sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 8

Michelle siedziała na pierwszej próbie chóru i czytała książkę. Pech chciał, że nauczycielka ją przyuważyła.
- Michelle... proszę cię, żebyś zaśpiewała ten moment sama.
Dziewczyna nawet nie spojrzała w nuty, tylko zaśpiewała fragment bezbłędnie, z pamięci. 
1:0 dla mnie - pomyślała, po czym powróciła do czytania. Nauczycielka nie miała ani sił, ani ochoty, aby ją upominać. Zresztą uważała i potrafiła wszystko, więc nie miała także sensownych powodów.
W tym momencie do auli wpadli dwaj zziajani chłopcy. W jednym rozpoznała tego chłopaka, wyglądającego jak Axl Rose za młodu, który pomógł jej znaleźć salę w dniu rozpoczęcia roku. Teraz, bez galowych ciuchów, tylko w jeansach, glanach, koszulce bez rękawów z logiem Guns N' Roses i czerwonej bandamce na głowie, podobieństwo stało się jeszcze bardziej wyraźne. 
Dyrygentka wściekła się:
- Co jest? Próba zaczęła się pół godziny temu! Chyba sobie jaja robicie! 
Wszyscy chórzyści wybuchnęli śmiechem. Nauczycielka była słynna na całą szkołę ze swoich tekstów, których nauczyciele zazwyczaj nie używali. 
- Pani profesor, autobus nam się spóźnił! - powiedział ten drugi chłopak. Michelle zauważyła, że "Axl" sięga do kieszeni i chowa tam głębiej paczkę papierosów. Przewróciła oczyma. Co za głupi zwyczaj z tym paleniem...
- A myślisz, że mi się nie spóźnił? - powiedziała nauczycielka ironicznym tonem. Znów zapanowała ogólna wesołość, bo zawsze, gdy ktoś podawał powód spóźnienia/nieobecności, kobieta odpowiadała w podobny sposób (a ty myślisz, że ja nie jestem chora?/że mnie nie boli gardło?/że nie miałam wypadku samochodowego?/że nie powinnam być teraz na urodzinach ciotki?).
- Oczywiście, że się pani spóźnił. My już nie przeszkadzamy - i usiedli.
Reszta próby minęła we względnym spokoju.
***
- Słuchaj, Michelle... bo ja tak sobie pisuję... no i na próbie napisałam ten tekst... - Claire Lune podała Michelle karteczkę z niestarannie nabazgranym tekstem. - Możesz coś z tym zrobić?
Michelle była pod wrażeniem, nigdy nie przypuszczała, żeby taka cicha dziewczyna sama wyszła z taką inicjatywą.
- Ale naprawdę nie chcesz tego dla siebie? To jest genialne! - była pod wrażeniem tekstu.
Claire pokręciła głową.
- Nie śpiewam solo i nie komponuję. Tylko gram na gitarze.
- Więc zorganizujmy jeszcze kilka osób i załóżmy zespół! - Michelle nagle rozpromieniła się. Claire patrzyła na nią sceptycznie przez kilka sekund, dopóki nie dostrzegła w jej oczach błysku entuzjazmu. Chyba naprawdę wierzyła, że to się może udać.
- No... czemu nie?
I zaczęły snuć plany na przyszłość. Marzyły o sławie, cudownych fanach, płytach, wielu piosenkach... Nawet nie zauważyły, kiedy znalazły się jakiś kilometr od szkoły, ciągle rozmawiając.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - zaśmiała się Claire.
- Nie mam pojęcia. Ale widzę Starbucks'a.
Spojrzały po sobie i skierowały kroki do kawiarni.
Claire poszła zamówić, a Michelle rozglądała się po lokalu. Nagle zauważyła, że przy jednej ze ścian stoi pianino. Wyjęła z kieszeni pomiętą kartkę z tekstem, ustawiła na pulpicie i zaczęła grać przypadkowe nuty. Gdy zauważyła, że wszystko trzyma się kupy, zaczęła śpiewać.
Oczywiście ludzie zaraz zaczęli niedyskretnie się na nią gapić, a Claire utknęła przy kasie, bo była długa kolejka. No i słyszała Michelle, zastanawiając się, czy ją zabić, za to, że robi takie rzeczy w miejscach publicznych, czy raczej popełnić samobójstwo, dlatego, że nie ma możliwości nagrania piosenki.
Wreszcie dostała kawy. Wzięła je, pobiegła do Michelle, położyła kawy na stoliku niedaleko pianina i zaczęła przeszukiwać torbę w poszukiwaniu telefonu. I w tym momencie Michelle skończyła grać, a wokół niej rozległa się burza oklasków.
- Mam nadzieję, że pamiętasz, co grałaś do tego cholernego tekstu? - syknęła Claire.
Michelle uśmiechnęła się zakłopotana.
- Muszę cię zmartwić, ale nie mam bladego pojęcia.
Claire jęknęła. Jednak jakiś chłopak, który słyszał ich rozmowę podszedł do nich i powiedział, że ma nagranie. Przesłał je na telefon Michelle, a ta z wdzięczności przytuliła go. Roześmiał się, powiedział im, że życzy udanej kariery muzycznej, pożegnał się i wyszedł.
Spotkanie skończyło się tak, że dziewczyny starały się wepchnąć wszystkie serwetki z fragmentami napisanych w tym czasie przez Claire tekstów ("Graj Michelle, improwizuj, będę wymyślać na bieżąco!"), oczywiście z marnym skutkiem, do najmniejszej torebki Michelle ("Ach, po co mi większa torebka, biorę tylko portfel i telefon").
Chwilę później Michelle dzwoniła do Jeana, żeby zapytać go słodkim głosem, czy nie chciałby czasem grać z nią i Claire w zespole.
- Dla ciebie wszystko - zaśmiał się do telefonu. - Kiedy znów się zobaczymy?
- Weekend beze mnie wytrzymasz! - zachichotała.
- Nieprawda, umrę z tęsknoty! Musimy natychmiast się spotkać!
- Zwariowałeś? Jak będziemy ze sobą przebywać cały czas, to się chyba pozabijamy!
- Dlaczego tak myślisz?
- Nie wiem. Jean, nie możemy być ze sobą wszędzie! Takie związki nie działają na dłuższą metę, a przecież i tak chodzimy razem do klasy, więc widzimy się dostatecznie często!
- Ranisz - jęknął chłopak płaczliwym tonem, jednak było słychać, że sobie żartuje. - Ale dla ciebie jestem w stanie się poświęcić. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Papa.
- Pa.
Rozłączyła się i wtedy zadzwoniła Olivia. Michelle usłyszała także głos Very. Zrelacjonowała im pierwsze tygodnie pobytu w Paryżu, a kiedy dowiedziały się, że ma chłopaka, prawie się obraziły.
- Nic nie wiedziałyśmy! Zapomniałaś o nas?
- Skąd. Po prostu byłam tak szczęśliwa, że nie myślałam o niczym innym.
- Kiedyś dzieliłyśmy się każdym szczęściem.
Michelle zrozumiała. Przeprosiła przyjaciółki i szybko się rozłączyła, bo łzy napłynęły jej do oczu.
Usiadła na najbliższej ławce i ukryła twarz w dłoniach.
A zaczynało już być tak pięknie...
***
W domu sprawdziła facebook'a. Claire napisała jej, że znalazła perkusistę.
- Nie zgadniesz kto to! 
- No, dajesz - odpisała jej Michelle.
- Miquel!
...
...
...
- Żartujesz?
- Nie.
Michelle po raz kolejny tego dnia przeżyła szok. 
- Więc... kiedy zaczynamy próby? - napisała, kiedy już zdążyła się otrząsnąć.
- Jak najszybciej.
***
Dni mijały szybko. Nauka, randki, spotkania z przyjaciółmi, próby chóru i zespołu sprawiały, że Michelle miała niewiele czasu na odpoczynek. Jednak była szczęśliwa - osiągała świetne wyniki w nauce, spełniała marzenia, rozwijała pasje, spędzała czas z fantastycznymi ludźmi i wreszcie znalazła miłość.
Jednak, gdy zobaczyła pewien plakat na korytarzu, ilość jej wolnego czasu skurczyła się do minimum.

SZKOLNA GRUPA TEATRALNA
ZAPRASZA NA PRZESŁUCHANIA
DO MUSICALU PT.
"WEST SIDE STORY"
PRZESŁUCHANIA WOKALISTÓW
ODBĘDĄ SIĘ W PIĄTEK
28.09 W GODZ. 13:00-15:00
A TANCERZY W GODZ.
16:00-18:00
W SZKOLNEJ AULI

