Ten, kto zakładał się, po jakim czasie od rozpoczęcia zakupów Isabelle i Michelle się pozabijają, musiał się zawieść. Siedziały w Starbucksie, piły kawę, zawzięcie dyskutowały o klasie i zaczęło tworzyć się między nimi coś na kształt przyjaźni.
-
Wiesz... - żartobliwie rzuciła Isabelle - nawet nie jesteś taka
beznadziejna, jak mi się wydawało, że jesteś...
Michelle
udała, że się obraża i niemal płaczliwym głosem powiedziała:
- No
dzięki...
Isabelle
spojrzała na nią niepewnie, nie wiedząc, czy żartuje, czy mówi
poważnie. Michelle, widząc jej minę, niemal się nie zakrztusiła
kawą.
-
Och, proszę cię... naprawdę pomyślałaś, że mówię serio?
Isabelle
spłonęła rumieńcem.
- No
dobra, to było głupie.
-
Nie, po prostu za często używam sarkazmu.
Zapadła
niezręczna cisza. Po jakichś dziesięciu sekundach dziewczyny
niemal jednocześnie dostały ataku śmiechu.
Dopiły
szybko kawę i wyszły z kawiarni zanim ludzie zaczęli spoglądać
na nie nieprzyjaźnie.
Nagle
Isabelle zaświeciły się oczy. Złapała Michelle za rękę i
zaciągnęła do najbliższego sklepu z ciuchami. Wepchnęła ją do
przymierzalni i niemal siłą wcisnęła sukienkę do przymierzenia.
Michelle
przez jakąś minutę stała skołowana, zanim dotarło do niej, że
ma przymierzyć. Isa zaczęła się niecierpliwić.
-
Rodzisz tą sukienkę, czy co?
Michelle
spurpurowiała. Ściągnęła bluzkę i naciągnęła na siebie
sukienkę. Była zupełnie nie w jej stylu. Była kremowa w bordowe
różyczki i miała rękaw do łokcia. Dół ładnie się rozszerzał
ale Michelle nie podobała się całość, zwłaszcza na niej i w
kontraście do jej włosów.
- No
i jak? - spytała Isabelle.
Michelle
odsłoniła zasłonkę z kwaśną miną.
- W
życiu tego nie kupię.
- Jak
chcesz.
Michelle
z powrotem wskoczyła w normalne ubrania i dziewczyny wyszły ze
sklepu.
-
Gdzie teraz idziesz? - zapytała Isę.
-
Jadę metrem na Montmartre. Mama się będzie niecierpliwić.
-
Mieszkasz na Montmartre? Ja też! I w ogóle... mieszkasz z mamą...
Isa
uniosła brew.
-
Mieszkam sama. Przyjechałam z kompletnego zadupia w ramach
stypendium. Właścicielka kamienicy jest moją tymczasową
opiekunką. Całkiem sympatyczną, zresztą. Ze wszystkimi zgodami,
papierami, to do niej, chyba, że można oddać po dłuższym
terminie, to wysyłam pocztą. Tylko, że wysyłanie pocztą jest
ryzykowne, bo jedyną kompetentną osobą w rodzinie jest brat.
Ojciec jest alkoholikiem i jak jeszcze mieszkałam na tym końcu
świata to... każdej nocy modliłam się, żeby wrócił żywy, bo
na to, żeby wrócił trzeźwy, już przestałam mieć nadzieję.
Wykończył matkę. O ile mnie nigdy nie tknął, to ją często bił.
Wysiadła psychicznie. Jest w depresji, ma zaburzenia i nic nie jest
tak, jak powinno. Odgrodziła się od świata grubym murem, którego
w żaden sposób nie można zburzyć. Niby żyje, ale jest jakby
manekinem. Nic nie gada, tylko je, śpi, płacze i gapi się tępo
przed siebie. Nienawidzę ojca za to co jej zrobił, bo ją, w
przeciwieństwie do niego, kocham. I podziwiam brata, że jeszcze tam
wytrzymuje. To istne piekło na ziemi. Nawet nie wiesz, jak bardzo
pragnę osiemnastki i całkowitego wydostania się z tego gówna.
Isabelle
była wstrząśnięta. Stwierdziła, że na początku była strasznie
głupia, uważając Michelle za zadufaną w sobie i zarozumiałą.
