niedziela, 15 września 2013

Rozdział 3

Michelle siorbnęła i wciągnęła do ust mnóstwo makaronu. Przeżuwała go przez następne pięć minut, po czym zakrztusiła się, bo ktoś zadzwonił do drzwi. Przełknęła szybko, starła resztki makaronu dłonią z twarzy i z sztucznym uśmiechem otworzyła drzwi.
– Michelle, dziecko, co się tak szczerzysz? Czyżbyś spodziewała się kogoś innego? – Sąsiadka z dołu i właścicielka kamienicy stała za progiem.
Michelle kompletnie zbiło to z tropu i przybrała ponury wyraz twarzy.
– Żartowałam! Lubię, jak się uśmiechasz. Chciałam tylko dać ci to... – wyciągnęła w stronę zdezorientowanej dziewczyny odkurzacz. Michelle ucieszyła się, że to nie taki wielki, ciężki gruchot, jak w jej domu na wsi, tylko lekkie, bezprzewodowe i poręczne urządzenie.
– A, przy okazji... Masz makaron na policzku.
Kobieta odeszła, zamknąwszy za sobą drzwi i uśmiechając się głupio. Pomyślała, że to oczywiste, że Michelle jest zakochana, przecież całkowicie nie kontaktuje ze światem rzeczywistym. Westchnęła. Dałaby wiele, żeby być w tym beztroskim wieku... żeby podjąć inną decyzję.
W tym czasie Michelle dokończyła zimną już zupkę błyskawiczną i ze wstrętem spojrzała na puste naczynie. Wrzuciła je do zlewu na stale rosnącą stertę innych brudnych naczyń, których nie miała siły zmywać. Postanowiła, że skoro sąsiadka już zasugerowała jej, że ma tu paskudnie, to znak, że czas posprzątać.
Tak więc następne godziny spędziła latając ze szmatką i odkurzaczem po mieszkaniu. Sprzątanie przyniosło widoczne skutki. Nigdzie nie walały się kłaki kurzu, w jednej z szafek pod zlewem Michelle odkryła zmywarkę (zaraz potem pacnęła się w czoło i przeładowała do niej zawartość zlewu . Jednak nigdzie nie potrafiła znaleźć tabletek do mycia, więc uruchomienie urządzenia musiało poczekać do następnego dnia), poukładała całe jedzenie w torebkach do szafek i zrobiło się jakoś o wiele jaśniej i przyjemniej. Dziewczyna nie znosiła sprzątać, ale to w sumie nie było tak tragiczne. Zapaliła się do porządków tak bardzo, że nawet postanowiła porządnie poukładać ciuchy w szafie, bo kiedy wypakowywała je z walizki, to wrzucała je na ślepo. Tak też zrobiła. Przy okazji znalazła idealną sukienkę na rozpoczęcie roku. Klasyczna mała czarna. Uśmiechnęła się pod nosem. W kosmetyczki wygrzebała czerwoną szminkę i wsuwki, a z pudełka z biżuterią sznur sztucznych pereł. Z szafy wyciągnęła czarne szpilki. Chichocząc, zaczęła ściągać to, co miała na sobie i w kilka chwil przebrała się. Zebrała włosy w kok, smagnęła delikatnie usta szminką, założyła szpilki i uśmiechnęła się do lustra. Stwierdziła, że całość wygląda zupełnie nieźle. Coś jak Audrey Hepburn, tylko mniej ładna, mniej seksowna i ogólnie mniej... Audrey. Taka zwyczajna Michelle Castain próbująca wyglądać jak ikona.
Michelle krytycznym wzrokiem obrzuciła swoje wystające biodra i poszła po aparat. Zrobiła sobie kilka zdjęć. Najładniejsze od razu wrzuciła na facebook'a i ustawiła jako profilowe. Pojawiło się kilka "Lubię to!", oczywiście pierwsze od Olivii i Very. Dziewczyna zauważyła, że obok nazwiska Olivii widnieje zielona kropka. Przyjaciółka była dostępna. Michelle uśmiechnęła się i kliknęła. Na ekranie pojawiło się okienko czatu.
Hej! – napisały niemal w tym samym momencie. Zaraz pojawiły się dwa buziaczki i dziewczyny, mimo, że oddalone od siebie o mniej więcej kilkaset kilometrów, to poczuły silną więź, jaka je zawsze łączyła. Michelle była pewna, że będzie potwornie tęsknić za dziewczynami, ale pocieszała się myślą, że to jest Paryż i spełnienie jej marzeń!