Zaczęła przygotowania. Obejrzała musical, nauczyła się kilku piosenek i kwestii. Skrycie marzyła o głównej roli. Namówiła Jeana, aby wziął udział w przesłuchaniach. Zgodził się. Michelle dowiedziała się też, że Isabelle Nuit i Miquel Rebleux oraz Claire Lune będą się starać o role. Nie mogła się doczekać.
W piątek nie potrafiła się skupić na lekcjach, nie wiedziała, co ludzie do niej mówią. O trzynastej usiadła na krześle w auli. Kiedy zobaczyła ilość kandydatek do roli Marii, przez chwilę myślała, że się załamie. Jeśli chciała ją zagrać, musiała pokonać jakieś piętnaście dziewczyn. 
Przybrała jednak pewną minę. Na scenę wyszła opiekunka grupy.
- Przesłuchania do każdej sztuki odbywają się w określonej kolejności, każde w innej. To przesłuchanie odbędzie się w odwróconej kolejności alfabetycznej - i odczytała listę kandydatów w właściwym porządku.
Ostatnia. Jestem ostatnia. Chyba umrę ze stresu...  - pomyślała Michelle. I jak na zawołanie zaczęła się trząść i rozbolał ją brzuch. Rewelacja!
Jean, widząc co się dzieje, złapał ją za rękę i zaczął delikatnie przesuwać palcami po jej dłoni. Po chwili uspokoiła się, oparła głowę na jego ramieniu i zaczęła patrzeć na przesłuchania.
Niektórzy byli naprawdę świetni. Za to pozostali mieli chyba zawyżone poczucie własnej wartości. 
Pozytywnie zaskoczyli ją Miquel, Isabelle i Claire, która na razie prezentowała się najlepiej spośród wszystkich dziewcząt. 
- Quentin Devant, zapraszamy na scenę! - opiekunka koła poprosiła kolejną osobę. Ku swojemu zdziwieniu, Michelle zobaczyła rudowłosego sobowtóra młodego Axla Rose.
Zawiesił na niej wzrok, co spowodowało, że poczuła jeszcze większy ucisk w brzuchu i zaczął śpiewać piosenkę "Maria", piosenkę, którą Michelle pokochała najbardziej z całego musicalu. 
Czuła, że się rumieni. Chłopak śpiewał pięknym, głębokim głosem. Była pewna, że on zostanie Anthonym. Gdy skończył, został nagrodzony wielkimi brawami.
Jean, który był po nim, na nieszczęście także śpiewał "Marię". Niestety, wypadł bardzo blado po swoim poprzedniku.
Nadeszła więc kolej Michelle.
Dziewczyna przypomniała sobie wszystko, czego się uczyła - portorykański akcent, odpowiednią interpretację i ruchy, aż w końcu przełknęła ślinę, zebrała się w sobie i zaczęła śpiewać "I feel pretty".
Jej ulubioną zabawą było naśladowanie głosów i stylów śpiewu piosenkarek. Upodobnienie głosu do charakterystycznej barwy Marii nie było dla niej trudne. Bawiła się tą piosenką. I zyskała efekt, o który jej chodziło. Schodziła ze sceny nagradzana oklaskami.
Teraz opiekunka weszła na scenę i miała ogłosić obsadę.
- Główne role zagrają... Jako Anthony... Quentin Devant! A jako Maria...
W tym momencie Michelle zemdlała. 
 ***
- Patrzcie, budzi się! - Michelle usłyszała śmiech Isabelle. - Za bardzo się przejmujesz, dziecko!
- Co? - zapytała ledwie kontaktująca ze światem Michelle.
- Głupia jesteś. Dostałaś tę rolę!
Dziewczyna roześmiała się i przytuliła Isę. 
- Nie wierzę! 
- To uwierz, byłaś świetna. Tylko zrobiłaś z siebie sierotę, mdlejąc.
Michelle jeszcze przez chwilę była w szoku, po czym zwróciła się do reszty:
- Jak wam poszło?
Claire uśmiechnęła się.
- Ponoć byłam zaraz po tobie najlepsza aktorsko, ale Isabelle śpiewa lepiej, więc dostała rolę Anity, a ja jestem Rosalie. Wszyscy są zachwyceni Miquelem - chłopak zarumienił się - dostał rolę Riffa! A Jean-Baptiste jest Bernardem. 
Michelle uśmiechnęła się. 
- Więc wszyscy mamy role! Ale to będzie świetne. 
- No będzie, ale teraz zbieraj się, bo madame Charrain chce z tobą rozmawiać.
Michelle wstała i podeszła do nauczycielki.
- Witaj, Michelle! Gratulacje, byłaś naprawdę świetna! Masz w sobie to "coś"! Musisz jednak trochę popracować nad dykcją, ujęłaś mnie jednak tym dźwięcznym, portorykańskim "r", więc akcent wyćwiczyłaś świetnie. Uczysz się gdzieś śpiewu?
Dziewczyna pokręciła głową.
- A powinnaś. Wiadomo, barwę masz świetną, intonację też, potrafisz wczuć się w piosenkę, ale przydałby się ostateczny szlif. Szkoda, żeby taki talent się zmarnował! Mogę ci podać namiary na mojego kolegę. Jest świetny w swoim fachu.
Michelle przystała na tę propozycję.
Umówiła się z mężczyzną na lekcję w przyszły wtorek.
W końcu pożegnała się z opiekunką koła, która dała jej harmonogramy prób, i wyszła z auli. 
Przed aulą zebrał się już tłum tancerzy na casting taneczny. Wśród nich dziewczyna ujrzała Emmę Fantasié, koleżankę z klasy, która tańczyła balet.
- Powodzenia - rzuciła, kiedy przechodziła obok niej. Emma podziękowała uśmiechem. Widać było, że się stresuje.
Michelle niemal wpadła na Quentina. Ten uśmiechnął się do niej i pogratulował jej występu.
- Również ci gratuluję. Byłeś świetny. Przekaż też gratulacje twojemu koledze... Etienne Hugo? - chłopak pokiwał twierdząco głową. To właśnie z nim Quentin wbiegł spóźniony na próbę chóru - Dostał jakąś rolę?
- Tak. To Action.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się. Zauważyła jednak, że Jean czeka na nią na schodach, więc pożegnała się i pobiegła tam.
Jean pocałował ją.
- Jestem cholernie zazdrosny - mruknął.
- O kogo? - zdziwiła się Michelle.
- Jak to? Oczywiście, że o Quentina.
Michelle roześmiała się.
- Ale z ciebie zazdrośnik... nie masz powodów, kochanie!
- Jak to? Gościu był lepszy ode mnie. I nie udawaj głupiej, śpiewał to do ciebie. Wyraźnie na ciebie leci.
- Nie jestem przekonana. A ty się po prostu zestresowałeś. A poza tym dla mnie jesteś o jakieś dziesięć klas lepszy i nigdy nie zerwę z tobą dla takiego chłopaka.
Jeana wyraźnie usatysfakcjonowała taka odpowiedź. Zaprosił Michelle na spacer.
Gdy spotkali klauna, który rozdawał balony dzieciom, Jean zostawił na chwilę Michelle, podszedł do niego i poprosił o balonika.
- To dla mojej dziewczyny. Chciałaby, ale bardzo się wstydzi.
Klaun roześmiał się i dał mu dwa baloniki - różowy i zielony.
- Który wolisz? - Jean spytał Michelle. I to był jego największy błąd.
- Oczywiście zielony!
Jean dał jej zielony balon, po czym dziewczyna pocałowała go namiętnie.
- Czy tak całuje dziewczyna, która interesuje się innym? - zaśmiała się. Jean pokręcił głową.
- Ale będziecie się całować na scenie. Wiesz o tym?
- Wiem, ale się z tego powodu nie cieszę.
I poszli dalej. Michelle z zielonym balonikiem w ręce, a Jean z różowym.
Oni muszą się kochać... - pomyślała Silvia Plait, cicha dziewczyna z ich klasy, która siedziała samotnie na ławce w parku, przez który przechodzili. Posiedziała jeszcze chwilę, po czym wróciła do domu, włączyła komputer i jak zwykle spędziła popołudnie na grze w League of Legends.
***
Miquel wyszedł na spacer. Nie mógł wytrzymać w domu. Pogoda była prześliczna, zadanie domowe już dawno odrobił, a perkusja dzisiaj go odrzucała. Postanowił przejść się w okolice bazyliki Sacré-Cœur. Chwilę przyglądał się jej, po czym nagle jego uwagę zwróciła czarnoskóra dziewczyna, która zaczęła śpiewać. Po chwili przyłączył się do niej kolega, a następnie, nie wiadomo skąd pojawiło się nagle dwadzieścia osób i stworzyli gospelowy chór. Miquel był absolutnie zachwycony. Śpiewali z niesamowitą energią i przekazem. Był jedną z osób, które biły brawo najgłośniej. I nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł.
Muzyczny Flash Mob z West Side Story! 
Gdy następnego dnia przedstawił go reszcie aktorów, zareagowali bardzo entuzjastycznie, zwłaszcza Michelle ("och, jesteś geniuszem!"). Poprosił ją, czy mogłaby pójść z nim do pani Charrain. Zgodziła się, ale Jean poszedł z nimi. Cały czas trzymał ją za rękę, co sprawiało, że Miquelowi od razu zepsuł się nastrój. Dziewczyna wciąż bardzo mu się podobała, więc kiedy widział jej czułości z Jeanem, od razu ogarniał go smutek. Ale czuł, że długo razem nie wytrzymają, a przynajmniej miał taką nadzieję.
Pani Charrain zareagowała bardzo entuzjastycznie na jego pomysł. Była zadowolona, że uczniowie sami wychodzą z takimi inicjatywami. 
Gdy rozpoczęły się próby, poinformowała o pomyśle wszystkich. Przyjęli to z wielkim zadowoleniem, więc Miquel choć przez chwilę poczuł się doceniony. 
Zasługiwał na to. A przynajmniej tak powiedziała mu Michelle. I ta drobnostka sprawiła, że zaczął wierzyć w siebie. 

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 7

Wybaczcie ._. Możecie mnie zabić, jestem beznadziejna. Wasza Emily Noire powraca (w niezbyt wielkim stylu ;_;)

