poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 1

Michelle podniosła się z łóżka i przetarła oczy. Zasnęłam? Możliwe... 
Rozejrzała się po pokoju i westchnęła. Spojrzała na zegar w telefonie. Czwarta czterdzieści pięć. Coś ostatnio mam szczęście do tej godziny. 
Podeszła do okna. Widok wprost zaparł jej dech w piersiach. Montmartre pogrążone w śnie. Nie było już zbyt ciemno, zaczynało się przejaśniać. Martwy Paryż. Martwe Montmartre... Niesamowite.
Jak w transie założyła buty, wyszła cicho z kamienicy i zaczęła spacerować po Wzgórzu Artystów, nie obudzonym jeszcze ze snu. Zaśmiała się, dziwiąc się, że jej śmiech brzmi tak dźwięcznie wśród tej martwej ciszy. Weszła do jakiejś wąskiej uliczki. Echo jej kroków niosło się niesamowicie. A że Michelle była bardzo nierozsądną (delikatnie mówiąc!) i zakochaną w muzyce osobą, oczywiście zaczęła śpiewać. Najpierw cicho, potem odrobinę głośniej. Piosenka Edith Piaf - La Vie En Rose wydała się dziewczynie idealna do otoczenia i cudownej sytuacji.
Była szczęśliwa.
***
Isabelle Nuit podeszła do okna i otworzyła je. 
Niemożliwe. Cudowny, czysty mocny głos. Jedna z jej ukochanych piosenek.
Spojrzała w dół. Śpiewała jakaś dziewczyna, mniej więcej w jej wieku, tylko ładniejsza, chudsza i w ogóle lepsza. Była blada, miała czarne włosy i ogromne, niebieskie oczy. Ubrana była w stare jeansy i czarną bluzkę z jakimś zespołem. Isa jęknęła i szybko zamknęła za sobą okno. Na szczęście dziewczyna nie zauważyła jej.
Isabelle podeszła do lustra i spojrzała w nie. No tak, oczywiście, lekka nadwaga, brzydka skóra, pospolite, brązowe, proste włosy. Nieciekawe, brązowe oczy. Gdy porównywała się ze śpiewającą dziewczyną, właściwie widziała w sobie tylko niedoskonałości. I w dodatku jej głos... A tak w ogóle, co ją pogięło, żeby śpiewać o piątej nad ranem na środku ulicy?
A zresztą nieważne. Tamta nawet o piątej rano i na dworze brzmiała miliard razy lepiej niż ona w dobrych warunkach głosowych i akustycznych. 
Dziewczyna skuliła się na łóżku i zaczęła płakać.
Dlaczego jej marzenia, nie mogą się, do jasnej cholery, spełnić?!
***
Miquel Rebleux śnił. To był najpiękniejszy sen., jaki kiedykolwiek miał. Jakiś anioł, o złotych włosach i niesamowitym głosie szedł prosto ku niemu. Dziewczyna wyglądała pięknie, ogromne oczy spoglądały na niego wyczekująco, a usta układały się w słowa jakiejś piosenki. Nie znał tytułu, ani języka, w jakim piosenka była wykonywana, a mimo to, zrozumiał wszystko, słowa, całe jej przesłanie.
Promienie Twej niebiańskiej mocy
Oświetlają całe moje życie.
Nawet, gdy umrę, świeć nad mogiłą
Płoń i świeć, moja gwiazdo. 

