sobota, 7 września 2013

Rozdział 2

Jean-Baptiste Clémonte brzdąkał na gitarze. Jego palce przesuwały się po strunach z niewiarygodną prędkością. Uśmiechnął się. O tak, o ten efekt mu chodziło. Poczochrał palcami włosy i zadumał się.
Od pierwszego września zaczynał naukę w nowej klasie, w liceum Henryka IV. Zastanawiał się, czy będą tam jakieś ładne dziewczyny. Westchnął.
Przecież muszą być. 
Mimo, że palce miał już pokrwawione, dalej z uporem maniaka ćwiczył. Gitara była jego głównym narzędziem podrywu, a rozpoczęcie roku szkolnego zbliżało się nieubłaganie. Zacisnął więc zęby i wciąż grał. Brzmiało to pięknie. Po godzinie odstawił gitarę do kąta i stanął przed lustrem. Przetestował uśmiech numer czterdzieści pięć, mrugnął, poczochrał włosy i stwierdził, że dziewczyny same będą mu padały do stóp. 
Był pewien, że ma rację.
***
Michelle łaziła po mieszkaniu i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. A może wyjść na spacer? Nie, za ciepło. Nienawidziła upałów. Usiąść do pianina? Nie, nie miała ochoty.
Po krótkiej chwili namysłu sięgnęła po jedną z wielu książek stojących na jej półce. Nie potrafiła jednak skupić się na treści. Literki mieszały jej się, złapała się na tym, że mimo, iż przeczytała jedno zdanie chyba z dziesięć razy, to nie zapamiętała z niego ani słowa. Wściekła zamknęła książkę i otworzyła laptopa. Sprawdziła facebook’a i maila. Nic nowego. Nagle zobaczyła, że ktoś dzwoni do niej na Skype. Odebrała rozmowę i ucieszyła się, widząc uśmiechnięte twarze rozmówczyń na ekranie.
– Olivia! Vera! Kochane! Super, że dzwonicie! 
Dziewczyny pomachały, rzuciły przeciągłe „Czeeeeść!” i przekazały dziewczynie najnowsze nowiny dotyczące tego, kto co palił, pił i kto z kim spał. Michelle przewróciła oczami i uznała, że to obrzydliwe i mają beznadziejne tematy rozmowy. Olivia chciała dalej plotkować, ale Vera spojrzała na nią wzrokiem mordercy, dała jej kuksańca w ramię i zapytała:
–  A co u ciebie, Michelle?
Dziewczyna uśmiechnęła się. Czekała na to pytanie. Udzieliła szczegółowej odpowiedzi zaczynając od tego, że tragicznie było podróżować z takimi bagażami. Opisała mieszkanie, wzgórze, Sacre-Coeur, swój wczorajszy głupi wyskok o poranku i wszystko, co zdołała zapamiętać z tych dwóch pierwszych dni na Montmartre. Dziewczyny słuchały, reagowały tak, jak dziewczyna chciała, pytając, śmiejąc się i niedowierzając w stosownych momentach. Pomyślała, że bardzo za nimi tęskni. Niby je widziała i z nimi rozmawiała, ale to nie było to samo. Westchnęła. 
–  Tęsknię, wiecie laski? 
Dziewczyny kiwnęły głowami i zapewniły, że też tęsknią. Siedziały chwilę w milczeniu i Michelle wreszcie zdobyła się na pożegnanie. Po krótkim „muszę spadać” z ciężkim sercem zamknęła okno rozmowy i wyłączyła laptopa.
Wcale nie było jej tak cudownie, jak myślała. 
Jej humor zapewne nie pogorszyłby się jeszcze bardziej, gdyby jej ojciec nie zadzwonił. A jego numer właśnie pojawił się na wyświetlaczu.
Michelle postanowiła to zignorować i nakryła głowę poduszką.
W końcu jednak uporczywe słowa „number nine” powtarzane wciąż w piosence The Beatles -  Revolution 9 zaczęły ją wkurzać tak, że odebrała telefon. 
***
 – Szybciej, dziecko! Uśpisz publiczność, jeśli chcesz wciąż grać ten utwór w żółwim tempie. – nauczycielka fortepianu Isabelle Nuit nie pozostawiała na dziewczynie suchej nitki. Zaczerwieniona Isa spróbowała szybciej, ale palce od razu jej się poplątały. Skarciła się w duchu. Po co w ogóle wciąż to ciągnie? Nigdy nie będzie tak muzykalna, jak tamta dziewczyna! 
Nauczycielka zdenerwowała się, powiedziała, że Isabelle nie musi płacić za dzisiejszą lekcję. Niech idzie do domu i coś ze sobą zrobi, bo zwykle szło jej o niebo lepiej. Dziewczyna wyszła z gabinetu belferki powstrzymując łzy. 
Dopiero na korytarzu pozwoliła im popłynąć. 
Dlaczego nie mogę po prostu mieć na to z górki? Czemu muzyka musi być dla mnie tak ważna? – nie potrafiła sobie odpowiedzieć na te pytania. Otarła łzy w chustkę i wyszła z budynku Domu Kultury. Poszła do swojej ulubionej kawiarni. Zamówiła dwa ciastka i kawę mrożoną z potrójnymi lodami i podwójnym mlekiem. 