Michelle wyszła z klasy z podniesioną głową, uśmiechając się bezczelnie pod nosem.
O nie, nie pokaże mu, jak bardzo ją te jego gierki zachwycają. Musi udawać obojętną. Tylko, że zadarty nos nie umożliwiał jej patrzenia pod nogi i to właśnie był jej największy błąd. Nawet nie zauważyła, kiedy runęła jak długa, potykając się o but Jeana, który wyszczerzony czekał na nią przy wyjściu z klasy. Zanim pomógł jej wstać, pochylił się nad nią, tak, że poczuła jego oddech na twarzy. Wyczuła papierosy, ale jakoś jej to nie przeszkadzało, mimo że zawsze, kiedy widziała na ulicy jakiegoś palacza zaczynała ostentacyjnie kaszleć.
- Więc zgadzasz się, ma Chérie? - zapytał uwodzicielskim tonem.
- Jeśli tylko mi obiecasz, że następnym razem zamiast odstawiać cyrki przed całą klasą po prostu podejdziesz do mnie i mnie zaprosisz, to owszem.
Jean uśmiechnął się pod nosem.
- Ale chyba nie powiesz, że ci się nie podobało?
Michelle prychnęła. Podobało jej się, i to bardzo, a ten drań o tym wiedział. Miała ochotę go spoliczkować ale wysiliła się na uśmiech i rzuciła najbardziej pewnym tonem na jaki było ją w tej chwili stać:
- Podobało mi się. Ale to jest jak rodem z jakiegoś kiepskiego romansu. A takie filmy często mają złe zakończenia.
***
- Co zamawiasz?
- A co polecasz? - Michelle wpatrywała się z uśmiechem w kartę deserów. Tak naprawdę, to nie miała bladego pojęcia, co wziąć. Jeśli weźmie kawę i się obleje, a to było całkiem możliwe z jej koordynacją ruchową sarenki postrzelonej we wszystkie cztery nogi, to cała randka pójdzie się paść. Z herbatą i czekoladą to samo. Pozostałoby wziąć wodę i... brownie? Nie, brownie na upartego też można się ubrudzić. Może jakąś muffinkę... ale co, jeśli nadzienie wypłynie? Albo się ubrudzi, a Jean jej nie powie, i będzie jak idiotka chodzić z umorusaną twarzą. I zbłaźni się na pierwszej randce.
- Mają tu najlepszą kawę mrożoną. Osobiście uwielbiam też brownie.
Michelle skapitulowała. Te przysmaki tak ją kusiły, że w końcu zrezygnowana stwierdziła, że pewnie to i tak będzie jakaś porażka, nawet jeśli się nie ubrudzi. Niemożliwe przecież, żeby taki chłopak ją chciał. Postanowiła jednak grać pewną siebie i go onieśmielać.
- Więc wezmę je. A ty co bierzesz?
- Nic. Może szklankę wody.
- Żartujesz? Nie wygłupiaj się.
Jean wyszczerzył się.
- Masę zrobiłem przez wakacje, to teraz rzeźba.
Michelle prychnęła.
- Naprawdę? Przejmujesz się takimi rzeczami? Proszę cię... chociaż kawę mrożoną sobie weź, bo mi głupio będzie... a poza tym nie wyglądasz, jakbyś miał problemy z, jak to ująłeś, masą.
Zapadła niezręczna cisza, więc Jean od razu poderwał się z miejsca, żeby złożyć zamówienie.
Wrócił na miejsce z uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego, więc Michelle uniosła pytająco brwi, ale ten pokręcił głową.
W głowie Michelle pojawiły się trzy opcje: albo poderwał kelnerkę, albo załatwił, że dosypią jej cyjanku potasu lub wrzucą tabletkę gwałtu do kawy. Żadna z opcji nie spodobała jej się zbytnio. Jej wątpliwości rozwiała kelnerka, która właśnie podeszła do ich stolika z gigantyczną szklanką kawy mrożonej z dużą ilością bitej śmietany i dwoma słomkami, oraz jedną dużą porcją brownie. Mina Michelle była bezcenna.
- Częstuj się - rzucił Jean, przymierzając się do rozpoczęcia picia kawy. Gdy pociągnął przez słomkę pierwszy łyk, Michelle sprawnie wyjęła swoją, unurzaną w bitej śmietanie i lodach, po czym przesunęła nią pod nosem Jeana zostawiając mu słodkie wąsy. Zachichotała, a on spojrzał na nią zdezorientowany, a po chwili sam wybuchnął śmiechem. - Myślałem, że takie dziewczyny jak ty nie mają takich głupich pomysłów.
- Więc insynuujesz, że wydaję się grzeczna, spokojna i rozgarnięta.
Chłopak spojrzał na nią spode łba.
- No w sumie, jak teraz się głębiej zastanowiłem, to nie.
- Widzisz, mnie trzeba poznać. Zawsze na początku wydaję się ułożonym kujonkiem.
Jean pokręcił głową. Co jak co, ale dziewczyna tak piękna, z taką figurą, tak odważna, mówiąca tak głębokim, uwodzicielskim głosem i pewna siebie z pewnością nie wydawała się ułożonym kujonem.
Nagle zorientował się, że wciąż ma mieszankę lodów i bitej śmietany pod nosem. Rumieniąc się, zlizał ją, a Michelle spoglądała na niego z kpiącym uśmieszkiem.
Ułożony kujonek. Jasne.
Zauważył, że wzięła do ręki papierową serwetkę.
- Tu jeszcze masz - szepnęła i nachyliła się do niego. Poczuł motyle w brzuchu. Zanim dotknęła serwetką kącika jego ust, złapał ją za nadgarstek, przyciągnął do siebie i pocałował pod impulsem chwili. Była zaskoczona, jednak nie odsunęła się, tylko odwzajemniła pocałunek. Całowała cudownie. Smakowała lodami waniliowymi i kawą.

***

Całował nieziemsko. Smakował bitą śmietaną i papierosami. Michelle cieszyła się, że siedzą, bo gdyby zaskoczył ją tak, gdy stali, to nogi by się pod nią ugięły. Na pewno.
Czuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, chaos w myślach i ucisk w brzuchu. Pierwszy raz całował ją chłopak, do którego naprawdę coś czuła. To było niesamowite uczucie.
Oddała pocałunek z całą namiętnością, na jaką było ją stać.
Gdy odsunęli się od siebie, zarumienieni i speszeni, uśmiechnęli się do siebie, dokończyli kawę i brownie, po czym Jean zapłacił, zostawiając kelnerce duży napiwek, i wyszli.
Jean od razu wyciągnął z kieszeni pudełko papierosów. Michelle przystanęła.
- O, nie. Nie zgadzam się. Nie zamierzam się więcej z tobą całować, jeśli zapalisz to świństwo.
Skorzystała z tego, że zdezorientowała go i wyjęła pudełko z jego dłoni. Wsadziła je szybko na dno torby i spojrzała na niego wyczekująco.
Nachylił się, żeby ją pocałować. Zatrzymała go.
- Obiecujesz, że przestaniesz?
- Ja... postaram się.
Dopiero wtedy pozwoliła mu się pocałować. Gdy w swojej starej miejscowości widziała całujące się pary, uważała, że to obrzydliwe. Teraz zmieniła zdanie.
Ten chłopak był w stanie rzucić dla niej palenie. Oszalała na jego punkcie.
Ale jak to możliwe, żeby oszaleć na punkcie kogoś, kogo zna się kilka dni? Nie wiedziała.
Nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać. Po co psuć takie piękne chwile, kiedy szli za rękę ulicą Paryża i patrzyli na zachodzące słońce?

***

Jean-Baptiste Maunier wracał do domu z randki z Michelle. Usta bolały go od pocałunków, był cały rozpalony i szczęśliwy. Z przyzwyczajenia sięgnął do kieszeni po pudełko papierosów, jednak przypomniał sobie, że Michelle je wzięła.
Gdyby był dawnym Jeanem, pewnie skierowałby kroki do najbliższego kiosku po papierosy.
Teraz poszedł do apteki po gumy do żucia z nikotyną, pomagające rzucić palenie.
Czego się nie robi z miłości...

***

- Opowiadaj natychmiast, jak było! - na przerwie obiadowej Michelle została niemal napadnięta przez koleżanki. No tak, oczywiście Lea Versaire Długi Jęzor musiała rozpowiedzieć wszystkim, że Michelle była na randce z Jeanem-Baptiste Maunierem!
- Super. A teraz pozwólcie mi iść coś zjeść.
- Pozwalamy, tylko idziemy z tobą!
Michelle jęknęła. Ostatnie, czego pragnęła, to zwierzanie się dziewczynom, które dopiero co poznała na temat randki z chłopakiem, którego też dopiero co poznała.
A chciały znać wszystkie szczegóły: gdzie poszli, co jedli, czy się całowali, czy z języczkiem, czy bez, czy jest dobry, a niektóre sugerowały nawet, że myślały, że przespali się na pierwszej randce.
Chodzę do klasy z bandą idiotek – pomyślała Michelle, gdy zadawały kolejne, coraz bardziej absurdalne pytania.
Z ulgą stwierdziła, że czas wrócić do szkoły, oznajmiła to koleżankom i wyszła.
Okazało się, że biegła za nią Isabelle. Michelle zatrzymała się i poczekała na koleżankę.
- Jeśli tylko zapytasz o to, jak było na randce, to przysięgam, że uduszę.
Isa pokręciła głową. Szły w milczeniu.
- Idziesz dziś gdzieś z Jeanem? Bo... w sumie w takiej jednej kafejce jest jam session. Moja nauczycielka fortepianu mi to powiedziała... pomyślałam, że może chciałabyś pośpiewać...
Michelle zaświeciły się oczy.
- No jasne, że bym chciała!
- No... to super. Czyli pójdziesz tam ze mną?
- Tak.
Za chwilę Isa została sama, bo Michelle zobaczyła Jeana i pobiegła do niego, zostawiając koleżankę. Pocałowali się i poszli dalej razem. Isie zrobiło się smutno. Postanowiła, że dziś zaprosi na jam session Frederique'a. Więc najlepiej będzie, jeśli Michelle zaprosi Jeana.

***

Michelle czuła się nieziemsko. Improwizowała wokalnie, dając się ponieść muzyce. To było genialne uczucie, być częścią tak niesamowitej harmonii, jaką tworzyły dźwięki tych wszystkich instrumentów.
Jean-Baptiste grał na gitarze, wprawiając ludzi, którzy mu się przyglądali, w osłupienie. Isabelle pomyślała, że Jean i Michelle stanowią idealną parę.
Niestety, Frederique musiał zostać w pracy, a głupio było mówić Michelle, żeby Jean nie przychodził, kiedy już wcześniej ustaliły inaczej. Teraz siedziała sama i czuła się jak zbędny element układanki, niepasujący do reszty. Dlaczego nigdy nie miała w sobie tyle pewności siebie co Michelle? Czemu nigdy nie była w stanie wziąć do ręki mikrofonu i ot tak zacząć śpiewać? Miała wrażenie, że dla Michelle było to równie naturalne jak oddychanie.
A co, gdyby wstała i wyszła? I tak są tak zajęci muzyką i sobą nawzajem, że nie zauważą. A ona nie będzie im przeszkadzać.
Wyszła na ciemną ulicę Paryża i wróciła do domu samotnie.

***

Jean odprowadził Michelle pod drzwi jej mieszkania. Wyszeptali sobie krótkie dobranoc, pocałowali się i rozstali. Każde z nich wiedziało, że za kilka godzin znów się zobaczą, ale teraz kilka godzin wydawało im się wieczne.

