czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 6

Ten, kto zakładał się, po jakim czasie od rozpoczęcia zakupów Isabelle i Michelle się pozabijają, musiał się zawieść. Siedziały w Starbucksie, piły kawę, zawzięcie dyskutowały o klasie i zaczęło tworzyć się między nimi coś na kształt przyjaźni.
- Wiesz... - żartobliwie rzuciła Isabelle - nawet nie jesteś taka beznadziejna, jak mi się wydawało, że jesteś...
Michelle udała, że się obraża i niemal płaczliwym głosem powiedziała:
- No dzięki...
Isabelle spojrzała na nią niepewnie, nie wiedząc, czy żartuje, czy mówi poważnie. Michelle, widząc jej minę, niemal się nie zakrztusiła kawą.
- Och, proszę cię... naprawdę pomyślałaś, że mówię serio?
Isabelle spłonęła rumieńcem.
- No dobra, to było głupie.
- Nie, po prostu za często używam sarkazmu.
Zapadła niezręczna cisza. Po jakichś dziesięciu sekundach dziewczyny niemal jednocześnie dostały ataku śmiechu.
Dopiły szybko kawę i wyszły z kawiarni zanim ludzie zaczęli spoglądać na nie nieprzyjaźnie.
Nagle Isabelle zaświeciły się oczy. Złapała Michelle za rękę i zaciągnęła do najbliższego sklepu z ciuchami. Wepchnęła ją do przymierzalni i niemal siłą wcisnęła sukienkę do przymierzenia.
Michelle przez jakąś minutę stała skołowana, zanim dotarło do niej, że ma przymierzyć. Isa zaczęła się niecierpliwić.
- Rodzisz tą sukienkę, czy co?
Michelle spurpurowiała. Ściągnęła bluzkę i naciągnęła na siebie sukienkę. Była zupełnie nie w jej stylu. Była kremowa w bordowe różyczki i miała rękaw do łokcia. Dół ładnie się rozszerzał ale Michelle nie podobała się całość, zwłaszcza na niej i w kontraście do jej włosów.
- No i jak? - spytała Isabelle.
Michelle odsłoniła zasłonkę z kwaśną miną.
- W życiu tego nie kupię.
- Jak chcesz.
Michelle z powrotem wskoczyła w normalne ubrania i dziewczyny wyszły ze sklepu.
- Gdzie teraz idziesz? - zapytała Isę.
- Jadę metrem na Montmartre. Mama się będzie niecierpliwić.
- Mieszkasz na Montmartre? Ja też! I w ogóle... mieszkasz z mamą...
Isa uniosła brew.
- Mieszkam sama. Przyjechałam z kompletnego zadupia w ramach stypendium. Właścicielka kamienicy jest moją tymczasową opiekunką. Całkiem sympatyczną, zresztą. Ze wszystkimi zgodami, papierami, to do niej, chyba, że można oddać po dłuższym terminie, to wysyłam pocztą. Tylko, że wysyłanie pocztą jest ryzykowne, bo jedyną kompetentną osobą w rodzinie jest brat. Ojciec jest alkoholikiem i jak jeszcze mieszkałam na tym końcu świata to... każdej nocy modliłam się, żeby wrócił żywy, bo na to, żeby wrócił trzeźwy, już przestałam mieć nadzieję. Wykończył matkę. O ile mnie nigdy nie tknął, to ją często bił. Wysiadła psychicznie. Jest w depresji, ma zaburzenia i nic nie jest tak, jak powinno. Odgrodziła się od świata grubym murem, którego w żaden sposób nie można zburzyć. Niby żyje, ale jest jakby manekinem. Nic nie gada, tylko je, śpi, płacze i gapi się tępo przed siebie. Nienawidzę ojca za to co jej zrobił, bo ją, w przeciwieństwie do niego, kocham. I podziwiam brata, że jeszcze tam wytrzymuje. To istne piekło na ziemi. Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę osiemnastki i całkowitego wydostania się z tego gówna.
Isabelle była wstrząśnięta. Stwierdziła, że na początku była strasznie głupia, uważając Michelle za zadufaną w sobie i zarozumiałą. Teraz zauważyła, że swoimi ambicjami i paplaniną, która uchodziła często za nieskromną, maskowała ból i słabość.
- Ja nie mam taty - rzuciła tylko krótko, bo z doświadczenia wiedziała, że litowanie się nad kimś i okazywanie współczucia czasem jest męczące.
Dziewczyny w milczeniu szły do najbliższej stacji metra. Gdy wsiadły do pociągu całe napięcie stopniało. Michelle po prostu objęła Isabelle i zaczęła płakać. Po chwili płakały obie.
- Jesteś głupia - stwierdziła Isa.
Michelle tylko roześmiała się pod nosem.
- Wiem.

