niedziela, 15 września 2013

Rozdział 3

Michelle siorbnęła i wciągnęła do ust mnóstwo makaronu. Przeżuwała go przez następne pięć minut, po czym zakrztusiła się, bo ktoś zadzwonił do drzwi. Przełknęła szybko, starła resztki makaronu dłonią z twarzy i z sztucznym uśmiechem otworzyła drzwi.
– Michelle, dziecko, co się tak szczerzysz? Czyżbyś spodziewała się kogoś innego? – Sąsiadka z dołu i właścicielka kamienicy stała za progiem.
Michelle kompletnie zbiło to z tropu i przybrała ponury wyraz twarzy.
– Żartowałam! Lubię, jak się uśmiechasz. Chciałam tylko dać ci to... – wyciągnęła w stronę zdezorientowanej dziewczyny odkurzacz. Michelle ucieszyła się, że to nie taki wielki, ciężki gruchot, jak w jej domu na wsi, tylko lekkie, bezprzewodowe i poręczne urządzenie.
– A, przy okazji... Masz makaron na policzku.
Kobieta odeszła, zamknąwszy za sobą drzwi i uśmiechając się głupio. Pomyślała, że to oczywiste, że Michelle jest zakochana, przecież całkowicie nie kontaktuje ze światem rzeczywistym. Westchnęła. Dałaby wiele, żeby być w tym beztroskim wieku... żeby podjąć inną decyzję.
W tym czasie Michelle dokończyła zimną już zupkę błyskawiczną i ze wstrętem spojrzała na puste naczynie. Wrzuciła je do zlewu na stale rosnącą stertę innych brudnych naczyń, których nie miała siły zmywać. Postanowiła, że skoro sąsiadka już zasugerowała jej, że ma tu paskudnie, to znak, że czas posprzątać.
Tak więc następne godziny spędziła latając ze szmatką i odkurzaczem po mieszkaniu. Sprzątanie przyniosło widoczne skutki. Nigdzie nie walały się kłaki kurzu, w jednej z szafek pod zlewem Michelle odkryła zmywarkę (zaraz potem pacnęła się w czoło i przeładowała do niej zawartość zlewu . Jednak nigdzie nie potrafiła znaleźć tabletek do mycia, więc uruchomienie urządzenia musiało poczekać do następnego dnia), poukładała całe jedzenie w torebkach do szafek i zrobiło się jakoś o wiele jaśniej i przyjemniej. Dziewczyna nie znosiła sprzątać, ale to w sumie nie było tak tragiczne. Zapaliła się do porządków tak bardzo, że nawet postanowiła porządnie poukładać ciuchy w szafie, bo kiedy wypakowywała je z walizki, to wrzucała je na ślepo. Tak też zrobiła. Przy okazji znalazła idealną sukienkę na rozpoczęcie roku. Klasyczna mała czarna. Uśmiechnęła się pod nosem. W kosmetyczki wygrzebała czerwoną szminkę i wsuwki, a z pudełka z biżuterią sznur sztucznych pereł. Z szafy wyciągnęła czarne szpilki. Chichocząc, zaczęła ściągać to, co miała na sobie i w kilka chwil przebrała się. Zebrała włosy w kok, smagnęła delikatnie usta szminką, założyła szpilki i uśmiechnęła się do lustra. Stwierdziła, że całość wygląda zupełnie nieźle. Coś jak Audrey Hepburn, tylko mniej ładna, mniej seksowna i ogólnie mniej... Audrey. Taka zwyczajna Michelle Castain próbująca wyglądać jak ikona.
Michelle krytycznym wzrokiem obrzuciła swoje wystające biodra i poszła po aparat. Zrobiła sobie kilka zdjęć. Najładniejsze od razu wrzuciła na facebook'a i ustawiła jako profilowe. Pojawiło się kilka "Lubię to!", oczywiście pierwsze od Olivii i Very. Dziewczyna zauważyła, że obok nazwiska Olivii widnieje zielona kropka. Przyjaciółka była dostępna. Michelle uśmiechnęła się i kliknęła. Na ekranie pojawiło się okienko czatu.