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 6

Ten, kto zakładał się, po jakim czasie od rozpoczęcia zakupów Isabelle i Michelle się pozabijają, musiał się zawieść. Siedziały w Starbucksie, piły kawę, zawzięcie dyskutowały o klasie i zaczęło tworzyć się między nimi coś na kształt przyjaźni.
- Wiesz... - żartobliwie rzuciła Isabelle - nawet nie jesteś taka beznadziejna, jak mi się wydawało, że jesteś...
Michelle udała, że się obraża i niemal płaczliwym głosem powiedziała:
- No dzięki...
Isabelle spojrzała na nią niepewnie, nie wiedząc, czy żartuje, czy mówi poważnie. Michelle, widząc jej minę, niemal się nie zakrztusiła kawą.
- Och, proszę cię... naprawdę pomyślałaś, że mówię serio?
Isabelle spłonęła rumieńcem.
- No dobra, to było głupie.
- Nie, po prostu za często używam sarkazmu.
Zapadła niezręczna cisza. Po jakichś dziesięciu sekundach dziewczyny niemal jednocześnie dostały ataku śmiechu.
Dopiły szybko kawę i wyszły z kawiarni zanim ludzie zaczęli spoglądać na nie nieprzyjaźnie.
Nagle Isabelle zaświeciły się oczy. Złapała Michelle za rękę i zaciągnęła do najbliższego sklepu z ciuchami. Wepchnęła ją do przymierzalni i niemal siłą wcisnęła sukienkę do przymierzenia.
Michelle przez jakąś minutę stała skołowana, zanim dotarło do niej, że ma przymierzyć. Isa zaczęła się niecierpliwić.
- Rodzisz tą sukienkę, czy co?
Michelle spurpurowiała. Ściągnęła bluzkę i naciągnęła na siebie sukienkę. Była zupełnie nie w jej stylu. Była kremowa w bordowe różyczki i miała rękaw do łokcia. Dół ładnie się rozszerzał ale Michelle nie podobała się całość, zwłaszcza na niej i w kontraście do jej włosów.
- No i jak? - spytała Isabelle.
Michelle odsłoniła zasłonkę z kwaśną miną.
- W życiu tego nie kupię.
- Jak chcesz.
Michelle z powrotem wskoczyła w normalne ubrania i dziewczyny wyszły ze sklepu.
- Gdzie teraz idziesz? - zapytała Isę.
- Jadę metrem na Montmartre. Mama się będzie niecierpliwić.
- Mieszkasz na Montmartre? Ja też! I w ogóle... mieszkasz z mamą...
Isa uniosła brew.
- Mieszkam sama. Przyjechałam z kompletnego zadupia w ramach stypendium. Właścicielka kamienicy jest moją tymczasową opiekunką. Całkiem sympatyczną, zresztą. Ze wszystkimi zgodami, papierami, to do niej, chyba, że można oddać po dłuższym terminie, to wysyłam pocztą. Tylko, że wysyłanie pocztą jest ryzykowne, bo jedyną kompetentną osobą w rodzinie jest brat. Ojciec jest alkoholikiem i jak jeszcze mieszkałam na tym końcu świata to... każdej nocy modliłam się, żeby wrócił żywy, bo na to, żeby wrócił trzeźwy, już przestałam mieć nadzieję. Wykończył matkę. O ile mnie nigdy nie tknął, to ją często bił. Wysiadła psychicznie. Jest w depresji, ma zaburzenia i nic nie jest tak, jak powinno. Odgrodziła się od świata grubym murem, którego w żaden sposób nie można zburzyć. Niby żyje, ale jest jakby manekinem. Nic nie gada, tylko je, śpi, płacze i gapi się tępo przed siebie. Nienawidzę ojca za to co jej zrobił, bo ją, w przeciwieństwie do niego, kocham. I podziwiam brata, że jeszcze tam wytrzymuje. To istne piekło na ziemi. Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę osiemnastki i całkowitego wydostania się z tego gówna.
Isabelle była wstrząśnięta. Stwierdziła, że na początku była strasznie głupia, uważając Michelle za zadufaną w sobie i zarozumiałą. Teraz zauważyła, że swoimi ambicjami i paplaniną, która uchodziła często za nieskromną, maskowała ból i słabość.
- Ja nie mam taty - rzuciła tylko krótko, bo z doświadczenia wiedziała, że litowanie się nad kimś i okazywanie współczucia czasem jest męczące.
Dziewczyny w milczeniu szły do najbliższej stacji metra. Gdy wsiadły do pociągu całe napięcie stopniało. Michelle po prostu objęła Isabelle i zaczęła płakać. Po chwili płakały obie.
- Jesteś głupia - stwierdziła Isa.
Michelle tylko roześmiała się pod nosem.
- Wiem.

***

Madame Printemps zapukała do drzwi Michelle, lecz nie doczekała odpowiedzi. Wzruszyła ramionami i zaczęła schodzić na dół.
Pewnie jeszcze nie wróciła ze szkoły,bo gdzieś łazi z koleżankami. Dobry Boże, chciałabym być znów młoda... - pomyślała.
W tym momencie do kamienicy wpadła zdyszana Michelle.
- Dzień dobry! Jak się pani dziś miewa? - zapytała właścicielkę.
- A nawet, nawet. Miło, że pytasz. Mam tu coś dla ciebie. Spójrz.
Dała zdziwionej dziewczynie reklamówkę do rąk.
- To są moje ubrania z czasów młodości. Szkoda mi je było wyrzucić, a synowi ich nie mogłam przecież oddać. Może tobie się coś spodoba? Przejrzyj, a to, czego nie chcesz, przynieś z powrotem, dobrze?
- Nie wiem, jak mam pani dziękować! Och, to wspaniałe!
- Cieszę się, że się cieszysz. No, a teraz zmykaj, bo widzę, że ci ciężko z tą reklamówką.
Faktycznie, torba była dość sporych rozmiarów, więc Michelle ukłoniła się i poszła do swojego mieszkania.
Wyciągnęła ubrania na łóżko.
Niemalże pisnęła, gdy ujrzała skrawek pewnej spódniczki. Wydobyła ją ze sterty ubrań i przymierzyła. Była przepiękna.
Wykonana została z delikatnego tiulu, którego barwa przechodziła z kawowego beżu u góry do jasnego kremu, którego kolor przypominał lody śmietankowo-waniliowe. Rozszerzała się ku dołowi i kończyła przed kolanami.
Dziewczyna była zachwycona. Wiedziała, co ubierze jutro do szkoły.
Przejrzała pozostałe ubrania. Znalazła kilka perełek, jednak nic nie spodobało jej się tak bardzo jak ta spódniczka. Kilka rzeczy włożyła z powrotem do reklamówki i do całości dołożyła bombonierkę, po czym zaniosła pakunek sąsiadce i serdecznie podziękowała.

***

Jean, idioto, skończ o niej myśleć! - strofował się w myśli chłopak.
Coś tu od początku nie grało. Przecież to on miał być górą, to on miał przejąć kontrolę nad nią i jej myślami... A nie na odwrót!
Niech ją szlag.

***
Następnego ranka Michelle przygotowywała się do szkoły tak intensywnie jak nigdy wcześniej. Ubrała czarną, luźną bluzkę z rękawem do łokcia, kremowo-beżową spódniczkę i czarne, wiązane buty na obcasie. Włosy zebrała w niestaranny kok, użyła waniliowej mgiełki do ciała, posmarowała twarz balsamem greckim, podkreśliła oczy kredką, usta smagnęła błyszczykiem, założyła beżowe kolczyki-różyczki.
Gdyby jej ktoś kiedyś powiedział, że będzie się tak starać dla chłopaka, to pewnie by go wyśmiała. Teraz nie było dla niej w tym nic dziwnego.
Wybiegła z kamienicy nucąc pod nosem Good Day Sunshine Beatlesów.
Podróż metrem minęła jej zaskakująco miło. Wydawało jej się, że ludzie uśmiechali się na jej widok.
Więc tak czuje się człowiek, gdy jest zakochany...

***

Nauczycielka francuskiego kazała im nauczyć się na przyszły tydzień swojego ulubionego wiersza. Spostrzegła jednak, że ktoś jej nie słucha i bezczelnie przeszkadza w lekcji.
- Jean-Baptiste Clémont! Skoro aż tak lubisz mówić, zwłaszcza podczas moich lekcji, to może wyjdziesz na środek i powiesz nam swój ulubiony wiersz?!
Nie wahał się ani chwili.
Wstał, ukłonił się, spojrzał prosto w niebieskie oczy Michelle i rozpoczął recytację.
- Jacques Pevert – Cet amour.
Cet amour
Si violent
Si fragile
Si tendre
Si désespéré
Cet amour
Beau comme le jour
Et mauvais comme le temps
Quand le temps est mauvais
Cet amour si vrai
Cet amour si beau
Si heureux
Si joyeux
Et si dérisoire
Tremblant de peur comme un enfant dans le noir
Et si sûr de lui
Comme un homme tranquille au milieu de la nuit
Cet amour qui faisait peur aux autres
Qui les faisait parler
Qui les faisait blémir
Cet amour guetté
Parce que nous le guettions
Traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Parce que nous l'avons traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Cet amour tout entier
Si vivant encore
Et tout ensoleillé
C'est le tien
C'est le mien
Celui qui a été
Cette chose toujours nouvelles
Et qui n'a pas changé
Aussi vraie qu'une plante
Aussi tremblante qu'un oiseau
Aussi chaude aussi vivante que l'été
Nous pouvons tous les deux
Aller et revenir
Nous pouvons oublier
Et puis nous rendormir
Nous réveiller souffrir vieillir
Nous endormir encore
Rêver à la mort
Nous éveiller sourire et rire
Et rajeunir
Notre amour reste là
Têtu comme une bourrique
Vivant comme le désir
Cruel comme la mémoire
Bête comme les regrets
Tendre comme le souvenir
Froid comme le marbre
Beau comme le jour
Fragile comme un enfant
Il nous regarde en souriant
Et il nous parle sans rien dire
Et moi j'écoute en tremblant
Et je crie
Je crie pour toi
Je crie pour moi
Je te supplie
Pour toi pour moi et pour tous ceux qui s'aiment
Et qui se sont aimés
Oui je lui crie
Pour toi pour moi et pour tous les autres
Que je ne connais pas
Reste là
Là où tu es
Là où tu étais autrefois
Reste là
Ne bouge pas
Ne t'en va pas
Nous qui sommes aimés
Nous t'avons oublié
Toi ne nous oublie pas
Nous n'avions que toi sur la terre
Ne nous laisse pas devenir froids
Beaucoup plus loin toujours
Et n'importe où
Donne-nous signe de vie
Beaucoup plus tard au coin d'un bois
Dans la forêt de la mémoire
Surgis soudain
Tends-nous la main
Et sauve-nous.
Klasa zamarła. Nikt nie podejrzewał Jeana o to, że czyta, poezję, ba, że zna tak długi wiersz na pamięć i potrafi go tak świetnie wyrecytować. Policzki Michelle płonęły. Chłopak cały czas bezczelnie się w nią wpatrywał.
Zaszokowana nauczycielka zdołała tylko wydusić:
- Siadaj. Très bien.
Zanim Jean usiadł, rzucił mały świstek papieru na zeszyt Michelle. Lea, siedząca z nią w ławce uśmiechnęła się i sprzątnęła papierek sprzed nosa Michelle. Przeczytała, zachichotała i odwróciła się, żeby donieść całej klasie, że na kartce jest napisane dokładnie:

Dzisiaj. Po lekcjach. Kawa, bądź herbata, jak wolisz. I ciastko. Co Ty na to?
Stawiam.

Daj znać, jak się zdecydujesz, ma Chérie.