Teraz zauważyła, że swoimi ambicjami i paplaniną, która
uchodziła często za nieskromną, maskowała ból i słabość.
- Ja
nie mam taty - rzuciła tylko krótko, bo z doświadczenia wiedziała,
że litowanie się nad kimś i okazywanie współczucia czasem jest
męczące.
Dziewczyny
w milczeniu szły do najbliższej stacji metra. Gdy wsiadły do
pociągu całe napięcie stopniało. Michelle po prostu objęła
Isabelle i zaczęła płakać. Po chwili płakały obie.
-
Jesteś głupia - stwierdziła Isa.
Michelle
tylko roześmiała się pod nosem.
-
Wiem.
***
Madame
Printemps zapukała do drzwi Michelle, lecz nie doczekała
odpowiedzi. Wzruszyła ramionami i zaczęła schodzić na dół.
Pewnie jeszcze nie
wróciła ze szkoły,bo gdzieś łazi z koleżankami. Dobry Boże,
chciałabym być znów młoda... -
pomyślała.
W
tym momencie do kamienicy wpadła zdyszana Michelle.
-
Dzień dobry! Jak się pani dziś miewa? - zapytała właścicielkę.
-
A nawet, nawet. Miło, że pytasz. Mam tu coś dla ciebie. Spójrz.
Dała
zdziwionej dziewczynie reklamówkę do rąk.
-
To są moje ubrania z czasów młodości. Szkoda mi je było
wyrzucić, a synowi ich nie mogłam przecież oddać. Może tobie się
coś spodoba? Przejrzyj, a to, czego nie chcesz, przynieś z
powrotem, dobrze?
-
Nie wiem, jak mam pani dziękować! Och, to wspaniałe!
-
Cieszę się, że się cieszysz. No, a teraz zmykaj, bo widzę, że
ci ciężko z tą reklamówką.
Faktycznie,
torba była dość sporych rozmiarów, więc Michelle ukłoniła się
i poszła do swojego mieszkania.
Wyciągnęła
ubrania na łóżko.
Niemalże
pisnęła, gdy ujrzała skrawek pewnej spódniczki. Wydobyła ją ze
sterty ubrań i przymierzyła. Była
przepiękna.
Wykonana
została z delikatnego tiulu, którego barwa przechodziła z kawowego
beżu u góry do jasnego kremu, którego kolor przypominał lody
śmietankowo-waniliowe. Rozszerzała się ku dołowi i kończyła
przed kolanami.
Dziewczyna
była zachwycona. Wiedziała, co ubierze jutro do szkoły.
Przejrzała
pozostałe ubrania. Znalazła kilka perełek, jednak nic nie
spodobało jej się tak bardzo jak ta spódniczka. Kilka rzeczy
włożyła z powrotem do reklamówki i do całości dołożyła
bombonierkę, po czym zaniosła pakunek sąsiadce i serdecznie
podziękowała.
***
Jean,
idioto, skończ o niej myśleć! - strofował
się w myśli chłopak.
Coś
tu od początku nie grało. Przecież to on miał być górą, to on
miał przejąć kontrolę nad nią i jej myślami... A nie na odwrót!
Niech
ją szlag.
***
Następnego
ranka Michelle przygotowywała się do szkoły tak intensywnie jak
nigdy wcześniej. Ubrała czarną, luźną bluzkę z rękawem do
łokcia, kremowo-beżową spódniczkę i czarne, wiązane buty na
obcasie. Włosy zebrała w niestaranny kok, użyła waniliowej
mgiełki do ciała, posmarowała twarz balsamem greckim, podkreśliła
oczy kredką, usta smagnęła błyszczykiem, założyła beżowe
kolczyki-różyczki.
Gdyby
jej ktoś kiedyś powiedział, że będzie się tak starać dla
chłopaka, to pewnie by go wyśmiała. Teraz nie było dla niej w tym
nic dziwnego.
Wybiegła
z kamienicy nucąc pod nosem Good
Day Sunshine Beatlesów.
Podróż
metrem minęła jej zaskakująco miło. Wydawało jej się, że
ludzie uśmiechali się na jej widok.
Więc
tak czuje się człowiek, gdy jest zakochany...
***
Nauczycielka
francuskiego kazała im nauczyć się na przyszły tydzień swojego
ulubionego wiersza. Spostrzegła jednak, że ktoś jej nie słucha i
bezczelnie przeszkadza w lekcji.