Hej! – napisały niemal w tym samym momencie. Zaraz pojawiły się dwa buziaczki i dziewczyny, mimo, że oddalone od siebie o mniej więcej kilkaset kilometrów, to poczuły silną więź, jaka je zawsze łączyła. Michelle była pewna, że będzie potwornie tęsknić za dziewczynami, ale pocieszała się myślą, że to jest Paryż i spełnienie jej marzeń!
Nagle dziewczyna bez pożegnania zamknęła laptopa jak oparzona.
Zaczęła mamrotać pod nosem jakieś słowa bez ładu i składu. Właśnie zdała sobie sprawę, że jutro niedziela, a pojutrze czeka ją rozpoczęcie roku. Właściwie nie wiedziała, co wywołało jej gwałtowną reakcję, ale też nie spodziewała się, że te kilka dni minie tak szybko.
Zaczęła się śmiać z własnego roztargnienia. Tej nocy nie potrafiła spać.
***
Isabelle Nuit nie mogła zmrużyć oka. Ciemność przerażała ją, a dodatkowo bała się tego, co nastąpi pojutrze. Nie chciała być wyśmianą przez nową klasę. Spojrzała na zegar. 
Równo północ... czyli szkoła zaczyna się już jutro...
***
Miquel Rebleux ostatnio mało jadł, mało pił, w ogóle nie robił prawie nic, poza myśleniem o tamtej dziewczynie, poza powtarzaniem na okrągło w głowie Hymnu o miłości, którego zdążył się już dawno nauczyć na pamięć. Jego brat zauważył to i zaczął wypytywać, co się z nim dzieje. Miquel milczał jednak. 
Wiedział, że niedługo wszystko się wyjaśni i że o to może zadbać tylko i wyłącznie on sam.
***
Michelle wstała pełna energii. Od razu pobiegła do kościoła, po czym zaczęła spacerować po Paryżu. Dzisiejszy dzień był zbyt piękny, aby spędzić go siedząc w domu. Postanowiła zapoznać się z miastem i zjeść coś innego niż zupka chińska, zestaw z McDonalda czy tosty z nutellą, bo tak mniej więcej wyglądał jadłospis dziewczyny, od kiedy przyjechała do Paryża. Ruszyła więc w podskokach przed siebie i nucąc pod nosem oglądała Montmartre. Jej plan ogarnięcia większej części Paryża, niż samo Wzgórze Artystów legł w gruzach, gdy tylko dziewczyna trafiła do pierwszego sklepu z pamiątkami. Kiczowate pozytywki, wieże Eiffla we wszystkich możliwych postaciach, pocztówki... to wszystko pochłonęło ją do reszty. Ledwo wyszła ze sklepiku, zahaczyła o następny. I tak przez parę następnych godzin, do momentu, w którym zrobiła się głodna. 
Chwilę szukała i trafiła na naleśnikarnię, od której pięknie pachniało i cudownie się na nią patrzyło. Wystrój był uroczy, okrągłe stoliki były nakrywane obrusami w kratkę, na każdym z nich stał wazon wypełniony kolorowymi kwiatami. Michelle nie wahając się ani chwili dłużej usiadła i zaczęła przeglądać menu. 
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wziąć czegoś konkretnego, na przykład naleśnika z kurczakiem i szpinakiem, ale ogrom kombinacji, w których pojawiała się czekolada zrobił na niej tak duże wrażenie, że poddała się i zamówiła naleśnik z czekoladą, orzechami, owocami i lodami oraz szklankę wody. 
Po krótkim czekaniu (o dziwo, miejsce to nie miało zbyt wielu klientów) kelner postawił przed Michelle zamówienie. Gdy tylko skosztowała, przyrzekła sobie, że będzie tu często przychodzić. Cienkie ciasto idealnie wydobywało smak dodatków. Zawalczyła ze sobą, żeby nie zamówić jeszcze jednej porcji, ale stwierdziła, że przecież będzie tu jadła jeszcze nieraz, a teraz poszuka jakiejś ciekawej kawiarni. 
Zapłaciła, zostawiła drobny napiwek i zaczęła się rozglądać. Zauważyła ciekawie wyglądający lokalik. Pech chciał, że była to ulubiona kawiarnia Isy. 
