewną siebie i
go onieśmielać.
-
Więc wezmę je. A ty co bierzesz?
-
Nic. Może szklankę wody.
-
Żartujesz? Nie wygłupiaj się.
Jean
wyszczerzył się.
-
Masę zrobiłem przez wakacje, to teraz rzeźba.
Michelle
prychnęła.
-
Naprawdę? Przejmujesz się takimi rzeczami? Proszę cię... chociaż
kawę mrożoną sobie weź, bo mi głupio będzie... a poza tym nie
wyglądasz, jakbyś miał problemy z, jak to ująłeś, masą.
Zapadła
niezręczna cisza, więc Jean od razu poderwał się z miejsca, żeby
złożyć zamówienie.
Wrócił
na miejsce z uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego, więc
Michelle uniosła pytająco brwi, ale ten pokręcił głową.
W
głowie Michelle pojawiły się trzy opcje: albo poderwał kelnerkę,
albo załatwił, że dosypią jej cyjanku potasu lub wrzucą tabletkę
gwałtu do kawy. Żadna z opcji nie spodobała jej się zbytnio. Jej
wątpliwości rozwiała kelnerka, która właśnie podeszła do ich
stolika z gigantyczną szklanką kawy mrożonej z dużą ilością
bitej śmietany i dwoma słomkami, oraz jedną dużą porcją
brownie. Mina Michelle była bezcenna.
-
Częstuj się - rzucił Jean, przymierzając się do rozpoczęcia
picia kawy. Gdy pociągnął przez słomkę pierwszy łyk, Michelle
sprawnie wyjęła swoją, unurzaną w bitej śmietanie i lodach, po
czym przesunęła nią pod nosem Jeana zostawiając mu słodkie wąsy.
Zachichotała, a on spojrzał na nią zdezorientowany, a po chwili
sam wybuchnął śmiechem. - Myślałem, że takie dziewczyny jak ty
nie mają takich głupich pomysłów.
-
Więc insynuujesz, że wydaję się grzeczna, spokojna i rozgarnięta.
Chłopak
spojrzał na nią spode łba.
- No
w sumie, jak teraz się głębiej zastanowiłem, to nie.
-
Widzisz, mnie trzeba poznać. Zawsze na początku wydaję się
ułożonym kujonkiem.
Jean
pokręcił głową. Co jak co, ale dziewczyna tak piękna, z taką
figurą, tak odważna, mówiąca tak głębokim, uwodzicielskim
głosem i pewna siebie z pewnością nie wydawała się ułożonym
kujonem.
Nagle
zorientował się, że wciąż ma mieszankę lodów i bitej śmietany
pod nosem. Rumieniąc się, zlizał ją, a Michelle spoglądała na
niego z kpiącym uśmieszkiem.
Ułożony
kujonek. Jasne.
Zauważył,
że wzięła do ręki papierową serwetkę.
- Tu
jeszcze masz - szepnęła i nachyliła się do niego. Poczuł motyle
w brzuchu. Zanim dotknęła serwetką kącika jego ust, złapał ją
za nadgarstek, przyciągnął do siebie i pocałował pod impulsem
chwili. Była zaskoczona, jednak nie odsunęła się, tylko
odwzajemniła pocałunek. Całowała cudownie. Smakowała lodami
waniliowymi i kawą.
***
Całował nieziemsko. Smakował bitą śmietaną i papierosami. Michelle cieszyła się, że siedzą, bo gdyby zaskoczył ją tak, gdy stali, to nogi by się pod nią ugięły. Na pewno.
Czuła
przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, chaos w myślach
i ucisk w brzuchu. Pierwszy raz całował ją chłopak, do którego
naprawdę coś czuła. To było niesamowite uczucie.
Oddała
pocałunek z całą namiętnością, na jaką było ją stać.
Gdy
odsunęli się od siebie, zarumienieni i speszeni, uśmiechnęli się
do siebie, dokończyli kawę i brownie, po czym Jean zapłacił,
zostawiając kelnerce duży napiwek, i wyszli.
Jean
od razu wyciągnął z kieszeni pudełko papierosów. Michelle
przystanęła.
- O,
nie. Nie zgadzam się. Nie zamierzam się więcej z tobą całować,
jeśli zapalisz to świństwo.
Skorzystała
z tego, że zdezorientowała go i wyjęła pudełko z jego dłoni.
Wsadziła je szybko na dno torby i spojrzała na niego wyczekująco.
Nachylił
się, żeby ją pocałować. Zatrzymała go.
-
Obiecujesz, że przestaniesz?
-
Ja... postaram się.
Dopiero
wtedy pozwoliła mu się pocałować. Gdy w swojej starej
miejscowości widziała całujące się pary, uważała, że to
obrzydliwe. Teraz zmieniła zdanie.