-
Jean-Baptiste Clémont! Skoro aż tak lubisz mówić, zwłaszcza
podczas moich lekcji, to może wyjdziesz na środek i powiesz nam
swój ulubiony wiersz?!
Nie
wahał się ani chwili.
Wstał,
ukłonił się, spojrzał prosto w niebieskie oczy Michelle i
rozpoczął recytację.
-
Jacques Pevert – Cet
amour.
Cet amour
Si violent
Si fragile
Si tendre
Si désespéré
Cet amour
Beau comme le jour
Et mauvais comme le temps
Quand le temps est mauvais
Cet amour si vrai
Cet amour si beau
Si heureux
Si joyeux
Et si dérisoire
Tremblant de peur comme un enfant dans le noir
Et si sûr de lui
Comme un homme tranquille au milieu de la nuit
Cet amour qui faisait peur aux autres
Qui les faisait parler
Qui les faisait blémir
Cet amour guetté
Parce que nous le guettions
Traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Parce que nous l'avons traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Cet amour tout entier
Si vivant encore
Et tout ensoleillé
C'est le tien
C'est le mien
Celui qui a été
Cette chose toujours nouvelles
Et qui n'a pas changé
Aussi vraie qu'une plante
Aussi tremblante qu'un oiseau
Aussi chaude aussi vivante que l'été
Nous pouvons tous les deux
Aller et revenir
Nous pouvons oublier
Et puis nous rendormir
Nous réveiller souffrir vieillir
Nous endormir encore
Rêver à la mort
Nous éveiller sourire et rire
Et rajeunir
Notre amour reste là
Têtu comme une bourrique
Vivant comme le désir
Cruel comme la mémoire
Bête comme les regrets
Tendre comme le souvenir
Froid comme le marbre
Beau comme le jour
Fragile comme un enfant
Il nous regarde en souriant
Et il nous parle sans rien dire
Et moi j'écoute en tremblant
Et je crie
Je crie pour toi
Je crie pour moi
Je te supplie
Pour toi pour moi et pour tous ceux qui s'aiment
Et qui se sont aimés
Oui je lui crie
Pour toi pour moi et pour tous les autres
Que je ne connais pas
Reste là
Là où tu es
Là où tu étais autrefois
Reste là
Ne bouge pas
Ne t'en va pas
Nous qui sommes aimés
Nous t'avons oublié
Toi ne nous oublie pas
Nous n'avions que toi sur la terre
Ne nous laisse pas devenir froids
Beaucoup plus loin toujours
Et n'importe où
Donne-nous signe de vie
Beaucoup plus tard au coin d'un bois
Dans la forêt de la mémoire
Surgis soudain
Tends-nous la main
Et sauve-nous.
Si violent
Si fragile
Si tendre
Si désespéré
Cet amour
Beau comme le jour
Et mauvais comme le temps
Quand le temps est mauvais
Cet amour si vrai
Cet amour si beau
Si heureux
Si joyeux
Et si dérisoire
Tremblant de peur comme un enfant dans le noir
Et si sûr de lui
Comme un homme tranquille au milieu de la nuit
Cet amour qui faisait peur aux autres
Qui les faisait parler
Qui les faisait blémir
Cet amour guetté
Parce que nous le guettions
Traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Parce que nous l'avons traqué blessé piétiné achevé nié oublié
Cet amour tout entier
Si vivant encore
Et tout ensoleillé
C'est le tien
C'est le mien
Celui qui a été
Cette chose toujours nouvelles
Et qui n'a pas changé
Aussi vraie qu'une plante
Aussi tremblante qu'un oiseau
Aussi chaude aussi vivante que l'été
Nous pouvons tous les deux
Aller et revenir
Nous pouvons oublier
Et puis nous rendormir
Nous réveiller souffrir vieillir
Nous endormir encore
Rêver à la mort
Nous éveiller sourire et rire
Et rajeunir
Notre amour reste là
Têtu comme une bourrique
Vivant comme le désir
Cruel comme la mémoire
Bête comme les regrets
Tendre comme le souvenir
Froid comme le marbre
Beau comme le jour
Fragile comme un enfant
Il nous regarde en souriant
Et il nous parle sans rien dire
Et moi j'écoute en tremblant
Et je crie
Je crie pour toi
Je crie pour moi
Je te supplie
Pour toi pour moi et pour tous ceux qui s'aiment
Et qui se sont aimés
Oui je lui crie
Pour toi pour moi et pour tous les autres
Que je ne connais pas
Reste là
Là où tu es
Là où tu étais autrefois
Reste là
Ne bouge pas
Ne t'en va pas
Nous qui sommes aimés
Nous t'avons oublié
Toi ne nous oublie pas
Nous n'avions que toi sur la terre
Ne nous laisse pas devenir froids
Beaucoup plus loin toujours
Et n'importe où
Donne-nous signe de vie
Beaucoup plus tard au coin d'un bois
Dans la forêt de la mémoire
Surgis soudain
Tends-nous la main
Et sauve-nous.