Dziewczyna aktualnie siedziała w środku i rozmawiała z kelnerem. Na widok Michelle zamilkła i przeprosiła Freddiego. Powiedziała, że musi wracać. Spoglądał chwilę zdziwiony to na nią, to na Michelle, aż w końcu wzruszył ramionami i podszedł do stolika numer jeden przyjąć zamówienie.
– Kawę mrożoną i... Eee... Jakie macie dobre ciasta?
Michelle uśmiechnęła się głupio. Zawsze miała taki dylemat, gdy był zbyt duży wybór. 
– Polecam ci... tort miodowy.
Prawda była inna. Chłopak nie lubił tortu miodowego. Uwielbiał za to ciasto czekoladowe z musem malinowym. To je zawsze zamawiała tu Isabelle. Po prostu miał jakieś niejasne przeczucie, że nagłe wyjście Isy z tej kawiarni ma jakiś związek z tą czarnowłosą dziewczyną. Ta jednak sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała o co chodzi. No bo nie wiedziała. Nie pomyślała nawet, że ta dziwna dziewczyna mogła wyjść z lokalu przez nią. 
– No dobra, niech będzie ten tort.
Frederique skinął głową i wszedł za ladę. Ukroił kawałek tortu, przyozdobił talerzyk i przygotował kawę mrożoną, choć wcale się na tym nie skupiał. Jego myśli biegły w zgoła innym kierunku.
***
Isa szła wściekła w kierunku swojego mieszkania i kopała każdy napotkany kamyk. 
Więc teraz będzie mnie śledzić? Będzie mi uświadamiać, jak bardzo beznadziejna jestem? – myślała. Na szczęście, zanim dziewczyna zdążyła się rozpłakać, nadszedł SMS od nauczycielki fortepianu. Był krótki i treściwy.
"W przyszłym tygodniu mnie nie ma, więc nie przychodź na lekcje."
Westchnęła. Akurat, gdy wyćwiczyła ten głupi utwór i chciała pokazać nauczycielce, że jednak jest coś warta, to jej nie ma!
Naburmuszona schowała telefon do kieszeni. Po chwili namysłu wyciągnęła go jednak i wyłączyła. Nie miała ochoty na kolejne dołujące nowiny.
***
Michelle wyszła z kawiarni całkowicie ukontentowana i postanowiła sobie, że nie będzie już wchodzić do żadnego sklepu. Po prostu zeszła po schodach ze wzgórza i postanowiła zobaczyć większą część Paryża. Pierwszym, co zobaczyła, było Moulin Rouge. Zafascynowana zapatrzyła się w legendarny nocny klub. Skierowała kroki do centrum i postanowiła spacerować po mieście do osiemnastej. Później miała wrócić do mieszkania.
Michelle jednak miała fatalną orientację w terenie, więc wróciła do kamienicy o jakieś dwie godziny później, niż sobie to zaplanowała, na dodatek obładowana mapami z informacji turystycznych. Była jednak tak zachwycona miastem, że nie przejęła się tym zbytnio. 
Tej nocy śniła o tylko i wyłącznie o Paryżu.
***
– Isa, zwariowałaś?! Chcesz się spóźnić na rozpoczęcie i to do tak poważanego liceum jak twoje?! Czemu nie nastawiłaś budzika?! – Mama Isabelle Nuit próbowała ją dobudzić. Dziewczyna niechętnie wstała i zauważyła, że ma wyłączony telefon. No tak, przecież wczoraj wyłączyła go po wyjściu z kawiarni.
Isabelle westchnęła i przeczesała włosy. Szybko wcisnęła na siebie sukienkę i pędem wybiegła z mieszkania.
Jeszcze tydzień temu tak bardzo cieszyła się na ten dzień... A dziś? Dziś się boi. Jest wściekła. 
Jednak wzięła się w garść i upomniała samą siebie.
– Przeszkody są nie po to, by je omijać, lecz po to, by je pokonywać, skarbie.
***
Michelle przestraszona stała przed otwartymi drzwiami Liceum imienia Henryka IV. Lubiła zieleń, ale zieleń, na którą pomalowane były drzwi, napawała ją strachem. A ponoć zieleń to kolor nadziei...
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i przeszła przez próg. 