__________________________________


Tłumaczenie wiersza(Diana Siemieniec):
Ta miłość
Tak gwałtowna
Tak krucha
Tak delikatna
Tak rozpaczliwa
Ta miłość
Piękna jak dzień
Zła jak czas
W niepogodę
Ta miłość tak prawdziwa
Ta miłość tak piękna
Tak szczęśliwa
Tak radosna
Tak śmieszna
Drżąca ze strachu jak dziecko
w ciemności
Tak pewna siebie
Jak człowiek spokojny w sercu nocy
Ta miłość budząca strach
U innych
I każąca im mówić i blednąć
Ta miłość strzeżona
Ścigana zraniona zdeptana wyrzucona zaprzeczona
przekreślona
Ta miłość cała
Tak żywa jeszcze
Całowana słońcem
Jest Twoją miłością
Jest moja miłością
To co było
Jest wiecznie nowe
Nigdy nie nie zmieniło
Prawdziwe jak roślina
Drżące jak ptak
Gorące jak lato
Zarówno Ty jak i ja możemy
Zapomnieć
A potem zasnąć
Obudzić się, cierpieć, zestarzeć się
Zasnąć raz jeszcze
Śnić o śmierci
Odmłodnieć
I przebudzeni uśmiechać się śmiać się
Nasza miłość trwa w bezruchu
Uparta jak osioł
Żywa jak pragnienie
Okrutna jak pamięć
Niemądra jak żal
Delikatna jak wspomnienie
Zimna jak marmur
Piękna jak dzień
Krucha jak dziecko
Spogląda na nas z uśmiechem
Mówi do nas bez słów
A ja jej słucham drżący
I krzyczę
Krzyczę dla Ciebie
Krzyczę dla siebie
Błagam Cię
Dla Ciebie dla mnie dla wszstkich którzy się kochają
I którzy się kochali
Tak krzyczę do nich
Dla Ciebie dla mnie i dla wszystkich innych
Których nie znam
Zostań gdzie jesteś
Nie odchodź
Zostań tam gdzie byłaś
Zostań gdzie jesteś
Nie ruszaj się
Nie odchodź
My którzy jesteśmy kochani
zapomnieliśmy o Tobie
Nie zapominaj o nas
Na Ziemi mamy tylko Ciebie
Nie pozwól nam umrzeć z zimna
Daleko ciągle dalej
Tam gdzie chcesz
Daj nam znak życia
Później później, w nocy
W lesie pamięci!
Wyłoń się nagle
Trzymaj nas za rękę
Uratuj nas!

No cóż... ;) Rozdział w ramach spóźnionego prezentu na Święta ;)
Pozdrawiam wszystkich czytelników <3

środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 5

Ten rozdział dedykuję Dominice za piękny rysunek, Zuzi za wsparcie, Ani za miłe słowo, Murzynkowi za to, co dla mnie robi i jak mnie pociesza, a Heli za to... że mnie kopie w dupę (z wzajemnością! :P)... Dziękuję Wam <3 !!!
Btw, chciałam przeprosić za długą nieobecność. Wybaczcie, nie mam czasu praktycznie na nic.

Michelle była zrozpaczona. Chodziła po tej głupiej szkole od jakiegoś kwadransa i wciąż nie potrafiła trafić do tej głupiej sali!
Muzyka... Muzyka... Nie mogła spóźnić się na pierwszą lekcję - i to swoją ulubioną!
- Hej! - rzuciła się do chłopaka, którego zapamiętała z wczorajszego rozpoczęcia roku. Miał przy sobie gitarę i był bardzo przystojny. Była pewna, że jest z jej klasy. - Przepraszam, czy możesz mi...
- Och... widzę, że ktoś się zgubił – chłopak wyszczerzył zęby w zniewalającym uśmiechu, który kompletnie zbił Michelle z tropu. - Może nawrócić cię na właściwą drogę?
Dziewczyna spurpurowiała i już miała bezczelnie odpyskować, lecz powściągnęła język, bo wolała trafić do sali na czas.
- Prowadź - odparła kompletnie zrezygnowana.
Wskazał jej schody i w minutę doszli do odpowiedniej klasy.
Oprócz nich było jeszcze kilka osób. Chłopak bez skrępowania wyciągnął gitarę i zaczął grać. Michelle wytrzeszczyła oczy. Prędkość, z jaką poruszały się jego palce, była niesamowita. Dziewczyna była tym bardziej pod wrażeniem, że strunowe szarpane były jej piętą achillesową.
Zapadła cisza. Piosenka się skończyła.
- Jak się nazywasz? - nieśmiało zagaiła Michelle.
- Jean-Baptiste Clémont. A ty?
- Michelle Castain.
Jean-Baptiste kiwnął głową.
- Możesz zagrać coś Nirvany? - Michelle powoli nabierała śmiałości.
- Pewnie. - I już zabrzmiały pierwsze akordy Smells like teen spirit.
Chłopak tylko grał. Brakowało tu czegoś. Po krótkim namyśle Michelle zaczęła śpiewać, nieświadoma tego, że wszyscy ją obserwują. Pierwsze słowa zabrzmiały cicho, tak, że w ogóle nie dało się zrozumieć, ale stopniowo dziewczyna rozkręcała się i śpiewała coraz głośniej, lepiej i coraz ciekawszą barwą. Jean wbił wzrok w gitarę. Chciał przynieść tę gitarę, żeby już pierwszego dnia być w centrum zainteresowania, a ta cała Michelle Jakaśtam przyćmiła go kompletnie. Nie dawał jednak po sobie poznać, że jest wściekły, tylko słuchał. Jej głos powodował w nim różne sprzeczne uczucia, ale trzeba było przyznać, że miała fantastyczny warsztat i rzadko spotykaną barwę...
Michelle zapomniała o całym świecie i całkowicie oddała się muzyce, nawet wlała na stół. Nie obchodziło jej nic poza piosenką, którą teraz śpiewała.
Nie zauważyła nawet, kiedy zaśpiewała ostatnią nutę.
- Jedź dalej... - poprosiła chłopaka. Widać było, że się wkręciła. Chłopak spojrzał na zegarek i zauważył, że do rozpoczęcia lekcji pozostały dwie minuty... ale w sumie...
Zaczął grać Rape me.
Kiedy Michelle zaczęła śpiewać, miał ochotę albo zacząć ją rozbierać, albo wyjść z klasy. Wybrał plan C, czyli jeszcze silniej zapatrzył się w gitarę.
Nie usłyszeli dzwonka. Nikt nie zamierzał wyprowadzać ich z błędu, bo wszyscy nieźle się bawili i wiedzieli, że jeśli będą coś śpiewać, to mocny głos dziewczyny może ocalić im skórę.
I właśnie w momencie, w którym Michelle po raz kolejny śpiewała słowa: Rape me, do klasy weszła na oko trzydziestokilkuletnia nauczycielka muzyki.
Na szczęście nie znała angielskiego.
W tym momencie Michelle zorientowała się, że stoi na stole i śpiewa. Zaczerwieniona skoczyła na podłogę (w sali rozległo się donośne tupnięcie – miała na sobie glany) i spuściła wzrok.
Nauczycielka bez słowa usiadła do pianina i ruchem dłoni wskazała jej, że ma podejść.
Michelle skamieniała. Serce zaczęło jej szybciej bić i ręce zaczęły się trząść. No proszę, nie ma to jak zwrócić na siebie uwagę w pierwszy dzień nauki.
- Śpiewasz coś ambitniejszego niż Nirvanę? - spytała nauczycielka. Michelle już miała odpyskować, że Nirvana jest bardzo ambitna, ale w porę się powstrzymała.
- Chodzi pani bardziej o coś klasycznego? - kobieta skinęła głową. - Panis Angelicus ujdzie?
Znów skinięcie głową.
Michelle odchrząknęła, bo nauczycielka zaczęła jej przygrywać. Chwilę później z jej ust wydobył się sopran, którego nikt nie spodziewałby się po dziewczynie, która przed chwilą śpiewała Nirvanę. Jean-Baptiste uniósł brwi i wzruszył ramionami, choć dziewczyna po raz kolejny zbiła go z tropu. Parę osób stało zasłuchanych. Reszta po prostu była wdzięczna Michelle, że ta odwleka moment, w którym oni będą musieli zaśpiewać.
Zabrzmiał ostatni akord.
Isie Voire zaczęła spontanicznie klaskać. Za nią w ślady poszła reszta klasy 1D, lecz Jean wciąż siedział z naburmuszoną miną. Błyskawicznie uknuł w głowie plan.
Ta dziewczyna będzie jego.

***
Isabelle Nuit powstrzymywała łzy. Tak okropnie spóźnić się na pierwszą lekcję... Muzykę! Och... gdyby mogła cofnąć czas, to wstałaby pół godziny wcześniej.
Chciała zrobić dobre wrażenie na nauczycielce i nic. Spóźniła się jakiś kwadrans.
Wreszcie dopadła drzwi do sali i wślizgnęła się do niej niepostrzeżenie. Wszyscy klaskali, więc nawet nie było jej słychać. Zastanawiała się chwilę o co chodzi, ale jej wątpliwości rozwiała scenka, którą zobaczyła. Michelle Castain stała przy pianinie a nauczycielka spoglądała na nią z uznaniem. Isa miała ochotę przewrócić oczami, tupnąć nogą, albo wyjść. Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, tylko się uśmiechnęła.
O dziwo, Michelle patrzyła prosto na nią i odwzajemniła uśmiech.

***

Michelle była absolutnie zachwycona tą szkołą. Nauczyciele byli świetni, potrafili uczyć z pasją i zainteresować przedmiotem.
Podczas przerwy na lunch wyszły z Carmen, Isie, Dalie i Lucille na kawę do Starbucks'a. Przy okazji obgadały ludzi z klasy, nauczycieli i lekcje, które miały miejsce tego dnia.
Lucille była bardzo zainteresowana działalnością muzyczną Michelle.
- Robisz coś w tym kierunku? - spytała.
Michelle się zaśmiała.
- Po prostu śpiewam
Lucille kiwnęła głową i temat zszedł na chłopców z klasy.
- Nieźli są.
- Nie.
- Coś ty! Jest pełno fajnych fagasów! - i mogłyby się tak sprzeczać, gdyby nie druga część lekcji.
O czternastej była historia-geografia*. Michelle dosyć lubiła ten przedmiot, jednak z największą niecierpliwością wyczekiwała francuskiego, który miał być ostatni. Kolejne godziny niesamowicie się dłużyły, lecz w końcu nadszedł oczekiwany francuski.
Nauczycielka wyglądała jakby urwała się ze zlotu hipisów. Na głowie miała chustkę, była cała poobwieszana paciorkami, sznureczkami i rzemykami, a jej ubrania były wzorzyste i kolorowe.
- Siądźcie.
Klasa wykonała jej polecenie.
- No dobrze. Zacznijmy od tego, że każdy z was wymieni na głos trzy przymiotniki, które was opisują.
Zaczął Miquel, który siedział w pierwszej ławce.
- Nieśmiały, niecierpliwy, roztargniony.
Niecierpliwy i roztargniony to może, ale na pewno nie nieśmiały – prychnęła w duchu Michelle, przypominając sobie wczorajszy incydent.
Zamknęła oczy i zaczęła w głowie układać tekst piosenki. Z zamyślenia wyrwała ją Lea Versaire, jej sąsiadka z ławki. Szturchnęła ją łokciem w bok i spojrzała znacząco na nauczycielkę.
Michelle odchrząknęła i wyrecytowała:
- Rozśpiewana, roześmiana i rozmarzona.
Nauczycielka uśmiechnęła się i kazała kontynuuować kolejnym osobom. Michelle zapadły w pamięć tylko dwie wypowiedzi – Isabelle (uśmiechnięta, słoneczna, pozytywna) i Jeana (pomysłowy, ambitny, uparty).
Wkrótce zabrzmiał dzwonek kończący lekcję.
Isabelle zdecydowała się w jednej sekundzie.
Podeszła do Michelle i zapytała:
- Co teraz robisz?
- Nic, chyba, że coś proponujesz?
Isabelle uśmiechnęła się diabolicznie.
- Proponuję małe zakupy.