Ten
chłopak był w stanie rzucić dla niej palenie. Oszalała na jego
punkcie.
Ale
jak to możliwe, żeby oszaleć na punkcie kogoś, kogo zna się
kilka dni? Nie wiedziała.
Nawet
nie próbowała się nad tym zastanawiać. Po co psuć takie piękne
chwile, kiedy szli za rękę ulicą Paryża i patrzyli na zachodzące
słońce?
***
Jean-Baptiste
Maunier wracał do domu z randki z Michelle. Usta bolały go od
pocałunków, był cały rozpalony i szczęśliwy. Z przyzwyczajenia
sięgnął do kieszeni po pudełko papierosów, jednak przypomniał
sobie, że Michelle je wzięła.
Gdyby
był dawnym Jeanem, pewnie skierowałby kroki do najbliższego kiosku
po papierosy.
Teraz
poszedł do apteki po gumy do żucia z nikotyną, pomagające rzucić
palenie.
Czego
się nie robi z miłości...
***
-
Opowiadaj natychmiast, jak było! - na przerwie obiadowej Michelle
została niemal napadnięta przez koleżanki. No tak, oczywiście Lea
Versaire Długi Jęzor musiała rozpowiedzieć wszystkim, że
Michelle była na randce z Jeanem-Baptiste Maunierem!
-
Super. A teraz pozwólcie mi iść coś zjeść.
-
Pozwalamy, tylko idziemy z tobą!
Michelle
jęknęła. Ostatnie, czego pragnęła, to zwierzanie się
dziewczynom, które dopiero co poznała na temat randki z chłopakiem,
którego też dopiero co poznała.
A
chciały znać wszystkie szczegóły: gdzie poszli, co jedli, czy się
całowali, czy z języczkiem, czy bez, czy jest dobry, a niektóre
sugerowały nawet, że myślały, że przespali się na pierwszej
randce.
Chodzę do klasy z
bandą idiotek – pomyślała
Michelle, gdy zadawały kolejne, coraz bardziej absurdalne pytania.
Z
ulgą stwierdziła, że czas wrócić do szkoły, oznajmiła to
koleżankom i wyszła.
Okazało
się, że biegła za nią Isabelle. Michelle zatrzymała się i
poczekała na koleżankę.
-
Jeśli tylko zapytasz o to, jak było na randce, to przysięgam, że
uduszę.
Isa
pokręciła głową. Szły w milczeniu.
-
Idziesz dziś gdzieś z Jeanem? Bo... w sumie w takiej jednej kafejce
jest jam session. Moja nauczycielka fortepianu mi to powiedziała...
pomyślałam, że może chciałabyś pośpiewać...
Michelle
zaświeciły się oczy.
-
No jasne, że bym chciała!
-
No... to super. Czyli pójdziesz tam ze mną?
-
Tak.
Za
chwilę Isa została sama, bo Michelle zobaczyła Jeana i pobiegła
do niego, zostawiając koleżankę. Pocałowali się i poszli dalej
razem. Isie zrobiło się smutno. Postanowiła, że dziś zaprosi na
jam session Frederique'a. Więc najlepiej będzie, jeśli Michelle
zaprosi Jeana.
***
Michelle
czuła się nieziemsko. Improwizowała wokalnie, dając się ponieść
muzyce. To było genialne uczucie, być częścią tak niesamowitej
harmonii, jaką tworzyły dźwięki tych wszystkich instrumentów.
Jean-Baptiste
grał na gitarze, wprawiając ludzi, którzy mu się przyglądali, w
osłupienie. Isabelle pomyślała, że Jean i Michelle stanowią
idealną parę.
Niestety,
Frederique musiał zostać w pracy, a głupio było mówić Michelle,
żeby Jean nie przychodził, kiedy już wcześniej ustaliły inaczej.
Teraz siedziała sama i czuła się jak zbędny element układanki,
niepasujący do reszty. Dlaczego nigdy nie miała w sobie tyle
pewności siebie co Michelle? Czemu nigdy nie była w stanie wziąć
do ręki mikrofonu i ot tak zacząć śpiewać? Miała wrażenie, że
dla Michelle było to równie naturalne jak oddychanie.
A
co, gdyby wstała i wyszła? I tak są tak zajęci muzyką i sobą
nawzajem, że nie zauważą. A ona nie będzie im przeszkadzać.
Wyszła
na ciemną ulicę Paryża i wróciła do domu samotnie.
***
Jean
odprowadził Michelle pod drzwi jej mieszkania. Wyszeptali sobie
krótkie dobranoc, pocałowali się i rozstali. Każde z nich
wiedziało, że za kilka godzin znów się zobaczą, ale teraz kilka
godzin wydawało im się wieczne.