Zrozumiała. Te drzwi były otworem do nowego życia. A to stare już nie powróci...

sobota, 7 września 2013

Rozdział 2

Jean-Baptiste Clémonte brzdąkał na gitarze. Jego palce przesuwały się po strunach z niewiarygodną prędkością. Uśmiechnął się. O tak, o ten efekt mu chodziło. Poczochrał palcami włosy i zadumał się.
Od pierwszego września zaczynał naukę w nowej klasie, w liceum Henryka IV. Zastanawiał się, czy będą tam jakieś ładne dziewczyny. Westchnął.
Przecież muszą być. 
Mimo, że palce miał już pokrwawione, dalej z uporem maniaka ćwiczył. Gitara była jego głównym narzędziem podrywu, a rozpoczęcie roku szkolnego zbliżało się nieubłaganie. Zacisnął więc zęby i wciąż grał. Brzmiało to pięknie. Po godzinie odstawił gitarę do kąta i stanął przed lustrem. Przetestował uśmiech numer czterdzieści pięć, mrugnął, poczochrał włosy i stwierdził, że dziewczyny same będą mu padały do stóp. 
Był pewien, że ma rację.
***
Michelle łaziła po mieszkaniu i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. A może wyjść na spacer? Nie, za ciepło. Nienawidziła upałów. Usiąść do pianina? Nie, nie miała ochoty.
Po krótkiej chwili namysłu sięgnęła po jedną z wielu książek stojących na jej półce. Nie potrafiła jednak skupić się na treści. Literki mieszały jej się, złapała się na tym, że mimo, iż przeczytała jedno zdanie chyba z dziesięć razy, to nie zapamiętała z niego ani słowa. Wściekła zamknęła książkę i otworzyła laptopa. Sprawdziła facebook’a i maila. Nic nowego. Nagle zobaczyła, że ktoś dzwoni do niej na Skype. Odebrała rozmowę i ucieszyła się, widząc uśmiechnięte twarze rozmówczyń na ekranie.
– Olivia! Vera! Kochane! Super, że dzwonicie! 
Dziewczyny pomachały, rzuciły przeciągłe „Czeeeeść!” i przekazały dziewczynie najnowsze nowiny dotyczące tego, kto co palił, pił i kto z kim spał. Michelle przewróciła oczami i uznała, że to obrzydliwe i mają beznadziejne tematy rozmowy. Olivia chciała dalej plotkować, ale Vera spojrzała na nią wzrokiem mordercy, dała jej kuksańca w ramię i zapytała:
–  A co u ciebie, Michelle?
Dziewczyna uśmiechnęła się. Czekała na to pytanie. Udzieliła szczegółowej odpowiedzi zaczynając od tego, że tragicznie było podróżować z takimi bagażami. Opisała mieszkanie, wzgórze, Sacre-Coeur, swój wczorajszy głupi wyskok o poranku i wszystko, co zdołała zapamiętać z tych dwóch pierwszych dni na Montmartre. Dziewczyny słuchały, reagowały tak, jak dziewczyna chciała, pytając, śmiejąc się i niedowierzając w stosownych momentach. Pomyślała, że bardzo za nimi tęskni. Niby je widziała i z nimi rozmawiała, ale to nie było to samo. Westchnęła. 
–  Tęsknię, wiecie laski? 
Dziewczyny kiwnęły głowami i zapewniły, że też tęsknią. Siedziały chwilę w milczeniu i Michelle wreszcie zdobyła się na pożegnanie. Po krótkim „muszę spadać” z ciężkim sercem zamknęła okno rozmowy i wyłączyła laptopa.
Wcale nie było jej tak cudownie, jak myślała. 
Jej humor zapewne nie pogorszyłby się jeszcze bardziej, gdyby jej ojciec nie zadzwonił. A jego numer właśnie pojawił się na wyświetlaczu.
Michelle postanowiła to zignorować i nakryła głowę poduszką.
W końcu jednak uporczywe słowa „number nine” powtarzane wciąż w piosence The Beatles -  Revolution 9 zaczęły ją wkurzać tak, że odebrała telefon. 