***

Madame Printemps zapukała do drzwi Michelle, lecz nie doczekała odpowiedzi. Wzruszyła ramionami i zaczęła schodzić na dół.
Pewnie jeszcze nie wróciła ze szkoły,bo gdzieś łazi z koleżankami. Dobry Boże, chciałabym być znów młoda... - pomyślała.
W tym momencie do kamienicy wpadła zdyszana Michelle.
- Dzień dobry! Jak się pani dziś miewa? - zapytała właścicielkę.
- A nawet, nawet. Miło, że pytasz. Mam tu coś dla ciebie. Spójrz.
Dała zdziwionej dziewczynie reklamówkę do rąk.
- To są moje ubrania z czasów młodości. Szkoda mi je było wyrzucić, a synowi ich nie mogłam przecież oddać. Może tobie się coś spodoba? Przejrzyj, a to, czego nie chcesz, przynieś z powrotem, dobrze?
- Nie wiem, jak mam pani dziękować! Och, to wspaniałe!
- Cieszę się, że się cieszysz. No, a teraz zmykaj, bo widzę, że ci ciężko z tą reklamówką.
Faktycznie, torba była dość sporych rozmiarów, więc Michelle ukłoniła się i poszła do swojego mieszkania.
Wyciągnęła ubrania na łóżko.
Niemalże pisnęła, gdy ujrzała skrawek pewnej spódniczki. Wydobyła ją ze sterty ubrań i przymierzyła. Była przepiękna.
Wykonana została z delikatnego tiulu, którego barwa przechodziła z kawowego beżu u góry do jasnego kremu, którego kolor przypominał lody śmietankowo-waniliowe. Rozszerzała się ku dołowi i kończyła przed kolanami.
Dziewczyna była zachwycona. Wiedziała, co ubierze jutro do szkoły.
Przejrzała pozostałe ubrania. Znalazła kilka perełek, jednak nic nie spodobało jej się tak bardzo jak ta spódniczka. Kilka rzeczy włożyła z powrotem do reklamówki i do całości dołożyła bombonierkę, po czym zaniosła pakunek sąsiadce i serdecznie podziękowała.

***

Jean, idioto, skończ o niej myśleć! - strofował się w myśli chłopak.
Coś tu od początku nie grało. Przecież to on miał być górą, to on miał przejąć kontrolę nad nią i jej myślami... A nie na odwrót!
Niech ją szlag.

***
Następnego ranka Michelle przygotowywała się do szkoły tak intensywnie jak nigdy wcześniej. Ubrała czarną, luźną bluzkę z rękawem do łokcia, kremowo-beżową spódniczkę i czarne, wiązane buty na obcasie. Włosy zebrała w niestaranny kok, użyła waniliowej mgiełki do ciała, posmarowała twarz balsamem greckim, podkreśliła oczy kredką, usta smagnęła błyszczykiem, założyła beżowe kolczyki-różyczki.
Gdyby jej ktoś kiedyś powiedział, że będzie się tak starać dla chłopaka, to pewnie by go wyśmiała. Teraz nie było dla niej w tym nic dziwnego.
Wybiegła z kamienicy nucąc pod nosem Good Day Sunshine Beatlesów.
Podróż metrem minęła jej zaskakująco miło. Wydawało jej się, że ludzie uśmiechali się na jej widok.
Więc tak czuje się człowiek, gdy jest zakochany...