*we Francji uczniowie mają historię połączoną z geografią ;)

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 4

Michelle niepewnie wędrowała między tłumami uczniów, aż w końcu trafiła na pierwsze piętro budynku do sali konferencyjnej. 
– Przepraszam… – zagadnęła jakiegoś chłopaka w okularach, który dziwnie się w nią wpatrywał. – Jesteś może z klasy pierwszej D? Profil litera…
– Tak! – chłopak wykrzyknął i kilka osób spojrzało na niego zdziwionych. Zarumienił się i zagaił:  – Nazywam się Miquel Rebleux.
Dziewczyna uśmiechnęła się czarująco i melodyjnym głosem niemal wyśpiewała swoje imię i nazwisko:
– Michelle Castain.
Więc tak się nazywa. Tak się nazywa dziewczyna z mojego snu. – pomyślał Miquel i z ochotą przyjął propozycję Michelle, aby usiadł obok niej. Tak też zrobił.
Cały czas ukradkiem spoglądał na dziewczynę, wyraźnie podekscytowaną, ale i przestraszoną. Nie zauważała jego spojrzeń. Gigantycznymi niebieskimi oczami wpatrywała się przed siebie, nogę założyła na nogę, tak, że klasyczna czarna sukienka podciągnęła się do połowy uda, odsłaniając większy fragment zgrabnych nóg. 
Usta Michelle były lekko rozchylone, jakby zaraz miała coś powiedzieć… albo zaśpiewać… kilka czarnych, niesfornych kosmyków wymknęło się z niestarannie ułożonego koka… Białe perełki podkreślały ładnie zarysowane obojczyki, a niżej były…
– Miquel! Dobrze się czujesz? – Michelle była zdezorientowana. Czy ten chłopak naprawdę był taki głupi, że myślał, że nie zauważyła tego, że gapi się na nią od mniej więcej pięciu minut? Obciągnęła sukienkę i zaśmiała się pod nosem. Nie przypuszczała, że może tak interesować chłopaków. Uczucie, gdy Miquel wpatrywał się w nią zauroczony było bardzo przyjemne, ale kiedy zauważyła, że pożera wzrokiem jej piersi dosyć mocno opięte czarnym materiałem, stwierdziła, że nie ma tak dobrze.
Chłopak spiekł raka i zaczął intensywnie wpatrywać się w swoje buty.
Tym razem to Michelle spojrzała na niego. Kilka sekund wystarczyło jej aby zauważyć, że szkła okularów w grubych, czarnych oprawkach są nieskazitelnie czyste, buty świeżo wypastowane, a ciemnoblond włosy idealnie ułożone. Wydało jej się to nieludzkie, ale musiała przyznać, że chłopak był całkiem przystojny i miał bardzo ładne usta. 
Nie oznaczało to, że zapomniała o incydencie sprzed minuty.
I ogólnie chłopak nie wydawał się zbytnio przebojowy…
Rozmyślania dziewczyny przerwał głos mężczyzny, który właśnie wszedł na scenę.
– Dyrektor? – szeptem spytała Miquela, a ten potwierdził.
Mężczyzna rozpoczął przemówienie od przedstawienia się. Później wszyscy obecni w pomieszczeniu stanęli na baczność. Rozbrzmiał hymn Francji.
Po jego zakończeniu wszyscy z powrotem usiedli i dyrektor zaczął przemawiać. Mówił o tym, że na pewno ten rok będzie bardzo owocny, uczniowie odniosą dużo sukcesów i będzie panowała miła, przyjazna atmosfera…
Bla, bla, bla. Michelle wyłączyła się po dwóch minutach. 
Ale spowodowało to, że nie usłyszała do której sali ma iść. A Miquel od razu po zakończeniu wstał i poszedł. Dupek – pomyślała Michelle.
Kogo można by się spytać?
Nie chciała iść do żadnego nauczyciela – nagrabiłaby sobie jeszcze przed rozpoczęciem nauki tym, że nie słuchała nudnego przemówienia dyrektora.
Zauważyła za to grupkę interesująco wyglądających chłopaków wychodzących z pomieszczenia. Dobiegła do nich i z czarującym uśmiechem spytała, czy nie wiedzą, gdzie ma kontynuację klasa pierwsza D. Chłopak wyglądający niemal identycznie jak młody Axl Rose rzucił Michelle uroczy uśmiech, który sprawił, że nogi się pod nią ugięły i wskazał właściwą salę.
Pobiegła tam i usiadła na jedynym wolnym miejscu obok jakiejś dziewczyny z niesamowitymi, długimi i gęstymi włosami oraz czerwonymi okularami.
Ta powitała ją serdecznym uśmiechem. Michelle przedstawiła się jej i spytała, jak się nazywa.
– Isie Voire, miło mi. – dziewczyna poprawiła okulary i włączyła długopis. 
Nagle wszystko ucichło, bo na środek pomieszczenia wyszła młoda uśmiechnięta kobieta.
– Witajcie, nazywam się Florence Christie. W tym roku zaczynam w tej szkole pracę jako nauczycielka francuskiego. Będę waszą wychowawczynią. Myślę, że pierwszy francuski sobie odpuścimy i nawzajem poznamy, ale teraz chciałabym wam podać plan lekcji.
Wszyscy w skupieniu przepisali plan z tablicy i zaczęli się zbierać. Nauczycielka wyszła z pomieszczenia, a Michelle wpadła na pomysł. 
– Ej, ludzie, co wy na to, żeby gdzieś razem iść i się zintegrować? – krzyknęła. Parę osób spojrzało na nią jak na wariatkę, wzruszyło ramionami i wyszło z klasy, ale zdecydowana większość zebrała się w grupkę i zaczęła rzucać propozycje, gdzie można by iść.
***
Isabelle Nuit w pierwszym momencie, gdy znów zobaczyła tę dziewczynę, miała ochotę wyjść z klasy. Ale stchórzyłaby. Obiecała sobie przecież, że będzie odważniejsza. Pójdzie na to głupie spotkanie z klasą, zawrze znajomości, a ta dziewczyna nie gryzie. Chyba.
Teraz siedziała w jakimś parku i żałowała, że w ogóle z nimi poszła. Widać było, że wszyscy się świetnie ze sobą bawią. Isę bardzo irytowały śmiechy tych ludzi. Siedziała naburmuszona i z nikim nie gadała. W sumie jej to nie przeszkadzało, chociaż szkoda, że jej nowa koleżanka z ławki, Zoey Courant, nie poszła. Miałaby chociaż jedną osobę do towarzystwa.
Nagle Isabelle podskoczyła jak oparzona. Ktoś dotknął jej ramienia.
-Jezusie, przecież nie gryzę! Nazywam się Michelle Castain i stwierdziłam, że do ciebie podbiję, bo głupio, żebyś siedziała tak sama…
1, 2, 3… Głupio, żebyś siedziała tak sama? Grr… nie potrzebuję twojej litości! – miała ochotę krzyknąć Isabelle, ale wysiliła się na uśmiech. Przedstawiła się a Michelle wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Głupia, głupia, a jak się szczerzy… ja pieprzę! Nie wytrzymam… - sama nie wiedziała, dlaczego tak źle myśli o Bogu ducha winnej Michelle.
Zaczęły luźną rozmowę i po chwili Isabelle miała już dość tego, że Michelle jest tak bardzo utalentowana. Mówiła o swoich pasjach muzycznych, aktorskich, sportowych, literackich z takim uczuciem, że Isa poczuła, że płatki śniadaniowe podjeżdżają jej do gardła.
W tym samym czasie Michelle zastanawiała się, o co chodzi tej całej Isabelle. Zachowuje się… beznadziejnie. Jest strasznie sztywna.
Konwersacja się urwała.
Michelle wzruszyła ramionami, wstała i podeszła do Carmen Papillon, która wydała jej się najsympatyczniejsza ze wszystkich. 
Czuła, że w tej uroczej blondynce może sobie znaleźć przyjaciółkę. Do gustu przypadła jej również Lucille Lacroix, skrzypaczka, mająca burzę płomiennorudych loków na głowie.
Czuła, że pokocha całą klasę.
Czuła, że nareszcie znalazła swoje miejsce na ziemi i ludzi, którzy będą prawdziwymi przyjaciółmi.
Z zamyślenia wyrwała ją propozycja Dalie Dimabelle, która zaproponowała, żeby wszyscy poszli do rewelacyjnej pizzerii na rogu. Pomysł został przyjęty bardzo przychylnie i po chwili grupa roześmianych uczniów w podskokach ruszyła do lokalu śpiewając jakąś piosenkę.
Żałosne – pomyślała Isabelle, wlokąc się pięć metrów za ostatnią osobą. – Wstyd nam przynoszą. Ale ludzie się gapią... Chryste, błagam, weź mnie stąd…
Okazało się, że długo w pizzerii nie posiedzieli, bo obsługa po pół godzinie nie wytrzymała i wyrzuciła ich za zbyt głośne zachowanie.
Nie ubolewali jednak nad tym faktem i wybrali się do najbliższego centrum handlowego i zrobili sobie zdjęcia na parkingu.
Gdy się żegnali, Michelle czuła, jakby żegnała się nie z osobami poznanymi tego dnia, ale z osobami, które znała co najmniej dziesięć lat.
Była szczęśliwa.