***
 – Szybciej, dziecko! Uśpisz publiczność, jeśli chcesz wciąż grać ten utwór w żółwim tempie. – nauczycielka fortepianu Isabelle Nuit nie pozostawiała na dziewczynie suchej nitki. Zaczerwieniona Isa spróbowała szybciej, ale palce od razu jej się poplątały. Skarciła się w duchu. Po co w ogóle wciąż to ciągnie? Nigdy nie będzie tak muzykalna, jak tamta dziewczyna! 
Nauczycielka zdenerwowała się, powiedziała, że Isabelle nie musi płacić za dzisiejszą lekcję. Niech idzie do domu i coś ze sobą zrobi, bo zwykle szło jej o niebo lepiej. Dziewczyna wyszła z gabinetu belferki powstrzymując łzy. 
Dopiero na korytarzu pozwoliła im popłynąć. 
Dlaczego nie mogę po prostu mieć na to z górki? Czemu muzyka musi być dla mnie tak ważna? – nie potrafiła sobie odpowiedzieć na te pytania. Otarła łzy w chustkę i wyszła z budynku Domu Kultury. Poszła do swojej ulubionej kawiarni. Zamówiła dwa ciastka i kawę mrożoną z potrójnymi lodami i podwójnym mlekiem. 
–  Aż tak źle? – spytał kelner, który dobrze znał dziewczynę. Wiedział, że im więcej zamawiała, w tym gorszym była nastroju. Kiwnęła głową. Chłopak spojrzał jej w oczy.
Kilka razy była tu z koleżankami, więc z rozmów zorientował się, że nazywa się Isabelle. Zawsze czekał na jej przyjście, a przychodziła tu często. Była ładna, choć wyglądała na taką, która ma wiele kompleksów. Chłopak kilka razy zbierał się, żeby do niej zagadać, choć zawsze brakowało mu odwagi. 
W tym samym momencie Isa uważnie studiowała wygląd chłopaka. Nie był zły, miał długie, ciemne loki i uroczo się uśmiechał. Właściwie, to był całkiem niezły. Spoglądali na siebie przez chwilę, aż wreszcie dziewczyna zorientowała się, że kelner zadał jej pytanie. 
– No… tak trochę bardzo beznadziejnie.
Zanim się zorientowała, chłopak usiadł obok niej, a ona opowiedziała mu o wszystkich swoich niespełnionych marzeniach. Nawet o tej czarnowłosej dziewczynie. On zaś słuchał z przejęciem i smutkiem, ale nie wiedział, co poradzić nowej koleżance.
– Jak ci w ogóle na imię? – zreflektowała się po kilkunastu minutach Isa. 
– Frederique. Ale znajomi mówią na mnie Freddie. – chłopak uśmiechnął się. Milczeli przez chwilę a później dziewczyna zapytała:
– A mnie nie spytasz?
Freddie speszył się.
– Właściwie… to wiem, jak się nazywasz.
Isabelle uśmiechnęła się. W końcu Frederique powiedział, że przecież musi zrealizować jej zamówienie i zniknął za ladą. Po chwili wrócił z kawą i ciastami. 
– Na koszt firmy. – powiedział, stawiając je na stole. Dziewczyna zarumieniła się, szybko zjadła i podziękowała. Chłopak pomachał jej na pożegnanie, lecz nie zauważyła tego, bo wybiegła ze spuszczonym wzrokiem. Po piętnastu minutach w metrze była na miejscu.
Weszła do domu i oparła się o drzwi. 
Westchnęła. Wciąż miała przed oczami uroczy uśmiech chłopaka. Nie zauważyła, że mama wyszła z kuchni i zaczęła badawczo się jej przyglądać.
– Wszystko dobrze, Iso? – spytała z nutką wahania w głosie. Isabelle uśmiechnęła się szeroko i przytaknęła:
– Oczywiście, mamo. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
***
 – Halo? 
Nastąpiła chwila milczenia. Michelle wykorzystała ją, żeby odchrząknąć i otrzeć łzy.
– Halo? Michelle, jesteś tam?
– Jestem, ojcze.
Mężczyzna westchnął. Nie lubił formy „ojcze”. Była taka… oficjalna, jakby córka go nie kochała.
– Jak się bawisz w Paryżu?
– Świetnie, ale jeszcze nie zaczęłam. Na razie siedzę w domu. Jest za ciepło na cokolwiek. A ja jestem padnięta.