***

Nauczycielka francuskiego kazała im nauczyć się na przyszły tydzień swojego ulubionego wiersza. Spostrzegła jednak, że ktoś jej nie słucha i bezczelnie przeszkadza w lekcji.
- Jean-Baptiste Clémont! Skoro aż tak lubisz mówić, zwłaszcza podczas moich lekcji, to może wyjdziesz na środek i powiesz nam swój ulubiony wiersz?!
Nie wahał się ani chwili.
Wstał, ukłonił się, spojrzał prosto w niebieskie oczy Michelle i rozpoczął recytację.
- Jacques Pevert – Cet amour.
Cet amour
Si violent
Si fragile
Si tendre
Si désespéré
Cet amour
Beau comme le jour
Et mauvais comme le temps
Quand le temps est mauvais
Cet amour si vrai
Cet amour si beau
Si heureux
Si joyeux
Et si dérisoire
Tremblant de peur comme un enfant dans le noir
Et si sûr de lui
Comme un homme tranquille au milieu de la nuit
Cet amour qui faisait peur aux autres
Qui les faisait parler
Qui les faisait blémir
Cet amour guetté
Parce que nous le guettions
Traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Parce que nous l'avons traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Cet amour tout entier
Si vivant encore
Et tout ensoleillé
C'est le tien
C'est le mien
Celui qui a été
Cette chose toujours nouvelles
Et qui n'a pas changé
Aussi vraie qu'une plante
Aussi tremblante qu'un oiseau
Aussi chaude aussi vivante que l'été
Nous pouvons tous les deux
Aller et revenir
Nous pouvons oublier
Et puis nous rendormir
Nous réveiller souffrir vieillir
Nous endormir encore
Rêver à la mort
Nous éveiller sourire et rire
Et rajeunir
Notre amour reste là
Têtu comme une bourrique
Vivant comme le désir
Cruel comme la mémoire
Bête comme les regrets
Tendre comme le souvenir
Froid comme le marbre
Beau comme le jour
Fragile comme un enfant
Il nous regarde en souriant
Et il nous parle sans rien dire
Et moi j'écoute en tremblant
Et je crie
Je crie pour toi
Je crie pour moi
Je te supplie
Pour toi pour moi et pour tous ceux qui s'aiment
Et qui se sont aimés
Oui je lui crie
Pour toi pour moi et pour tous les autres
Que je ne connais pas
Reste là
Là où tu es
Là où tu étais autrefois
Reste là
Ne bouge pas
Ne t'en va pas
Nous qui sommes aimés
Nous t'avons oublié
Toi ne nous oublie pas
Nous n'avions que toi sur la terre
Ne nous laisse pas devenir froids
Beaucoup plus loin toujours
Et n'importe où
Donne-nous signe de vie
Beaucoup plus tard au coin d'un bois
Dans la forêt de la mémoire
Surgis soudain
Tends-nous la main
Et sauve-nous.
Klasa zamarła. Nikt nie podejrzewał Jeana o to, że czyta, poezję, ba, że zna tak długi wiersz na pamięć i potrafi go tak świetnie wyrecytować. Policzki Michelle płonęły. Chłopak cały czas bezczelnie się w nią wpatrywał.
Zaszokowana nauczycielka zdołała tylko wydusić:
- Siadaj. Très bien.
Zanim Jean usiadł, rzucił mały świstek papieru na zeszyt Michelle. Lea, siedząca z nią w ławce uśmiechnęła się i sprzątnęła papierek sprzed nosa Michelle. Przeczytała, zachichotała i odwróciła się, żeby donieść całej klasie, że na kartce jest napisane dokładnie:

Dzisiaj. Po lekcjach. Kawa, bądź herbata, jak wolisz. I ciastko. Co Ty na to?
Stawiam.

Daj znać, jak się zdecydujesz, ma Chérie.