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 3

Michelle siorbnęła i wciągnęła do ust mnóstwo makaronu. Przeżuwała go przez następne pięć minut, po czym zakrztusiła się, bo ktoś zadzwonił do drzwi. Przełknęła szybko, starła resztki makaronu dłonią z twarzy i z sztucznym uśmiechem otworzyła drzwi.
– Michelle, dziecko, co się tak szczerzysz? Czyżbyś spodziewała się kogoś innego? – Sąsiadka z dołu i właścicielka kamienicy stała za progiem.
Michelle kompletnie zbiło to z tropu i przybrała ponury wyraz twarzy.
– Żartowałam! Lubię, jak się uśmiechasz. Chciałam tylko dać ci to... – wyciągnęła w stronę zdezorientowanej dziewczyny odkurzacz. Michelle ucieszyła się, że to nie taki wielki, ciężki gruchot, jak w jej domu na wsi, tylko lekkie, bezprzewodowe i poręczne urządzenie.
– A, przy okazji... Masz makaron na policzku.
Kobieta odeszła, zamknąwszy za sobą drzwi i uśmiechając się głupio. Pomyślała, że to oczywiste, że Michelle jest zakochana, przecież całkowicie nie kontaktuje ze światem rzeczywistym. Westchnęła. Dałaby wiele, żeby być w tym beztroskim wieku... żeby podjąć inną decyzję.
W tym czasie Michelle dokończyła zimną już zupkę błyskawiczną i ze wstrętem spojrzała na puste naczynie. Wrzuciła je do zlewu na stale rosnącą stertę innych brudnych naczyń, których nie miała siły zmywać. Postanowiła, że skoro sąsiadka już zasugerowała jej, że ma tu paskudnie, to znak, że czas posprzątać.
Tak więc następne godziny spędziła latając ze szmatką i odkurzaczem po mieszkaniu. Sprzątanie przyniosło widoczne skutki. Nigdzie nie walały się kłaki kurzu, w jednej z szafek pod zlewem Michelle odkryła zmywarkę (zaraz potem pacnęła się w czoło i przeładowała do niej zawartość zlewu . Jednak nigdzie nie potrafiła znaleźć tabletek do mycia, więc uruchomienie urządzenia musiało poczekać do następnego dnia), poukładała całe jedzenie w torebkach do szafek i zrobiło się jakoś o wiele jaśniej i przyjemniej. Dziewczyna nie znosiła sprzątać, ale to w sumie nie było tak tragiczne. Zapaliła się do porządków tak bardzo, że nawet postanowiła porządnie poukładać ciuchy w szafie, bo kiedy wypakowywała je z walizki, to wrzucała je na ślepo. Tak też zrobiła. Przy okazji znalazła idealną sukienkę na rozpoczęcie roku. Klasyczna mała czarna. Uśmiechnęła się pod nosem. W kosmetyczki wygrzebała czerwoną szminkę i wsuwki, a z pudełka z biżuterią sznur sztucznych pereł. Z szafy wyciągnęła czarne szpilki. Chichocząc, zaczęła ściągać to, co miała na sobie i w kilka chwil przebrała się. Zebrała włosy w kok, smagnęła delikatnie usta szminką, założyła szpilki i uśmiechnęła się do lustra. Stwierdziła, że całość wygląda zupełnie nieźle. Coś jak Audrey Hepburn, tylko mniej ładna, mniej seksowna i ogólnie mniej... Audrey. Taka zwyczajna Michelle Castain próbująca wyglądać jak ikona.
Michelle krytycznym wzrokiem obrzuciła swoje wystające biodra i poszła po aparat. Zrobiła sobie kilka zdjęć. Najładniejsze od razu wrzuciła na facebook'a i ustawiła jako profilowe. Pojawiło się kilka "Lubię to!", oczywiście pierwsze od Olivii i Very. Dziewczyna zauważyła, że obok nazwiska Olivii widnieje zielona kropka. Przyjaciółka była dostępna. Michelle uśmiechnęła się i kliknęła. Na ekranie pojawiło się okienko czatu.
Hej! – napisały niemal w tym samym momencie. Zaraz pojawiły się dwa buziaczki i dziewczyny, mimo, że oddalone od siebie o mniej więcej kilkaset kilometrów, to poczuły silną więź, jaka je zawsze łączyła. Michelle była pewna, że będzie potwornie tęsknić za dziewczynami, ale pocieszała się myślą, że to jest Paryż i spełnienie jej marzeń!
Nagle dziewczyna bez pożegnania zamknęła laptopa jak oparzona.
Zaczęła mamrotać pod nosem jakieś słowa bez ładu i składu. Właśnie zdała sobie sprawę, że jutro niedziela, a pojutrze czeka ją rozpoczęcie roku. Właściwie nie wiedziała, co wywołało jej gwałtowną reakcję, ale też nie spodziewała się, że te kilka dni minie tak szybko.
Zaczęła się śmiać z własnego roztargnienia. Tej nocy nie potrafiła spać.
***
Isabelle Nuit nie mogła zmrużyć oka. Ciemność przerażała ją, a dodatkowo bała się tego, co nastąpi pojutrze. Nie chciała być wyśmianą przez nową klasę. Spojrzała na zegar. 
Równo północ... czyli szkoła zaczyna się już jutro...
***
Miquel Rebleux ostatnio mało jadł, mało pił, w ogóle nie robił prawie nic, poza myśleniem o tamtej dziewczynie, poza powtarzaniem na okrągło w głowie Hymnu o miłości, którego zdążył się już dawno nauczyć na pamięć. Jego brat zauważył to i zaczął wypytywać, co się z nim dzieje. Miquel milczał jednak. 
Wiedział, że niedługo wszystko się wyjaśni i że o to może zadbać tylko i wyłącznie on sam.
***
Michelle wstała pełna energii. Od razu pobiegła do kościoła, po czym zaczęła spacerować po Paryżu. Dzisiejszy dzień był zbyt piękny, aby spędzić go siedząc w domu. Postanowiła zapoznać się z miastem i zjeść coś innego niż zupka chińska, zestaw z McDonalda czy tosty z nutellą, bo tak mniej więcej wyglądał jadłospis dziewczyny, od kiedy przyjechała do Paryża. Ruszyła więc w podskokach przed siebie i nucąc pod nosem oglądała Montmartre. Jej plan ogarnięcia większej części Paryża, niż samo Wzgórze Artystów legł w gruzach, gdy tylko dziewczyna trafiła do pierwszego sklepu z pamiątkami. Kiczowate pozytywki, wieże Eiffla we wszystkich możliwych postaciach, pocztówki... to wszystko pochłonęło ją do reszty. Ledwo wyszła ze sklepiku, zahaczyła o następny. I tak przez parę następnych godzin, do momentu, w którym zrobiła się głodna. 
Chwilę szukała i trafiła na naleśnikarnię, od której pięknie pachniało i cudownie się na nią patrzyło. Wystrój był uroczy, okrągłe stoliki były nakrywane obrusami w kratkę, na każdym z nich stał wazon wypełniony kolorowymi kwiatami. Michelle nie wahając się ani chwili dłużej usiadła i zaczęła przeglądać menu. 
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wziąć czegoś konkretnego, na przykład naleśnika z kurczakiem i szpinakiem, ale ogrom kombinacji, w których pojawiała się czekolada zrobił na niej tak duże wrażenie, że poddała się i zamówiła naleśnik z czekoladą, orzechami, owocami i lodami oraz szklankę wody. 
Po krótkim czekaniu (o dziwo, miejsce to nie miało zbyt wielu klientów) kelner postawił przed Michelle zamówienie. Gdy tylko skosztowała, przyrzekła sobie, że będzie tu często przychodzić. Cienkie ciasto idealnie wydobywało smak dodatków. Zawalczyła ze sobą, żeby nie zamówić jeszcze jednej porcji, ale stwierdziła, że przecież będzie tu jadła jeszcze nieraz, a teraz poszuka jakiejś ciekawej kawiarni. 
Zapłaciła, zostawiła drobny napiwek i zaczęła się rozglądać. Zauważyła ciekawie wyglądający lokalik. Pech chciał, że była to ulubiona kawiarnia Isy. 
Dziewczyna aktualnie siedziała w środku i rozmawiała z kelnerem. Na widok Michelle zamilkła i przeprosiła Freddiego. Powiedziała, że musi wracać. Spoglądał chwilę zdziwiony to na nią, to na Michelle, aż w końcu wzruszył ramionami i podszedł do stolika numer jeden przyjąć zamówienie.
– Kawę mrożoną i... Eee... Jakie macie dobre ciasta?
Michelle uśmiechnęła się głupio. Zawsze miała taki dylemat, gdy był zbyt duży wybór. 
– Polecam ci... tort miodowy.
Prawda była inna. Chłopak nie lubił tortu miodowego. Uwielbiał za to ciasto czekoladowe z musem malinowym. To je zawsze zamawiała tu Isabelle. Po prostu miał jakieś niejasne przeczucie, że nagłe wyjście Isy z tej kawiarni ma jakiś związek z tą czarnowłosą dziewczyną. Ta jednak sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała o co chodzi. No bo nie wiedziała. Nie pomyślała nawet, że ta dziwna dziewczyna mogła wyjść z lokalu przez nią. 
– No dobra, niech będzie ten tort.
Frederique skinął głową i wszedł za ladę. Ukroił kawałek tortu, przyozdobił talerzyk i przygotował kawę mrożoną, choć wcale się na tym nie skupiał. Jego myśli biegły w zgoła innym kierunku.
***
Isa szła wściekła w kierunku swojego mieszkania i kopała każdy napotkany kamyk. 
Więc teraz będzie mnie śledzić? Będzie mi uświadamiać, jak bardzo beznadziejna jestem? – myślała. Na szczęście, zanim dziewczyna zdążyła się rozpłakać, nadszedł SMS od nauczycielki fortepianu. Był krótki i treściwy.
"W przyszłym tygodniu mnie nie ma, więc nie przychodź na lekcje."
Westchnęła. Akurat, gdy wyćwiczyła ten głupi utwór i chciała pokazać nauczycielce, że jednak jest coś warta, to jej nie ma!
Naburmuszona schowała telefon do kieszeni. Po chwili namysłu wyciągnęła go jednak i wyłączyła. Nie miała ochoty na kolejne dołujące nowiny.
***
Michelle wyszła z kawiarni całkowicie ukontentowana i postanowiła sobie, że nie będzie już wchodzić do żadnego sklepu. Po prostu zeszła po schodach ze wzgórza i postanowiła zobaczyć większą część Paryża. Pierwszym, co zobaczyła, było Moulin Rouge. Zafascynowana zapatrzyła się w legendarny nocny klub. Skierowała kroki do centrum i postanowiła spacerować po mieście do osiemnastej. Później miała wrócić do mieszkania.
Michelle jednak miała fatalną orientację w terenie, więc wróciła do kamienicy o jakieś dwie godziny później, niż sobie to zaplanowała, na dodatek obładowana mapami z informacji turystycznych. Była jednak tak zachwycona miastem, że nie przejęła się tym zbytnio. 
Tej nocy śniła o tylko i wyłącznie o Paryżu.
***
– Isa, zwariowałaś?! Chcesz się spóźnić na rozpoczęcie i to do tak poważanego liceum jak twoje?! Czemu nie nastawiłaś budzika?! – Mama Isabelle Nuit próbowała ją dobudzić. Dziewczyna niechętnie wstała i zauważyła, że ma wyłączony telefon. No tak, przecież wczoraj wyłączyła go po wyjściu z kawiarni.
Isabelle westchnęła i przeczesała włosy. Szybko wcisnęła na siebie sukienkę i pędem wybiegła z mieszkania.
Jeszcze tydzień temu tak bardzo cieszyła się na ten dzień... A dziś? Dziś się boi. Jest wściekła. 
Jednak wzięła się w garść i upomniała samą siebie.
– Przeszkody są nie po to, by je omijać, lecz po to, by je pokonywać, skarbie.
***
Michelle przestraszona stała przed otwartymi drzwiami Liceum imienia Henryka IV. Lubiła zieleń, ale zieleń, na którą pomalowane były drzwi, napawała ją strachem. A ponoć zieleń to kolor nadziei...
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i przeszła przez próg. 
Zrozumiała. Te drzwi były otworem do nowego życia. A to stare już nie powróci...