Michelle usłyszała, że tata coś mruczy, ale nie zrozumiała, co. Nie przejęła się zbytnio. Wysłuchiwała chwilę narzekań na matkę. W końcu zebrała się na odwagę i rzuciła:
– Słuchaj. Muszę kończyć. Zadzwoń kiedy indziej.
Już chciała odłożyć słuchawkę, ale ojciec nagle zapytał:
– Michelle… ja… czy ty wrócisz kiedyś do nas? 
– Mówiłam ci, że będę na święta.
– Przecież wiesz, że nie chodzi mi o święta. Czy będziesz się kiedyś uczyć w naszym liceum i w ogóle, czy tu zamieszkasz? 
Michelle westchnęła.
– Jeszcze nawet nie zaczęłam nauki w tym liceum. Ojcze, daj spokój. Myślę, że jeszcze za wcześnie na takie decyzje. 
– Jasne, rozumiem. Ale obiecasz, że o tym pomyślisz?
Oczy dziewczyny napełniły się łzami. Wymusiła uśmiech, choć tata i tak nie mógł tego widzieć.
– Dobrze. Obiecuję, tato.
Odłożyła słuchawkę i odetchnęła ciężko. Ta rozmowa wzbudziła u niej ogromne wyrzuty sumienia.

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 1

Michelle podniosła się z łóżka i przetarła oczy. Zasnęłam? Możliwe... 
Rozejrzała się po pokoju i westchnęła. Spojrzała na zegar w telefonie. Czwarta czterdzieści pięć. Coś ostatnio mam szczęście do tej godziny. 
Podeszła do okna. Widok wprost zaparł jej dech w piersiach. Montmartre pogrążone w śnie. Nie było już zbyt ciemno, zaczynało się przejaśniać. Martwy Paryż. Martwe Montmartre... Niesamowite.
Jak w transie założyła buty, wyszła cicho z kamienicy i zaczęła spacerować po Wzgórzu Artystów, nie obudzonym jeszcze ze snu. Zaśmiała się, dziwiąc się, że jej śmiech brzmi tak dźwięcznie wśród tej martwej ciszy. Weszła do jakiejś wąskiej uliczki. Echo jej kroków niosło się niesamowicie. A że Michelle była bardzo nierozsądną (delikatnie mówiąc!) i zakochaną w muzyce osobą, oczywiście zaczęła śpiewać. Najpierw cicho, potem odrobinę głośniej. Piosenka Edith Piaf - La Vie En Rose wydała się dziewczynie idealna do otoczenia i cudownej sytuacji.
Była szczęśliwa.
***
Isabelle Nuit podeszła do okna i otworzyła je. 
Niemożliwe. Cudowny, czysty mocny głos. Jedna z jej ukochanych piosenek.
Spojrzała w dół. Śpiewała jakaś dziewczyna, mniej więcej w jej wieku, tylko ładniejsza, chudsza i w ogóle lepsza. Była blada, miała czarne włosy i ogromne, niebieskie oczy. Ubrana była w stare jeansy i czarną bluzkę z jakimś zespołem. Isa jęknęła i szybko zamknęła za sobą okno. Na szczęście dziewczyna nie zauważyła jej.
Isabelle podeszła do lustra i spojrzała w nie. No tak, oczywiście, lekka nadwaga, brzydka skóra, pospolite, brązowe, proste włosy. Nieciekawe, brązowe oczy. Gdy porównywała się ze śpiewającą dziewczyną, właściwie widziała w sobie tylko niedoskonałości. I w dodatku jej głos... A tak w ogóle, co ją pogięło, żeby śpiewać o piątej nad ranem na środku ulicy?
A zresztą nieważne. Tamta nawet o piątej rano i na dworze brzmiała miliard razy lepiej niż ona w dobrych warunkach głosowych i akustycznych. 
Dziewczyna skuliła się na łóżku i zaczęła płakać.
Dlaczego jej marzenia, nie mogą się, do jasnej cholery, spełnić?!