__________________________________


Tłumaczenie wiersza(Diana Siemieniec):
Ta miłość
Tak gwałtowna
Tak krucha
Tak delikatna
Tak rozpaczliwa
Ta miłość
Piękna jak dzień
Zła jak czas
W niepogodę
Ta miłość tak prawdziwa
Ta miłość tak piękna
Tak szczęśliwa
Tak radosna
Tak śmieszna
Drżąca ze strachu jak dziecko
w ciemności
Tak pewna siebie
Jak człowiek spokojny w sercu nocy
Ta miłość budząca strach
U innych
I każąca im mówić i blednąć
Ta miłość strzeżona
Ścigana zraniona zdeptana wyrzucona zaprzeczona
przekreślona
Ta miłość cała
Tak żywa jeszcze
Całowana słońcem
Jest Twoją miłością
Jest moja miłością
To co było
Jest wiecznie nowe
Nigdy nie nie zmieniło
Prawdziwe jak roślina
Drżące jak ptak
Gorące jak lato
Zarówno Ty jak i ja możemy
Zapomnieć
A potem zasnąć
Obudzić się, cierpieć, zestarzeć się
Zasnąć raz jeszcze
Śnić o śmierci
Odmłodnieć
I przebudzeni uśmiechać się śmiać się
Nasza miłość trwa w bezruchu
Uparta jak osioł
Żywa jak pragnienie
Okrutna jak pamięć
Niemądra jak żal
Delikatna jak wspomnienie
Zimna jak marmur
Piękna jak dzień
Krucha jak dziecko
Spogląda na nas z uśmiechem
Mówi do nas bez słów
A ja jej słucham drżący
I krzyczę
Krzyczę dla Ciebie
Krzyczę dla siebie
Błagam Cię
Dla Ciebie dla mnie dla wszstkich którzy się kochają
I którzy się kochali
Tak krzyczę do nich
Dla Ciebie dla mnie i dla wszystkich innych
Których nie znam
Zostań gdzie jesteś
Nie odchodź
Zostań tam gdzie byłaś
Zostań gdzie jesteś
Nie ruszaj się
Nie odchodź
My którzy jesteśmy kochani
zapomnieliśmy o Tobie
Nie zapominaj o nas
Na Ziemi mamy tylko Ciebie
Nie pozwól nam umrzeć z zimna
Daleko ciągle dalej
Tam gdzie chcesz
Daj nam znak życia
Później później, w nocy
W lesie pamięci!
Wyłoń się nagle
Trzymaj nas za rękę
Uratuj nas!

No cóż... ;) Rozdział w ramach spóźnionego prezentu na Święta ;)
Pozdrawiam wszystkich czytelników <3

środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 5

Ten rozdział dedykuję Dominice za piękny rysunek, Zuzi za wsparcie, Ani za miłe słowo, Murzynkowi za to, co dla mnie robi i jak mnie pociesza, a Heli za to... że mnie kopie w dupę (z wzajemnością! :P)... Dziękuję Wam <3 !!!
Btw, chciałam przeprosić za długą nieobecność. Wybaczcie, nie mam czasu praktycznie na nic.