sobota, 7 września 2013

Rozdział 2

Jean-Baptiste Clémonte brzdąkał na gitarze. Jego palce przesuwały się po strunach z niewiarygodną prędkością. Uśmiechnął się. O tak, o ten efekt mu chodziło. Poczochrał palcami włosy i zadumał się.
Od pierwszego września zaczynał naukę w nowej klasie, w liceum Henryka IV. Zastanawiał się, czy będą tam jakieś ładne dziewczyny. Westchnął.
Przecież muszą być. 
Mimo, że palce miał już pokrwawione, dalej z uporem maniaka ćwiczył. Gitara była jego głównym narzędziem podrywu, a rozpoczęcie roku szkolnego zbliżało się nieubłaganie. Zacisnął więc zęby i wciąż grał. Brzmiało to pięknie. Po godzinie odstawił gitarę do kąta i stanął przed lustrem. Przetestował uśmiech numer czterdzieści pięć, mrugnął, poczochrał włosy i stwierdził, że dziewczyny same będą mu padały do stóp. 
Był pewien, że ma rację.
***
Michelle łaziła po mieszkaniu i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. A może wyjść na spacer? Nie, za ciepło. Nienawidziła upałów. Usiąść do pianina? Nie, nie miała ochoty.
Po krótkiej chwili namysłu sięgnęła po jedną z wielu książek stojących na jej półce. Nie potrafiła jednak skupić się na treści. Literki mieszały jej się, złapała się na tym, że mimo, iż przeczytała jedno zdanie chyba z dziesięć razy, to nie zapamiętała z niego ani słowa. Wściekła zamknęła książkę i otworzyła laptopa. Sprawdziła facebook’a i maila. Nic nowego. Nagle zobaczyła, że ktoś dzwoni do niej na Skype. Odebrała rozmowę i ucieszyła się, widząc uśmiechnięte twarze rozmówczyń na ekranie.
– Olivia! Vera! Kochane! Super, że dzwonicie! 
Dziewczyny pomachały, rzuciły przeciągłe „Czeeeeść!” i przekazały dziewczynie najnowsze nowiny dotyczące tego, kto co palił, pił i kto z kim spał. Michelle przewróciła oczami i uznała, że to obrzydliwe i mają beznadziejne tematy rozmowy. Olivia chciała dalej plotkować, ale Vera spojrzała na nią wzrokiem mordercy, dała jej kuksańca w ramię i zapytała:
–  A co u ciebie, Michelle?
Dziewczyna uśmiechnęła się. Czekała na to pytanie. Udzieliła szczegółowej odpowiedzi zaczynając od tego, że tragicznie było podróżować z takimi bagażami. Opisała mieszkanie, wzgórze, Sacre-Coeur, swój wczorajszy głupi wyskok o poranku i wszystko, co zdołała zapamiętać z tych dwóch pierwszych dni na Montmartre. Dziewczyny słuchały, reagowały tak, jak dziewczyna chciała, pytając, śmiejąc się i niedowierzając w stosownych momentach. Pomyślała, że bardzo za nimi tęskni. Niby je widziała i z nimi rozmawiała, ale to nie było to samo. Westchnęła. 
–  Tęsknię, wiecie laski? 
Dziewczyny kiwnęły głowami i zapewniły, że też tęsknią. Siedziały chwilę w milczeniu i Michelle wreszcie zdobyła się na pożegnanie. Po krótkim „muszę spadać” z ciężkim sercem zamknęła okno rozmowy i wyłączyła laptopa.
Wcale nie było jej tak cudownie, jak myślała. 
Jej humor zapewne nie pogorszyłby się jeszcze bardziej, gdyby jej ojciec nie zadzwonił. A jego numer właśnie pojawił się na wyświetlaczu.
Michelle postanowiła to zignorować i nakryła głowę poduszką.
W końcu jednak uporczywe słowa „number nine” powtarzane wciąż w piosence The Beatles -  Revolution 9 zaczęły ją wkurzać tak, że odebrała telefon. 
***
 – Szybciej, dziecko! Uśpisz publiczność, jeśli chcesz wciąż grać ten utwór w żółwim tempie. – nauczycielka fortepianu Isabelle Nuit nie pozostawiała na dziewczynie suchej nitki. Zaczerwieniona Isa spróbowała szybciej, ale palce od razu jej się poplątały. Skarciła się w duchu. Po co w ogóle wciąż to ciągnie? Nigdy nie będzie tak muzykalna, jak tamta dziewczyna! 
Nauczycielka zdenerwowała się, powiedziała, że Isabelle nie musi płacić za dzisiejszą lekcję. Niech idzie do domu i coś ze sobą zrobi, bo zwykle szło jej o niebo lepiej. Dziewczyna wyszła z gabinetu belferki powstrzymując łzy. 
Dopiero na korytarzu pozwoliła im popłynąć. 
Dlaczego nie mogę po prostu mieć na to z górki? Czemu muzyka musi być dla mnie tak ważna? – nie potrafiła sobie odpowiedzieć na te pytania. Otarła łzy w chustkę i wyszła z budynku Domu Kultury. Poszła do swojej ulubionej kawiarni. Zamówiła dwa ciastka i kawę mrożoną z potrójnymi lodami i podwójnym mlekiem. 
–  Aż tak źle? – spytał kelner, który dobrze znał dziewczynę. Wiedział, że im więcej zamawiała, w tym gorszym była nastroju. Kiwnęła głową. Chłopak spojrzał jej w oczy.
Kilka razy była tu z koleżankami, więc z rozmów zorientował się, że nazywa się Isabelle. Zawsze czekał na jej przyjście, a przychodziła tu często. Była ładna, choć wyglądała na taką, która ma wiele kompleksów. Chłopak kilka razy zbierał się, żeby do niej zagadać, choć zawsze brakowało mu odwagi. 
W tym samym momencie Isa uważnie studiowała wygląd chłopaka. Nie był zły, miał długie, ciemne loki i uroczo się uśmiechał. Właściwie, to był całkiem niezły. Spoglądali na siebie przez chwilę, aż wreszcie dziewczyna zorientowała się, że kelner zadał jej pytanie. 
– No… tak trochę bardzo beznadziejnie.
Zanim się zorientowała, chłopak usiadł obok niej, a ona opowiedziała mu o wszystkich swoich niespełnionych marzeniach. Nawet o tej czarnowłosej dziewczynie. On zaś słuchał z przejęciem i smutkiem, ale nie wiedział, co poradzić nowej koleżance.
– Jak ci w ogóle na imię? – zreflektowała się po kilkunastu minutach Isa. 
– Frederique. Ale znajomi mówią na mnie Freddie. – chłopak uśmiechnął się. Milczeli przez chwilę a później dziewczyna zapytała:
– A mnie nie spytasz?
Freddie speszył się.
– Właściwie… to wiem, jak się nazywasz.
Isabelle uśmiechnęła się. W końcu Frederique powiedział, że przecież musi zrealizować jej zamówienie i zniknął za ladą. Po chwili wrócił z kawą i ciastami. 
– Na koszt firmy. – powiedział, stawiając je na stole. Dziewczyna zarumieniła się, szybko zjadła i podziękowała. Chłopak pomachał jej na pożegnanie, lecz nie zauważyła tego, bo wybiegła ze spuszczonym wzrokiem. Po piętnastu minutach w metrze była na miejscu.
Weszła do domu i oparła się o drzwi. 
Westchnęła. Wciąż miała przed oczami uroczy uśmiech chłopaka. Nie zauważyła, że mama wyszła z kuchni i zaczęła badawczo się jej przyglądać.
– Wszystko dobrze, Iso? – spytała z nutką wahania w głosie. Isabelle uśmiechnęła się szeroko i przytaknęła:
– Oczywiście, mamo. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
***
 – Halo? 
Nastąpiła chwila milczenia. Michelle wykorzystała ją, żeby odchrząknąć i otrzeć łzy.
– Halo? Michelle, jesteś tam?
– Jestem, ojcze.
Mężczyzna westchnął. Nie lubił formy „ojcze”. Była taka… oficjalna, jakby córka go nie kochała.
– Jak się bawisz w Paryżu?
– Świetnie, ale jeszcze nie zaczęłam. Na razie siedzę w domu. Jest za ciepło na cokolwiek. A ja jestem padnięta.
Michelle usłyszała, że tata coś mruczy, ale nie zrozumiała, co. Nie przejęła się zbytnio. Wysłuchiwała chwilę narzekań na matkę. W końcu zebrała się na odwagę i rzuciła:
– Słuchaj. Muszę kończyć. Zadzwoń kiedy indziej.
Już chciała odłożyć słuchawkę, ale ojciec nagle zapytał:
– Michelle… ja… czy ty wrócisz kiedyś do nas? 
– Mówiłam ci, że będę na święta.
– Przecież wiesz, że nie chodzi mi o święta. Czy będziesz się kiedyś uczyć w naszym liceum i w ogóle, czy tu zamieszkasz? 
Michelle westchnęła.
– Jeszcze nawet nie zaczęłam nauki w tym liceum. Ojcze, daj spokój. Myślę, że jeszcze za wcześnie na takie decyzje. 
– Jasne, rozumiem. Ale obiecasz, że o tym pomyślisz?
Oczy dziewczyny napełniły się łzami. Wymusiła uśmiech, choć tata i tak nie mógł tego widzieć.
– Dobrze. Obiecuję, tato.
Odłożyła słuchawkę i odetchnęła ciężko. Ta rozmowa wzbudziła u niej ogromne wyrzuty sumienia.