***
Miquel Rebleux śnił. To był najpiękniejszy sen., jaki kiedykolwiek miał. Jakiś anioł, o złotych włosach i niesamowitym głosie szedł prosto ku niemu. Dziewczyna wyglądała pięknie, ogromne oczy spoglądały na niego wyczekująco, a usta układały się w słowa jakiejś piosenki. Nie znał tytułu, ani języka, w jakim piosenka była wykonywana, a mimo to, zrozumiał wszystko, słowa, całe jej przesłanie.
Promienie Twej niebiańskiej mocy
Oświetlają całe moje życie.
Nawet, gdy umrę, świeć nad mogiłą
Płoń i świeć, moja gwiazdo. 

W każdym razie głos anioła powodował, że robiło mu się dziwnie gorąco. 
Obudził się zlany potem. Głos nadal brzmiał, ale śpiewał inną piosenkę, francuską, bardzo znaną. Niemożliwe. 
Chłopak zerwał się na równe nogi, założył na nos okulary i podbiegł do okna. Otworzył je, a to, co zobaczył na dole, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Widział anioła ze swojego snu, tyle, że dziewczyna miała czarne włosy i ubrania metalówy. Miquel chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co o czymś myśleć. Stał po prostu jak głupek i słuchał. 
Zakochał się w jednej sekundzie.
Nagle stało się coś strasznego. Piosenka się skończyła.
Dziewczyna rozejrzała się lekko zdziwiona, ale za chwilę zamknęła oczy i uśmiechnęła się, wyraźnie się czymś rozkoszując. W pewnym momencie zaśmiała się, odwróciła na pięcie i po prostu odeszła.
Miquel chciał za nią zawołać, chciał, żeby dalej śpiewała, mimo, że było wcześnie. Chciał, żeby została, żeby uczyniła jego życie pięknym. Ale nie mógł się przemóc. Głos uwiązł mu w gardle.
Ze łzami w oczach podszedł do biblioteczki i trzasnął pięścią w jej boczną ściankę. Na podłogę spadła jakaś książka z cytatami. Podniósł ją i zobaczył pewne słowa. Słowa, które sprawiły, że uśmiech sam wpłynął mu na twarz.
***
Michelle ruszyła w podskokach badać resztę Wzgórza. Bazylika Sacre Coeur przyciągała wzrok, więc dziewczyna stwierdziła, że przebierze się i wróci tam na szóstą, kiedy będą otwierać.
Wpadła do mieszkania, wzięła prysznic i ubrała śliczną, kremową sukienkę. Do tego beżowe balerinki. Rozczesała poczochrane włosy, opłukała szkła kontaktowe i założyła je ponownie na oczy. Przejrzała się w lustrze. Było znośnie. Wyszła więc z powrotem na zewnątrz. Już było jasno. Skierowała kroki ku białej budowli, rozciągającej się przed jej oczami.
A więc tak wygląda Sacre Coeur na żywo... - westchnęła w myślach z rozmarzeniem.
Bazylika przytłaczała ją nie tylko swoimi rozmiarami. Była niesamowita pod każdym względem. Dziewczyna z wahaniem weszła do środka. Zamarła. Panowała tam nieprzerwana cisza. Jej kroki odbijały się echem po wnętrzu. Oczy Michelle zapełniły się łzami. Podziwiała cudowną mozaikę przedstawiającą Jezusa. Doszła do pierwszego rzędu ławek i upadła na kolana. Zaczęła się modlić.
Łzy już spływały jej po policzkach. Nie potrafiła uwierzyć w to, że znajduje się tu, w bazylice Sacre-Coeur, sam na sam z Bogiem... Podziękowała Mu za wszystko i poprosiła, by jej życie się ułożyło.
Wyszła z kościoła z zaczerwienionymi oczami i szerokim uśmiechem na twarzy.
***
 – Jak myślisz, dobrze jej tam? –  zapytała Olivia Verę.
Ta prychnęła, jakby to było oczywiste. Po chwili milczenia Vera siąknęła nosem i wyszeptała łamiącym się głosem:
 –  Podejrzewam, że ona już tu nie wróci.
Przyjaciółki spojrzały na siebie i na zdjęcie Michelle, młodszej, w blond włosach, stojącej na podium młodzieżowych mistrzostw Francji w lekkoatletyce. Dziewczyna była roześmiana, na jej szyi wisiał złoty medal. Inne spoglądały na nią z zazdrością i podziwem. 