Michelle była zrozpaczona. Chodziła po tej głupiej szkole od jakiegoś kwadransa i wciąż nie potrafiła trafić do tej głupiej sali!
Muzyka... Muzyka... Nie mogła spóźnić się na pierwszą lekcję - i to swoją ulubioną!
- Hej! - rzuciła się do chłopaka, którego zapamiętała z wczorajszego rozpoczęcia roku. Miał przy sobie gitarę i był bardzo przystojny. Była pewna, że jest z jej klasy. - Przepraszam, czy możesz mi...
- Och... widzę, że ktoś się zgubił – chłopak wyszczerzył zęby w zniewalającym uśmiechu, który kompletnie zbił Michelle z tropu. - Może nawrócić cię na właściwą drogę?
Dziewczyna spurpurowiała i już miała bezczelnie odpyskować, lecz powściągnęła język, bo wolała trafić do sali na czas.
- Prowadź - odparła kompletnie zrezygnowana.
Wskazał jej schody i w minutę doszli do odpowiedniej klasy.
Oprócz nich było jeszcze kilka osób. Chłopak bez skrępowania wyciągnął gitarę i zaczął grać. Michelle wytrzeszczyła oczy. Prędkość, z jaką poruszały się jego palce, była niesamowita. Dziewczyna była tym bardziej pod wrażeniem, że strunowe szarpane były jej piętą achillesową.
Zapadła cisza. Piosenka się skończyła.
- Jak się nazywasz? - nieśmiało zagaiła Michelle.
- Jean-Baptiste Clémont. A ty?
- Michelle Castain.
Jean-Baptiste kiwnął głową.
- Możesz zagrać coś Nirvany? - Michelle powoli nabierała śmiałości.
- Pewnie. - I już zabrzmiały pierwsze akordy Smells like teen spirit.
Chłopak tylko grał. Brakowało tu czegoś. Po krótkim namyśle Michelle zaczęła śpiewać, nieświadoma tego, że wszyscy ją obserwują. Pierwsze słowa zabrzmiały cicho, tak, że w ogóle nie dało się zrozumieć, ale stopniowo dziewczyna rozkręcała się i śpiewała coraz głośniej, lepiej i coraz ciekawszą barwą. Jean wbił wzrok w gitarę. Chciał przynieść tę gitarę, żeby już pierwszego dnia być w centrum zainteresowania, a ta cała Michelle Jakaśtam przyćmiła go kompletnie. Nie dawał jednak po sobie poznać, że jest wściekły, tylko słuchał. Jej głos powodował w nim różne sprzeczne uczucia, ale trzeba było przyznać, że miała fantastyczny warsztat i rzadko spotykaną barwę...
Michelle zapomniała o całym świecie i całkowicie oddała się muzyce, nawet wlała na stół. Nie obchodziło jej nic poza piosenką, którą teraz śpiewała.
Nie zauważyła nawet, kiedy zaśpiewała ostatnią nutę.
- Jedź dalej... - poprosiła chłopaka. Widać było, że się wkręciła. Chłopak spojrzał na zegarek i zauważył, że do rozpoczęcia lekcji pozostały dwie minuty... ale w sumie...
Zaczął grać Rape me.
Kiedy Michelle zaczęła śpiewać, miał ochotę albo zacząć ją rozbierać, albo wyjść z klasy. Wybrał plan C, czyli jeszcze silniej zapatrzył się w gitarę.
Nie usłyszeli dzwonka. Nikt nie zamierzał wyprowadzać ich z błędu, bo wszyscy nieźle się bawili i wiedzieli, że jeśli będą coś śpiewać, to mocny głos dziewczyny może ocalić im skórę.
I właśnie w momencie, w którym Michelle po raz kolejny śpiewała słowa: Rape me, do klasy weszła na oko trzydziestokilkuletnia nauczycielka muzyki.
Na szczęście nie znała angielskiego.
W tym momencie Michelle zorientowała się, że stoi na stole i śpiewa. Zaczerwieniona skoczyła na podłogę (w sali rozległo się donośne tupnięcie – miała na sobie glany) i spuściła wzrok.
Nauczycielka bez słowa usiadła do pianina i ruchem dłoni wskazała jej, że ma podejść.
Michelle skamieniała. Serce zaczęło jej szybciej bić i ręce zaczęły się trząść. No proszę, nie ma to jak zwrócić na siebie uwagę w pierwszy dzień nauki.
- Śpiewasz coś ambitniejszego niż Nirvanę? - spytała nauczycielka. Michelle już miała odpyskować, że Nirvana jest bardzo ambitna, ale w porę się powstrzymała.
- Chodzi pani bardziej o coś klasycznego? - kobieta skinęła głową. - Panis Angelicus ujdzie?
Znów skinięcie głową.
Michelle odchrząknęła, bo nauczycielka zaczęła jej przygrywać. Chwilę później z jej ust wydobył się sopran, którego nikt nie spodziewałby się po dziewczynie, która przed chwilą śpiewała Nirvanę. Jean-Baptiste uniósł brwi i wzruszył ramionami, choć dziewczyna po raz kolejny zbiła go z tropu. Parę osób stało zasłuchanych. Reszta po prostu była wdzięczna Michelle, że ta odwleka moment, w którym oni będą musieli zaśpiewać.
Zabrzmiał ostatni akord.
Isie Voire zaczęła spontanicznie klaskać. Za nią w ślady poszła reszta klasy 1D, lecz Jean wciąż siedział z naburmuszoną miną. Błyskawicznie uknuł w głowie plan.
Ta dziewczyna będzie jego.