–  Aż tak źle? – spytał kelner, który dobrze znał dziewczynę. Wiedział, że im więcej zamawiała, w tym gorszym była nastroju. Kiwnęła głową. Chłopak spojrzał jej w oczy.
Kilka razy była tu z koleżankami, więc z rozmów zorientował się, że nazywa się Isabelle. Zawsze czekał na jej przyjście, a przychodziła tu często. Była ładna, choć wyglądała na taką, która ma wiele kompleksów. Chłopak kilka razy zbierał się, żeby do niej zagadać, choć zawsze brakowało mu odwagi. 
W tym samym momencie Isa uważnie studiowała wygląd chłopaka. Nie był zły, miał długie, ciemne loki i uroczo się uśmiechał. Właściwie, to był całkiem niezły. Spoglądali na siebie przez chwilę, aż wreszcie dziewczyna zorientowała się, że kelner zadał jej pytanie. 
– No… tak trochę bardzo beznadziejnie.
Zanim się zorientowała, chłopak usiadł obok niej, a ona opowiedziała mu o wszystkich swoich niespełnionych marzeniach. Nawet o tej czarnowłosej dziewczynie. On zaś słuchał z przejęciem i smutkiem, ale nie wiedział, co poradzić nowej koleżance.
– Jak ci w ogóle na imię? – zreflektowała się po kilkunastu minutach Isa. 
– Frederique. Ale znajomi mówią na mnie Freddie. – chłopak uśmiechnął się. Milczeli przez chwilę a później dziewczyna zapytała:
– A mnie nie spytasz?
Freddie speszył się.
– Właściwie… to wiem, jak się nazywasz.
Isabelle uśmiechnęła się. W końcu Frederique powiedział, że przecież musi zrealizować jej zamówienie i zniknął za ladą. Po chwili wrócił z kawą i ciastami. 
– Na koszt firmy. – powiedział, stawiając je na stole. Dziewczyna zarumieniła się, szybko zjadła i podziękowała. Chłopak pomachał jej na pożegnanie, lecz nie zauważyła tego, bo wybiegła ze spuszczonym wzrokiem. Po piętnastu minutach w metrze była na miejscu.
Weszła do domu i oparła się o drzwi. 
Westchnęła. Wciąż miała przed oczami uroczy uśmiech chłopaka. Nie zauważyła, że mama wyszła z kuchni i zaczęła badawczo się jej przyglądać.
– Wszystko dobrze, Iso? – spytała z nutką wahania w głosie. Isabelle uśmiechnęła się szeroko i przytaknęła:
– Oczywiście, mamo. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
***
 – Halo? 
Nastąpiła chwila milczenia. Michelle wykorzystała ją, żeby odchrząknąć i otrzeć łzy.
– Halo? Michelle, jesteś tam?
– Jestem, ojcze.
Mężczyzna westchnął. Nie lubił formy „ojcze”. Była taka… oficjalna, jakby córka go nie kochała.
– Jak się bawisz w Paryżu?
– Świetnie, ale jeszcze nie zaczęłam. Na razie siedzę w domu. Jest za ciepło na cokolwiek. A ja jestem padnięta.
Michelle usłyszała, że tata coś mruczy, ale nie zrozumiała, co. Nie przejęła się zbytnio. Wysłuchiwała chwilę narzekań na matkę. W końcu zebrała się na odwagę i rzuciła:
– Słuchaj. Muszę kończyć. Zadzwoń kiedy indziej.
Już chciała odłożyć słuchawkę, ale ojciec nagle zapytał:
– Michelle… ja… czy ty wrócisz kiedyś do nas? 
– Mówiłam ci, że będę na święta.
– Przecież wiesz, że nie chodzi mi o święta. Czy będziesz się kiedyś uczyć w naszym liceum i w ogóle, czy tu zamieszkasz? 
Michelle westchnęła.
– Jeszcze nawet nie zaczęłam nauki w tym liceum. Ojcze, daj spokój. Myślę, że jeszcze za wcześnie na takie decyzje. 
– Jasne, rozumiem. Ale obiecasz, że o tym pomyślisz?
Oczy dziewczyny napełniły się łzami. Wymusiła uśmiech, choć tata i tak nie mógł tego widzieć.
– Dobrze. Obiecuję, tato.
Odłożyła słuchawkę i odetchnęła ciężko. Ta rozmowa wzbudziła u niej ogromne wyrzuty sumienia.

2 komentarze:

  1. jeju jak fajnie sie to czyta :D
    Juz jestem Ciekawa co może sie w trakcie nauki wydarzyc i jakie beda nowe historie. Czekam .. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wyrzuty sumienia, że nie zauważyłam posta :<
    Ogólnie, jak zwykle, genialny, świetny, cudowny i oczywiście FRANCJA <333
    *a ja mam jutro kartkówkę z francuskiego... ; -; *
    Czemu Michelle płakała? o.O nie ogarniam, serio ;p
    Czekam na ciąg dalszy i życzę weny! :D

    N. K. K.

    PS. Zostałaś nominowana do Liebster Award, szczegóły tutaj: http://67hunger-games.blogspot.com/2013/09/liebster-award.html ;)

    PSS. Usuń weryfikację obrazkową, proszę :D

    OdpowiedzUsuń