Z tymi wydarzeniami wiązała się pewna historia, która na zawsze zmieniła życie dziewczyny...
***
Michelle wróciła do mieszkania i z lekkim sentymentem spojrzała na swoje zdjęcie z mistrzostw. To były czasy...
Wzięła z półki ramkę, położyła się na łóżku i dała się porwać rozmyślaniom. Nie wiedziała, dlaczego akurat teraz zebrało jej się na wspominanie tego okresu, wiedziała jednak, że ma jakiś powód.
Przypomniała sobie dzień mistrzostw. To, jak nikt nie widział w niej faworytki, to, jak wygrała z dużą przewagą finał biegu na trzy kilometry dziewcząt, swoje wzruszenie na podium... Miała należeć do młodzieżowej reprezentacji narodowej, ale wszystko popsuło się w jednej sekundzie. Jej dawna przyjaciółka, w tym czasie już największa przeciwniczka, podeszła do niej pogratulować zwycięstwa i niby przypadkiem podstawiła jej nogę. Dziewczyna upadła tak niefortunnie, że przypłaciła za to trwałą kontuzją. Zlekceważyła silny ból, udawała, że wszystko jest dobrze, więc kostka nie miała się jak zregenerować. Do dziś, gdy Michelle siadała niewłaściwie, kostka bolała niemiłosiernie. Dziewczyna wiedziała, że to skreśla wszystkie jej szanse na udaną sportową karierę. To w tym czasie przefarbowała włosy na czarno, zmieniła styl ubierania. Chciała się odgrodzić grubym murem od tamtych dni, kiedy już wszystko miało być dobrze. Nie chciała rozpamiętywać tego, co i tak nie mogło już ulec zmianie. 
Dziewczyna spojrzała na zdjęcie ze łzami w oczach i zdecydowała się nigdy więcej na nie nie patrzeć. Wyciągnęła je z ramki i wrzuciła za pianino. Teraz już nie mogła go wyciągnąć.
Pusta ramka kuła jednak w oczy. Michelle zdecydowała się schować ją do jednej z walizek.
Cholera jasna, skończ to rozpamiętywać! To się już nie odstanie! Widocznie Bóg ma dla ciebie inny plan... – zganiła się w duchu. 
Mimo to półka, na której niegdyś stało zdjęcie, przyciągała wzrok.
***
Oszołomiony Miquel Rebleux po raz kolejny czytał słowa:

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, 
a miłości bym nie miał, 
stałbym się jak miedź brzęcząca 
albo cymbał brzmiący. 
Gdybym też miał dar prorokowania 
i znał wszystkie tajemnice, 
i posiadał wszelką wiedzę, 
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. 
a miłości bym nie miał, 
byłbym niczym. 
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, 
a ciało wystawił na spalenie, 
lecz miłości bym nie miał, 
nic bym nie zyskał. 
Miłość cierpliwa jest, 
łaskawa jest. 
Miłość nie zazdrości, 
nie szuka poklasku, 
nie unosi się pychą; 
nie dopuszcza się bezwstydu, 
nie szuka swego, 
nie unosi się gniewem, 
nie pamięta złego; 
nie cieszy się z niesprawiedliwości, 
lecz współweseli się z prawdą. 
Wszystko znosi, 
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję, 
wszystko przetrzyma. 
Miłość nigdy nie ustaje, 
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą, 
albo jak dar języków, który zniknie, 
lub jak wiedza, której zabraknie. 
Po części bowiem tylko poznajemy, 
po części prorokujemy. 
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, 
zniknie to, co jest tylko częściowe. 

Gdy byłem dzieckiem, 
mówiłem jak dziecko, 
czułem jak dziecko, 
myślałem jak dziecko. 
Kiedy zaś stałem się mężem, 
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; 
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz: 
Teraz poznaję po części, 
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. 
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: 
z nich zaś największa jest miłość.

Szczególnie utkwiły mu w głowie słowa: Miłość cierpliwa jest,/ łaskawa jest. 
I to dało mu jakieś niejasne przeczucie, że czarnowłosa dziewczyna jeszcze pojawi się w jego życiu.