***
Isabelle Nuit powstrzymywała łzy. Tak okropnie spóźnić się na pierwszą lekcję... Muzykę! Och... gdyby mogła cofnąć czas, to wstałaby pół godziny wcześniej.
Chciała zrobić dobre wrażenie na nauczycielce i nic. Spóźniła się jakiś kwadrans.
Wreszcie dopadła drzwi do sali i wślizgnęła się do niej niepostrzeżenie. Wszyscy klaskali, więc nawet nie było jej słychać. Zastanawiała się chwilę o co chodzi, ale jej wątpliwości rozwiała scenka, którą zobaczyła. Michelle Castain stała przy pianinie a nauczycielka spoglądała na nią z uznaniem. Isa miała ochotę przewrócić oczami, tupnąć nogą, albo wyjść. Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, tylko się uśmiechnęła.
O dziwo, Michelle patrzyła prosto na nią i odwzajemniła uśmiech.

***

Michelle była absolutnie zachwycona tą szkołą. Nauczyciele byli świetni, potrafili uczyć z pasją i zainteresować przedmiotem.
Podczas przerwy na lunch wyszły z Carmen, Isie, Dalie i Lucille na kawę do Starbucks'a. Przy okazji obgadały ludzi z klasy, nauczycieli i lekcje, które miały miejsce tego dnia.
Lucille była bardzo zainteresowana działalnością muzyczną Michelle.
- Robisz coś w tym kierunku? - spytała.
Michelle się zaśmiała.
- Po prostu śpiewam
Lucille kiwnęła głową i temat zszedł na chłopców z klasy.
- Nieźli są.
- Nie.
- Coś ty! Jest pełno fajnych fagasów! - i mogłyby się tak sprzeczać, gdyby nie druga część lekcji.
O czternastej była historia-geografia*. Michelle dosyć lubiła ten przedmiot, jednak z największą niecierpliwością wyczekiwała francuskiego, który miał być ostatni. Kolejne godziny niesamowicie się dłużyły, lecz w końcu nadszedł oczekiwany francuski.
Nauczycielka wyglądała jakby urwała się ze zlotu hipisów. Na głowie miała chustkę, była cała poobwieszana paciorkami, sznureczkami i rzemykami, a jej ubrania były wzorzyste i kolorowe.
- Siądźcie.
Klasa wykonała jej polecenie.
- No dobrze. Zacznijmy od tego, że każdy z was wymieni na głos trzy przymiotniki, które was opisują.
Zaczął Miquel, który siedział w pierwszej ławce.
- Nieśmiały, niecierpliwy, roztargniony.
Niecierpliwy i roztargniony to może, ale na pewno nie nieśmiały – prychnęła w duchu Michelle, przypominając sobie wczorajszy incydent.
Zamknęła oczy i zaczęła w głowie układać tekst piosenki. Z zamyślenia wyrwała ją Lea Versaire, jej sąsiadka z ławki. Szturchnęła ją łokciem w bok i spojrzała znacząco na nauczycielkę.
Michelle odchrząknęła i wyrecytowała:
- Rozśpiewana, roześmiana i rozmarzona.
Nauczycielka uśmiechnęła się i kazała kontynuuować kolejnym osobom. Michelle zapadły w pamięć tylko dwie wypowiedzi – Isabelle (uśmiechnięta, słoneczna, pozytywna) i Jeana (pomysłowy, ambitny, uparty).
Wkrótce zabrzmiał dzwonek kończący lekcję.
Isabelle zdecydowała się w jednej sekundzie.
Podeszła do Michelle i zapytała:
- Co teraz robisz?
- Nic, chyba, że coś proponujesz?
Isabelle uśmiechnęła się diabolicznie.
- Proponuję małe zakupy.

*we Francji uczniowie mają historię połączoną z geografią ;)