W każdym razie głos anioła powodował, że robiło mu się dziwnie gorąco. 
Obudził się zlany potem. Głos nadal brzmiał, ale śpiewał inną piosenkę, francuską, bardzo znaną. Niemożliwe. 
Chłopak zerwał się na równe nogi, założył na nos okulary i podbiegł do okna. Otworzył je, a to, co zobaczył na dole, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Widział anioła ze swojego snu, tyle, że dziewczyna miała czarne włosy i ubrania metalówy. Miquel chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co o czymś myśleć. Stał po prostu jak głupek i słuchał. 
Zakochał się w jednej sekundzie.
Nagle stało się coś strasznego. Piosenka się skończyła.
Dziewczyna rozejrzała się lekko zdziwiona, ale za chwilę zamknęła oczy i uśmiechnęła się, wyraźnie się czymś rozkoszując. W pewnym momencie zaśmiała się, odwróciła na pięcie i po prostu odeszła.
Miquel chciał za nią zawołać, chciał, żeby dalej śpiewała, mimo, że było wcześnie. Chciał, żeby została, żeby uczyniła jego życie pięknym. Ale nie mógł się przemóc. Głos uwiązł mu w gardle.
Ze łzami w oczach podszedł do biblioteczki i trzasnął pięścią w jej boczną ściankę. Na podłogę spadła jakaś książka z cytatami. Podniósł ją i zobaczył pewne słowa. Słowa, które sprawiły, że uśmiech sam wpłynął mu na twarz.
***
Michelle ruszyła w podskokach badać resztę Wzgórza. Bazylika Sacre Coeur przyciągała wzrok, więc dziewczyna stwierdziła, że przebierze się i wróci tam na szóstą, kiedy będą otwierać.
Wpadła do mieszkania, wzięła prysznic i ubrała śliczną, kremową sukienkę. Do tego beżowe balerinki. Rozczesała poczochrane włosy, opłukała szkła kontaktowe i założyła je ponownie na oczy. Przejrzała się w lustrze. Było znośnie. Wyszła więc z powrotem na zewnątrz. Już było jasno. Skierowała kroki ku białej budowli, rozciągającej się przed jej oczami.
A więc tak wygląda Sacre Coeur na żywo... - westchnęła w myślach z rozmarzeniem.
Bazylika przytłaczała ją nie tylko swoimi rozmiarami. Była niesamowita pod każdym względem. Dziewczyna z wahaniem weszła do środka. Zamarła. Panowała tam nieprzerwana cisza. Jej kroki odbijały się echem po wnętrzu. Oczy Michelle zapełniły się łzami. Podziwiała cudowną mozaikę przedstawiającą Jezusa. Doszła do pierwszego rzędu ławek i upadła na kolana. Zaczęła się modlić.
Łzy już spływały jej po policzkach. Nie potrafiła uwierzyć w to, że znajduje się tu, w bazylice Sacre-Coeur, sam na sam z Bogiem... Podziękowała Mu za wszystko i poprosiła, by jej życie się ułożyło.
Wyszła z kościoła z zaczerwienionymi oczami i szerokim uśmiechem na twarzy.
***
 – Jak myślisz, dobrze jej tam? –  zapytała Olivia Verę.
Ta prychnęła, jakby to było oczywiste. Po chwili milczenia Vera siąknęła nosem i wyszeptała łamiącym się głosem:
 –  Podejrzewam, że ona już tu nie wróci.
Przyjaciółki spojrzały na siebie i na zdjęcie Michelle, młodszej, w blond włosach, stojącej na podium młodzieżowych mistrzostw Francji w lekkoatletyce. Dziewczyna była roześmiana, na jej szyi wisiał złoty medal. Inne spoglądały na nią z zazdrością i podziwem. 
Z tymi wydarzeniami wiązała się pewna historia, która na zawsze zmieniła życie dziewczyny...
***
Michelle wróciła do mieszkania i z lekkim sentymentem spojrzała na swoje zdjęcie z mistrzostw. To były czasy...
Wzięła z półki ramkę, położyła się na łóżku i dała się porwać rozmyślaniom. Nie wiedziała, dlaczego akurat teraz zebrało jej się na wspominanie tego okresu, wiedziała jednak, że ma jakiś powód.
Przypomniała sobie dzień mistrzostw. To, jak nikt nie widział w niej faworytki, to, jak wygrała z dużą przewagą finał biegu na trzy kilometry dziewcząt, swoje wzruszenie na podium... Miała należeć do młodzieżowej reprezentacji narodowej, ale wszystko popsuło się w jednej sekundzie. Jej dawna przyjaciółka, w tym czasie już największa przeciwniczka, podeszła do niej pogratulować zwycięstwa i niby przypadkiem podstawiła jej nogę. Dziewczyna upadła tak niefortunnie, że przypłaciła za to trwałą kontuzją. Zlekceważyła silny ból, udawała, że wszystko jest dobrze, więc kostka nie miała się jak zregenerować. Do dziś, gdy Michelle siadała niewłaściwie, kostka bolała niemiłosiernie. Dziewczyna wiedziała, że to skreśla wszystkie jej szanse na udaną sportową karierę. To w tym czasie przefarbowała włosy na czarno, zmieniła styl ubierania. Chciała się odgrodzić grubym murem od tamtych dni, kiedy już wszystko miało być dobrze. Nie chciała rozpamiętywać tego, co i tak nie mogło już ulec zmianie. 
Dziewczyna spojrzała na zdjęcie ze łzami w oczach i zdecydowała się nigdy więcej na nie nie patrzeć. Wyciągnęła je z ramki i wrzuciła za pianino. Teraz już nie mogła go wyciągnąć.
Pusta ramka kuła jednak w oczy. Michelle zdecydowała się schować ją do jednej z walizek.
Cholera jasna, skończ to rozpamiętywać! To się już nie odstanie! Widocznie Bóg ma dla ciebie inny plan... – zganiła się w duchu. 
Mimo to półka, na której niegdyś stało zdjęcie, przyciągała wzrok.
***
Oszołomiony Miquel Rebleux po raz kolejny czytał słowa:

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, 
a miłości bym nie miał, 
stałbym się jak miedź brzęcząca 
albo cymbał brzmiący. 
Gdybym też miał dar prorokowania 
i znał wszystkie tajemnice, 
i posiadał wszelką wiedzę, 
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. 
a miłości bym nie miał, 
byłbym niczym. 
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, 
a ciało wystawił na spalenie, 
lecz miłości bym nie miał, 
nic bym nie zyskał. 
Miłość cierpliwa jest, 
łaskawa jest. 
Miłość nie zazdrości, 
nie szuka poklasku, 
nie unosi się pychą; 
nie dopuszcza się bezwstydu, 
nie szuka swego, 
nie unosi się gniewem, 
nie pamięta złego; 
nie cieszy się z niesprawiedliwości, 
lecz współweseli się z prawdą. 
Wszystko znosi, 
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję, 
wszystko przetrzyma. 
Miłość nigdy nie ustaje, 
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą, 
albo jak dar języków, który zniknie, 
lub jak wiedza, której zabraknie. 
Po części bowiem tylko poznajemy, 
po części prorokujemy. 
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, 
zniknie to, co jest tylko częściowe. 

Gdy byłem dzieckiem, 
mówiłem jak dziecko, 
czułem jak dziecko, 
myślałem jak dziecko. 
Kiedy zaś stałem się mężem, 
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; 
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz: 
Teraz poznaję po części, 
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. 
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: 
z nich zaś największa jest miłość.

Szczególnie utkwiły mu w głowie słowa: Miłość cierpliwa jest,/ łaskawa jest. 
I to dało mu jakieś niejasne przeczucie, że czarnowłosa dziewczyna jeszcze pojawi się w jego życiu.

3 komentarze:

  1. Wow, genialne, jak zwykle. Choć wprowadza tylko kilku nowych bohaterów, jest tak napisane, że mi się bardzo podoba :D
    Jestem ciekawa co się będzie działo dalej ;)

    Weny i czekam na ciąg dalszy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest super <3 Czekam na dalszą częsc ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do Liebster Award, szczegóły tutaj: http://67hunger-games.blogspot.com/2013/09/liebster-award.html ;)

    OdpowiedzUsuń