Nagle dziewczyna bez pożegnania zamknęła laptopa jak oparzona.
Zaczęła mamrotać pod nosem jakieś słowa bez ładu i składu. Właśnie zdała sobie sprawę, że jutro niedziela, a pojutrze czeka ją rozpoczęcie roku. Właściwie nie wiedziała, co wywołało jej gwałtowną reakcję, ale też nie spodziewała się, że te kilka dni minie tak szybko.
Zaczęła się śmiać z własnego roztargnienia. Tej nocy nie potrafiła spać.
***
Isabelle Nuit nie mogła zmrużyć oka. Ciemność przerażała ją, a dodatkowo bała się tego, co nastąpi pojutrze. Nie chciała być wyśmianą przez nową klasę. Spojrzała na zegar. 
Równo północ... czyli szkoła zaczyna się już jutro...
***
Miquel Rebleux ostatnio mało jadł, mało pił, w ogóle nie robił prawie nic, poza myśleniem o tamtej dziewczynie, poza powtarzaniem na okrągło w głowie Hymnu o miłości, którego zdążył się już dawno nauczyć na pamięć. Jego brat zauważył to i zaczął wypytywać, co się z nim dzieje. Miquel milczał jednak. 
Wiedział, że niedługo wszystko się wyjaśni i że o to może zadbać tylko i wyłącznie on sam.
***
Michelle wstała pełna energii. Od razu pobiegła do kościoła, po czym zaczęła spacerować po Paryżu. Dzisiejszy dzień był zbyt piękny, aby spędzić go siedząc w domu. Postanowiła zapoznać się z miastem i zjeść coś innego niż zupka chińska, zestaw z McDonalda czy tosty z nutellą, bo tak mniej więcej wyglądał jadłospis dziewczyny, od kiedy przyjechała do Paryża. Ruszyła więc w podskokach przed siebie i nucąc pod nosem oglądała Montmartre. Jej plan ogarnięcia większej części Paryża, niż samo Wzgórze Artystów legł w gruzach, gdy tylko dziewczyna trafiła do pierwszego sklepu z pamiątkami. Kiczowate pozytywki, wieże Eiffla we wszystkich możliwych postaciach, pocztówki... to wszystko pochłonęło ją do reszty. Ledwo wyszła ze sklepiku, zahaczyła o następny. I tak przez parę następnych godzin, do momentu, w którym zrobiła się głodna. 
Chwilę szukała i trafiła na naleśnikarnię, od której pięknie pachniało i cudownie się na nią patrzyło. Wystrój był uroczy, okrągłe stoliki były nakrywane obrusami w kratkę, na każdym z nich stał wazon wypełniony kolorowymi kwiatami. Michelle nie wahając się ani chwili dłużej usiadła i zaczęła przeglądać menu. 
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wziąć czegoś konkretnego, na przykład naleśnika z kurczakiem i szpinakiem, ale ogrom kombinacji, w których pojawiała się czekolada zrobił na niej tak duże wrażenie, że poddała się i zamówiła naleśnik z czekoladą, orzechami, owocami i lodami oraz szklankę wody. 
Po krótkim czekaniu (o dziwo, miejsce to nie miało zbyt wielu klientów) kelner postawił przed Michelle zamówienie. Gdy tylko skosztowała, przyrzekła sobie, że będzie tu często przychodzić. Cienkie ciasto idealnie wydobywało smak dodatków. Zawalczyła ze sobą, żeby nie zamówić jeszcze jednej porcji, ale stwierdziła, że przecież będzie tu jadła jeszcze nieraz, a teraz poszuka jakiejś ciekawej kawiarni. 
Zapłaciła, zostawiła drobny napiwek i zaczęła się rozglądać. Zauważyła ciekawie wyglądający lokalik. Pech chciał, że była to ulubiona kawiarnia Isy. 
Dziewczyna aktualnie siedziała w środku i rozmawiała z kelnerem. Na widok Michelle zamilkła i przeprosiła Freddiego. Powiedziała, że musi wracać. Spoglądał chwilę zdziwiony to na nią, to na Michelle, aż w końcu wzruszył ramionami i podszedł do stolika numer jeden przyjąć zamówienie.