Klasa
zamarła. Nikt nie podejrzewał Jeana o to, że czyta, poezję, ba,
że zna tak długi wiersz na pamięć i potrafi go tak świetnie
wyrecytować. Policzki Michelle płonęły. Chłopak cały czas
bezczelnie się w nią wpatrywał.
Zaszokowana
nauczycielka zdołała tylko wydusić:
Zanim
Jean usiadł, rzucił mały świstek papieru na zeszyt Michelle. Lea,
siedząca z nią w ławce uśmiechnęła się i sprzątnęła
papierek sprzed nosa Michelle. Przeczytała, zachichotała i
odwróciła się, żeby donieść całej klasie, że na kartce jest
napisane dokładnie:
Dzisiaj. Po lekcjach.
Kawa, bądź herbata, jak wolisz. I ciastko. Co Ty na to?
Stawiam.
Daj znać, jak się
zdecydujesz, ma Chérie.
__________________________________
Tłumaczenie wiersza(Diana Siemieniec):
Ta miłość
Tak gwałtowna
Tak krucha
Tak delikatna
Tak rozpaczliwa
Ta miłość
Piękna jak dzień
Zła jak czas
W niepogodę
Ta miłość tak prawdziwa
Ta miłość tak piękna
Tak szczęśliwa
Tak radosna
Tak śmieszna
Drżąca ze strachu jak dziecko
w ciemności
Tak pewna siebie
Jak człowiek spokojny w sercu nocy
Ta miłość budząca strach
U innych
I każąca im mówić i blednąć
Ta miłość strzeżona
Ścigana zraniona zdeptana wyrzucona zaprzeczona
przekreślona
Ta miłość cała
Tak żywa jeszcze
Całowana słońcem
Jest Twoją miłością
Jest moja miłością
To co było
Jest wiecznie nowe
Nigdy nie nie zmieniło
Prawdziwe jak roślina
Drżące jak ptak
Gorące jak lato
Zarówno Ty jak i ja możemy
Zapomnieć
A potem zasnąć
Obudzić się, cierpieć, zestarzeć się
Zasnąć raz jeszcze
Śnić o śmierci
Odmłodnieć
I przebudzeni uśmiechać się śmiać się
Nasza miłość trwa w bezruchu
Uparta jak osioł
Żywa jak pragnienie
Okrutna jak pamięć
Niemądra jak żal
Delikatna jak wspomnienie
Zimna jak marmur
Piękna jak dzień
Krucha jak dziecko
Spogląda na nas z uśmiechem
Mówi do nas bez słów
A ja jej słucham drżący
I krzyczę
Krzyczę dla Ciebie
Krzyczę dla siebie
Błagam Cię
Dla Ciebie dla mnie dla wszstkich którzy się kochają
I którzy się kochali
Tak krzyczę do nich
Dla Ciebie dla mnie i dla wszystkich innych
Których nie znam
Zostań gdzie jesteś
Nie odchodź
Zostań tam gdzie byłaś
Zostań gdzie jesteś
Nie ruszaj się
Nie odchodź
My którzy jesteśmy kochani
zapomnieliśmy o Tobie
Nie zapominaj o nas
Na Ziemi mamy tylko Ciebie
Nie pozwól nam umrzeć z zimna
Daleko ciągle dalej
Tam gdzie chcesz
Daj nam znak życia
Później później, w nocy
W lesie pamięci!
Wyłoń się nagle
Trzymaj nas za rękę
Uratuj nas!
No cóż... ;) Rozdział w ramach spóźnionego prezentu na Święta ;)
Pozdrawiam wszystkich czytelników <3