– Kawę mrożoną i... Eee... Jakie macie dobre ciasta?
Michelle uśmiechnęła się głupio. Zawsze miała taki dylemat, gdy był zbyt duży wybór. 
– Polecam ci... tort miodowy.
Prawda była inna. Chłopak nie lubił tortu miodowego. Uwielbiał za to ciasto czekoladowe z musem malinowym. To je zawsze zamawiała tu Isabelle. Po prostu miał jakieś niejasne przeczucie, że nagłe wyjście Isy z tej kawiarni ma jakiś związek z tą czarnowłosą dziewczyną. Ta jednak sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała o co chodzi. No bo nie wiedziała. Nie pomyślała nawet, że ta dziwna dziewczyna mogła wyjść z lokalu przez nią. 
– No dobra, niech będzie ten tort.
Frederique skinął głową i wszedł za ladę. Ukroił kawałek tortu, przyozdobił talerzyk i przygotował kawę mrożoną, choć wcale się na tym nie skupiał. Jego myśli biegły w zgoła innym kierunku.
***
Isa szła wściekła w kierunku swojego mieszkania i kopała każdy napotkany kamyk. 
Więc teraz będzie mnie śledzić? Będzie mi uświadamiać, jak bardzo beznadziejna jestem? – myślała. Na szczęście, zanim dziewczyna zdążyła się rozpłakać, nadszedł SMS od nauczycielki fortepianu. Był krótki i treściwy.
"W przyszłym tygodniu mnie nie ma, więc nie przychodź na lekcje."
Westchnęła. Akurat, gdy wyćwiczyła ten głupi utwór i chciała pokazać nauczycielce, że jednak jest coś warta, to jej nie ma!
Naburmuszona schowała telefon do kieszeni. Po chwili namysłu wyciągnęła go jednak i wyłączyła. Nie miała ochoty na kolejne dołujące nowiny.
***
Michelle wyszła z kawiarni całkowicie ukontentowana i postanowiła sobie, że nie będzie już wchodzić do żadnego sklepu. Po prostu zeszła po schodach ze wzgórza i postanowiła zobaczyć większą część Paryża. Pierwszym, co zobaczyła, było Moulin Rouge. Zafascynowana zapatrzyła się w legendarny nocny klub. Skierowała kroki do centrum i postanowiła spacerować po mieście do osiemnastej. Później miała wrócić do mieszkania.
Michelle jednak miała fatalną orientację w terenie, więc wróciła do kamienicy o jakieś dwie godziny później, niż sobie to zaplanowała, na dodatek obładowana mapami z informacji turystycznych. Była jednak tak zachwycona miastem, że nie przejęła się tym zbytnio. 
Tej nocy śniła o tylko i wyłącznie o Paryżu.
***
– Isa, zwariowałaś?! Chcesz się spóźnić na rozpoczęcie i to do tak poważanego liceum jak twoje?! Czemu nie nastawiłaś budzika?! – Mama Isabelle Nuit próbowała ją dobudzić. Dziewczyna niechętnie wstała i zauważyła, że ma wyłączony telefon. No tak, przecież wczoraj wyłączyła go po wyjściu z kawiarni.
Isabelle westchnęła i przeczesała włosy. Szybko wcisnęła na siebie sukienkę i pędem wybiegła z mieszkania.
Jeszcze tydzień temu tak bardzo cieszyła się na ten dzień... A dziś? Dziś się boi. Jest wściekła. 
Jednak wzięła się w garść i upomniała samą siebie.
– Przeszkody są nie po to, by je omijać, lecz po to, by je pokonywać, skarbie.
***
Michelle przestraszona stała przed otwartymi drzwiami Liceum imienia Henryka IV. Lubiła zieleń, ale zieleń, na którą pomalowane były drzwi, napawała ją strachem. A ponoć zieleń to kolor nadziei...
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i przeszła przez próg. 
Zrozumiała. Te drzwi były otworem do nowego życia. A to stare już nie powróci...

2 komentarze:

  1. No, no, no. Wreszcie się doczekałam. :* No i już z niecierpliwością czekam na następny rozdział...

    OdpowiedzUsuń
  2. Super :D
    Czekam na części dalszą ^^

    OdpowiedzUsuń